Teściowa doprowadziła do naszego rozwodu, ale znalazłam szczęście.

newsempire24.com 19 godzin temu

W małym nadmorskim miasteczku, gdzie zapach morza miesza się z krzykami mew, poznałam swoją pierwszą miłość jeszcze w szkole. Nazywał się Wiktor i był wtedy chłopakiem mojej koleżanki. Nie śmiałam choćby o nim marzyć, a on choćby na mnie nie patrzył. Rozeszliśmy się w różne strony, a ja zapomniałam o nim, aż los znów nas połączył w dużym mieście, gdzie oboje studiowaliśmy.

— Danuta, wciąż jesteś taka piękna — uśmiechnął się Wiktor, gdy przypadkiem spotkaliśmy się w kawiarni. Jego słowa sprawiły, iż serce zabiło mi szybciej.

— A ty wciąż taki gaduła — zaśmiałam się, czując między nami iskrę.

— Pamiętasz, jak się we mnie podkochiwałaś? — przekomarzał się.

— Może i ty nie byłeś mi obojętny — przyznałam, ale gwałtownie zmieniłam temat.

Rozmawialiśmy cały wieczór, śmiejąc się z dawnych szkolnych przygód. Wiktor odprowadził mnie do akademika, a w kolejnych dniach spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. A potem… zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Skonczyłam studia, wróciłam do rodzinnego miasta, dostałam dobrą pracę w lokalnej firmie. Życie toczyło się spokojnie, aż znów go spotkałam.

Był słoneczny dzień na nadmorskim deptaku. Wiktor, w lekkiej koszuli i z gitarą przez ramię, szedł z kumplami, wyraźnie świętując coś. Jego oczy błysnęły, gdy mnie zobaczył.

— Danuta, a to niespodzianka! — wykrzyknął, ściskając mnie tak mocno, iż prawie się udusiłam.

— Co za impreza o poranku? — zdziwiłam się.

— Po prostu korzystamy z życia — odparł nonszalancko.

Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej, ale następnego wieczoru Wiktor stał pod moim blokiem z bukietem kwiatów. Nie znał numeru mieszkania, więc po prostu czekał, aż wyjdę.

— Przestraszyłeś mnie! — zaśmiałam się, biorąc kwiaty.

— Czy aż taki jestem straszny? — żartobliwie zmarszczył brwi.

Poszliśmy do sklepu, a potem urządziliśmy u mnie wieczór przy winie i świecach. Wiktor patrzył na mnie, jakby byłam całym jego światem.

— Cały czas o tobie myślałem — wyznał, podnosząc kieliszek.

— Oj, przestań już — machnęłam ręką, choć jego słowa rozgrzały mi serce.

— No nie mów, iż to nie przeznaczenie? — nalegał.

— Ech, daj spokój — uśmiechnęłam się, choć w głębi duszy wiedziałam, iż ma rację.

Gadaliśmy do późna, a ja zaproponowałam, żeby został — nie jako kochanek, tylko żeby nie musiał wracać sam po nocy. Rano poszłam do pracy, zostawiając mu klucze i karteczkę. Szłam ulicą, gdy nagle… jego matka, Zofia Stanisławówna. Nie widziałyśmy się od szkoły, a tu traf chciał, iż się zderzyłyśmy.

— Witaj, Danuta — skinęła głową. — Mojej włóczęgi nie widziałaś?

— Widziałam — odparłam, czując dziwny ucisk w żołądku.

— Pijany? — zmarszczyła brwi.

— Nie, wszystko w porządku — bąknęłam i gwałtownie odeszłam.

Rok później wzięliśmy z Wiktorem ślub. Przed ślubem Zofia Stanisławówna była słodyczą sama: dziękowała, iż „wzięłam jej syna w garść”, pomogła mu znaleźć pracę, odzwyczaiła od imprez. Myślałam, iż będziemy jedną rodziną. Ale gdy tylko ogłosiliśmy datę wesela, Zofia przemieniła się w moją najgorszą wrogą. Jej podejście do mnie zmieniło się tak, jakbym ukradła jej dziecko.

Wiktor też okazał się zupełnie innym człowiekiem, niż myślałam. Pierwszy rok małżeństwa był jak bajka, ale potem się rozpuścił. Zaczął pić, być opryskliwy, a czasem choćby podnosił rękę. A jego matka tylko dolewała oliwy do ognia.

— BijA kiedy już wydawało się, iż nic gorszego nie może mnie spotkać, los, jak zwykle z ironicznym uśmiechem, postawił przede mną otwarte drzwi do nowego życia.

Idź do oryginalnego materiału