„Teściowa karmiła moje dziecko jedzeniem z śmietnika”: wyjechałam i postawiłam mężowi ultimatum

twojacena.pl 5 dni temu

„Moja teściowa karmiła moje dziecko jedzeniem ze śmietnika”: wyjechałam i postawiłam mężowi ultimatum

Gdy poznałam się z Krzysztofem, oboje mieliśmy już po trzydziestce. W tym wieku nikt specjalnie nie zwleka – tak wyszło i u nas: spotkaliśmy się, spodobaliśmy sobie, parę miesięcy chodziliśmy, a potem złożyliśmy papiery w USC. Oboje bardzo chcieliśmy założyć rodzinę. Ja od dawna marzyłam o dziecku, a Krzysztof wcześniej nie był żonaty – więc też pragnął zostać ojcem. Pobraliśmy się szybko, bez wystawnego wesela, i zamieszkaliśmy osobno – w mieszkaniu po mojej babci, które odziedziczyłam. Zrobiliśmy remont, kupiliśmy nowe meble i w tym przytulnym gniazdku zaczęliśmy się urządzać.

Z jego matką, Danutą Stanisławową, przed ślubem widziałam się tylko kilka razy – spotkałyśmy się w kawiarni i na samej ceremonii. Zrobiła wtedy dobre wrażenie: spokojna, uprzejma, na zewnątrz aprobowała nasz związek, syna wypuściła bez protestów, nie wtrącała się. choćby pomyślałam, iż strasznie mi się poszczęściło z teściową. Jakże się myliłam.

Z dzieckiem nie zwlekaliśmy. Zaszłam w ciążę niemal od razu, a przez te dziewięć miesięcy żyłam jak królowa. Mąż nosił mnie na rękach – dosłownie i w przenośni. O trzeciej w nocy obierał mandarynki, rano robił kanapki z awokado, głaskał mój brzuch i szeptał synowi bajki. A teściowa niby się nie wtrącała. Tylko czasem przysyłała przez męża jakieś smakołyki – słoiki dżemu, jabłka.

Wtedy nie zwróciłam uwagi, ale czasem te słoiki były zakurzone, dżem zeschnięty, a jabłka miały dziwne plamy. Myślałam, iż starsza kobieta, wzrok już nie ten, w sklepie mogli jej wcisnąć byle co. Ale potem urodził się naszy Jędruś – i wszystko poszło na opak.

Teściowa zaproponowała, żeby na początku u nas zamieszkała – niby pomoże z dzieckiem, a przy okazji wynajmie swoje mieszkanie, żeby mieli dodatkowe pieniądze. Krzysztof miał wtedy problemy w pracy, a do tego wzięliśmy kredyt na samochód. Więc pomysł wydał się rozsądny. Zgodziłam się.

Ale Danuta Stanisławowa nie przyjechała – ona się wprowadziła. Z ciężarówką „skarbów”. Choć nazwać to skarbami to gruba przesada. To był złom: stare, zatęchłe szmaty, poodbijane kubki, połamane zabawki, jakieś kartony, stosy gazet. Codziennie jej „kolekcja” rosła. Zauważyłam nawet, iż w śmietaku pojawiały się opakowania po produktach, których na pewno nie kupowaliśmy.

Aż pewnego dnia zobaczyłam, jak wraca z wielką reklamówką. Szarą, brudną, z logo dyskontu. Zajrzałam – i mnie zatrzęsło. W środku były przeterminowane produkty: bułki z pleśnią, jogurty sprzed tygodnia, banany, które nie tylko były czarne – one się rozłożyły. Niosła to do naszego domu. Do domu, gdzie był noworodek!

I to wszystko po to, żeby nas tym karmić! Mnie, w ciąży, a teraz mojego małego Jędrusia! Wściekłam się. Zażądałam, żeby mąż porozmawiał z matką. A on… on ją bronił. Że ona wychowała się w biedzie, iż jej matka tak samo ich karmiła, zbierała resztki od sąsiadów, wyciągała jedzenie ze śmietników, żeby przeżyć.

– Ale u nas nie ma wojny! – krzyknęłam. – Mamy pieniądze! Nie musimy jeść śmieci! Rozumiesz, iż to zagraża zdrowiu dziecka?!

Milczał. A potem cicho powiedział: „Mama nie chce źle. Ona się stara”.

Stara?! Starczyło. Spakowałam rzeczy, zabrałam syna i wyjechałam do rodziców do Torunia. Tam jest spokój, czysto i nikt nie karmi nas przeterminowanym jedzeniem z kontenerów.

Postawiłam Krzysztofowi ultimatum: albo powie matce, żeby wyprowadziła się z naszego mieszkania i zabrała cały ten złom, albo niech zostaje z nią. Ale ja do wysypiska i syfu nie wracam.

I teraz, dziewczyny, powiedzcie mi szczerze: przesadziłam? Może powiemam to jakoś inaczej? Spokojniej wytłumaczyć? Dać szansę? Czy postąpiłam słusznie, chroniąc siebie i dziecko?

Idź do oryginalnego materiału