– Nie waż się tak mówić o mojej mamie! – Oskar uderzył pięścią w stół, aż podskoczyły filiżanki. – Robi dla nas, co tylko może!
– Robi? – Katarzyna odwróciła się od kuchenki, machając chochlą. – Twa mamunia znów zabrała klucze i wpadła bez zapowiedzi! Stałam w szlafroku, włosy nieuczesane! A ona wygłasza mi wykład o porządku w domu!
– Co się z tobą dzieje? Dawniej tak lubiłaś Jadwigę Stanisławową…
– Dawniej byłam naiwną głupią! – głos Katarzyny drżał ze złości. – Myślałam, jaka wspaniała teściowa mi się trafiła. A okazało się, iż tylko śledzi każdy mój krok!
Jadwiga Stanisławowa zamarła w progu kuchni, słysząc tę rozmowę. W dłoniach trzymała paczuszkę z pierogami – upiekła je rano, sądząc, iż ucieszy dzieci. Serce ścisnęło się z bólu. Czyżby naprawdę przeszkadzała? Czyżby Katarzyna tak ją znienawidziła?
– Mamo? – Oskar odwrócił się, zauważywszy matkę w drzwiach. – Jak długo tu stoisz?
– Ja… – Jadwiga zmieszała się, spojrzała na synową, potem na syna. – Przyniosłam pierogi. Z kapustą, wasze ulubione.
Katarzyna odwróciła się znów do kuchenki, jej ramiona zesztywniały. Zapadło ciężkie, niezręczne milczenie.
– Mamo, usiądź… – Oskar sięgnął po krzesło. – Napijemy się herbaty.
– Nie, lepiej… pójdę już do siebie – szepnęła Jadwiga Stanisławowa, stawiając paczuszkę na stole. – Widzę, iż trafiłam nie w porę.
Odwróciła się i gwałtownie wyszła, starając się nie okazać, jak boli. Za plecami słyszała stłumione głosy syna i synowej, ale nie chciała rozróżnić słów.
W domu Jadwiga Stanisławowa usiadła przy oknie z filiżanką ostudzonej herbaty. Jak to się stało? Gdy Oskar przyprowadził Katarzynę na pierwsze spotkanie, od razu ją pokochała. Taka miła, skromna, z dobrymi oczami. I Katarzyna wydawała się wtedy szczera, nazywała ją mamą, radziła się w sprawach domowych.
A teraz? Czyżby naprawdę wtrącała się nie w swoje? Może rzeczywiście zbyt często do nich wpada? Ale mieszkają przecież w sąsiednim bloku, tylko przez podwórko przejść. I chciałaby zobaczyć wnuka, swojego Wojtusia.
Telefon zadzwonił wieczorem. Katarzyna.
– Jadwigo Stanisławówno, mogę wpaść? Tylko ja…
– Oczywiście, córeczko, wpadaj.
Katarzyna przyszła zaczerwieniona, zapłakana. Usiadła naprzeciw teściowej, zaciśnięte pięści położyła na kolanach.
– Chciałam przeprosić… – zaczęła urywanym głosem. – Za to, co rano… Przed Oskarem… Tak nie powinno być.
– Kasiu, co się adekwatnie stało? – Jadwiga pochyliła się ku synowej. – Co cię tak przygnębiło?
– Wszystko naraz jakoś się posypało… – Katarzyna otarła oczy rękawem. – W pracy redukcje, nie wiem, czy mnie zostawią. Wojtuś choruje już trzeci tydzień, lekarze nic konkretnego nie mówią. A Oskar… on nie widzi, iż jestem na skraju wytrzymałości. Praca, dom, dziecko… A tu pani wpada, ja nieogarnięta, niepozbierana…
– Oj, córeczko… – Jadwiga Stanisławowa przysunęła się, objęła Katarzynę za ramiona. – Ależ Po co ty się przejmujesz sprzątaniem? Ja przecież nie jestem jakaś obca, ja jestem rodziną.
– O to właśnie chodzi… – szlochnęła Katarzyna. – Pani jest idealną gospodynią, u pani zawsze porządek, gotuje pani znakomicie. A ja przy pani czuję się do niczego.
Jadwiga spojrzała na synową z niedowierzaniem.
– Kasiu, co ty wygaduj
I tak oto teściowa i synowa zrozumiały, iż więź między nimi stała się silniejsza niż kiedykolwiek.