Teściowa, która nie znała granic — i jak to się wszystko potoczyło
Weronika wracała późno do domu — praca się przeciągnęła, głowa pulsowała, a w piersiach czuła ciężar zmęczenia. Nie wiedziała, iż czeka ją nowa fala przykrości i napięcia. Wchodząc do mieszkania, od razu usłyszała znajomy, ale już dawno irytujący głos z kuchni:
— O, nareszcie! — sarknęła Danuta Andrzejewna, teściowa Weroniki. — Już dawno ciemno, a ty dopiero teraz przychodzisz. To ma być praca, przez którą zapomina się o mężu i domu?
— Miałam pilny projekt, musiałam zostać dłużej — spokojnie wytłumaczyła Weronika, automatycznie ściągając płaszcz.
— Projekt, oczywiście… A mąż głodny, nie wspominając o reszcie — kontynuowała teściowa. — W zlewie góra naczyń, kurz się unosi, a ty wyglądasz, jakbyś wracała z pola bitwy. To ma być żona?
Weronika zmęczonym gestem skinęła głową i poszła się przebrać. Ale wracając do kuchni, zatrzymała się nagle przy drzwiach. Z sąsiedniego pokoju dobiegała rozmowa Danuty Andrzejewnej i Krzysztofa. To, co usłyszała, wprawiło ją w osłupienie.
— Wiesz, Krzysiu, ta Magda — córka mojej przyjaciółki — to zupełnie inna historia. Mądra dziewczyna, z dobrego domu. A poza tym… ma na ciebie oko — mówiła teściowa słodkim tonem. — I nie przejmuje się, iż jesteś żonaty. To przecież nie musi być na zawsze…
Weronice zaparło dech. Krew uderzyła jej do głowy. Jak można mówić coś takiego? Chciała krzyczeć, rzucić czymś ciężkim, ale w milczeniu weszła do łazienki, by nie wybuchnąć.
Po kilku minutach wyszła, trzymając się ściany. Krzysztof podbiegł:
— Weronika, co się stało?
— Nic. Tylko się zdenerwowałam.
— No proszę, jeszcze zachorowała! — podchwyciła Danuta Andrzejewna. — Pewnie po to, by zwrócić na siebie uwagę.
Weronika milczała, ale rano było jeszcze gorzej. Karetka, szpital, badania. Już po godzinie powiedziała Krzysztofowi:
— Nic poważnego. Po prostu… jestem w ciąży. Potrzebujemy spokoju i trochę więcej troski.
Krzysztof przytulił ją mocno, a z jego oczu płynęły łzy szczęścia. Ale euforia nie trwała długo.
Wracając do domu, Weronika dowiedziała się, iż Danuta Andrzejewna wciąż tam jest. I co gorsza — nie zamierzała milczeć.
— Jesteś pewien, iż to twoje dziecko? — spytała zimno teściowa syna, gdy Weronika na chwilę wyszła.
— Mamo, ogarnij się! — nie wytrzymał.
— Ona ciągle wraca późno, choćby nie widzisz, jak cię oszukuje!
Weronika zastygła w korytarzu. Nie mogła już dłużej tego znosić. Weszła do pokoju i stanowczo powiedziała:
— Nie zamierzam się już tłumaczyć ani nikomu schlebiać. To twój dom — to ja wyjdę. Krzysztofie, decyduj: jesteś ze mną czy zostajesz tutaj. Ale nie pozwolę się dłużej upokarzać. Zostanę mamą. I chcę wychować dziecko w miłości, nie w nienawiści.
— No i dobrze! Niech sobie idzie — rzuciła Danuta Andrzejewna z zimnym triumfem.
Ale Krzysztof nie ruszył się za nią. Patrzył na matkę, jakby widział ją po raz pierwszy.
— Myślisz, iż to wszystko znoszę dla ciebie? Nie, mamo, to Weronikę kocham. A ciebie… tylko mi żal. Odeszłaś od wszystkich. Byłaś cztery razy zamężna — i z nikim się nie dogadałaś. A teraz chcesz, żebym słuchał twoich rad? Nie. Wychodzę. I będę budował rodzinę sam, z Weroniką. Nie wtrącaj się w moje życie.
Odwrócił się i wyszedł:
— Weronika! Gdzie nasza duża torba podróżna?
Minął rok. W nowej dzielnicy, alejką parku, szło troje: Krzysztof, Weronika i mały Staś, spokojnie śpiący w wózku. MieszWeronika i Krzysztof spojrzeli na siebie wymownie – tym razem bez goryczy, a Danuta Andrzejewna, wyciągając drżącą dłoń w stronę wózka, szepnęła: „Dziękuję, iż dajecie mi jeszcze jedną szansę”.