Teściowa cudownie ozdrowiała… dla córki. A ja już nie mam złudzeń

przytulnosc.pl 2 tygodni temu

Zawsze myślałam, iż starość nie wybiera. Że z wiekiem człowiek słabnie i nie ma już sił, by zająć się wnukami. Tak przynajmniej twierdziła moja teściowa, pani Krystyna. Gdy urodził się nasz syn – mały Adaś – miała wtedy pięćdziesiąt lat i zarzekała się, iż nie da rady nam pomóc. „Zdrowie już nie to”, „stawy mnie bolą”, „nie mam już tej energii” – słyszeliśmy na każdym kroku.

Daliśmy jej spokój. Żadnych próśb, żadnych pretensji. Raz na jakiś czas przychodziła, popatrzyła na Adasia, uśmiechnęła się, wypiła kawę i wracała do siebie na osiedle w Piasecznie. Cały ciężar opieki spadł na mnie i moją mamę, panią Helenę. A iż sytuacja finansowa była trudna – kredyt hipoteczny na mieszkanie w Warszawie, jedna pensja, brak premii męża – to naprawdę nie było lekko.

Moja mama, mimo pracy w bibliotece, pomagała jak mogła. choćby po ośmiu godzinach potrafiła przyjechać i posiedzieć z wnukiem. W końcu ustaliłyśmy z nią grafik – raz ona, raz (teoretycznie) teściowa. Bo przecież pani Krystyna na emeryturze, jedynie prowadzi zajęcia rękodzieła w domu kultury. Myślałam, iż przesunięcie planu raz w tygodniu nie będzie dla niej końcem świata.

Ale się pomyliłam.

Usłyszeliśmy klasyczne: „Już nie te lata”, „Lepiej nie liczcie na mnie”. Nie powiem, bolało. Ale zacisnęliśmy zęby i kombinowaliśmy. Dzięki znajomej mojej mamy udało mi się dorabiać w sklepie spożywczym – nieoficjalnie, ale zawsze to coś. Rok tak ciągnęliśmy. Bieganina, zmęczenie, stres. Aż w końcu mój mąż, Marek, dostał lepszą pracę, a ja mogłam wrócić na urlop wychowawczy i dać mamie trochę odpocząć.

Mimo wszystko, do teściowej miałam żal. Nigdy jej tego nie powiedziałam wprost, ale czułam w środku, iż nas zawiodła. Tymczasem ona potrafiła w sobotę wyciągnąć Marka do siebie, by naprawił kran, powiesił firanki czy zrobił zakupy. „Bo już taka jestem słaba i bezradna”.

Aż nagle… cud. Gdy jej córka – Aneta – urodziła dziecko, wszystko się zmieniło. Teściowa rozkwitła. Energia, uśmiech, chęć do pomocy. Zaczęła biegać z małym Bartusiem na spacery, gotować obiady, choćby nocować, by pomóc, kiedy Aneta i jej mąż Kamil pracowali. Jakby odzyskała młodość. I nagle już nie była schorowaną seniorką.

Marek w końcu nie wytrzymał. Powiedział jej wszystko wprost. A ona? Odpowiedziała spokojnie:
„To przecież moja córka. Nie mogłam jej zostawić samej z dzieckiem”.

A my? Widocznie dla niej nigdy nie byliśmy rodziną.

Teraz nie liczy już na nic z naszej strony. Marek sam powiedział: „Pomagaj w tej rodzinie, którą wybrałaś”. I tak też będzie.

Idź do oryginalnego materiału