Teściowa bez granic — zaskakujący zwrot wydarzeń

newsempire24.com 3 dni temu

Dzisiaj piszę ten wpis w swoim dzienniku, bo muszę przelać myśli na papier. To był długi i trudny dzień, ale teraz wiem, iż wszystko ma swój sens.

Wracałam późno do domu – praca mnie przytłoczyła, głowa bolała, a w piersiach czułam tylko pustkę po całym dniu zmagań. Nie wiedziałam, iż czeka na mnie kolejna fala upokorzeń. Gdy weszłam do mieszkania, od razu usłyszałam znajomy, ale już nieznośny głos z kuchni:

– O, dożyłam! – usłyszałam sarkastyczny ton teściowej, Haliny Kazimierzówny. – Już dawno ciemno, a ty dopiero się zjawiasz. To twoja praca jest ważniejsza od męża i domu?

– Miałam pilny projekt, musiałam zostać dłużej – odpowiedziałam spokojnie, automatycznie zdejmując płaszcz.

– Ach, projekt! – warknęła. – A mój syn głodny, zlew pełen naczyń, kurz na półkach, a ty wyglądasz jak cień. I to ma być żona?

Zmęczona skinęłam głową i poszłam się przebrać. Gdy wracałam do kuchni, zatrzymałam się przy drzwiach. Z pokoju obok dobiegała rozmowa Haliny i Wojtka. To, co usłyszałam, odebrało mi mowę.

– Wojtuś, wiesz, córka mojej przyjaciółki, Kasia – zupełnie inna historia. Mądra, z dobrego domu. I, między nami mówiąc, ma na ciebie oko – szeptała teściowa. – A iż jesteś żonaty? To nie na zawsze…

Zamarłam. Krew uderzyła mi do głowy. Jak można mówić coś takiego? Chciałam krzyczeć, rzucić czymś, ale weszłam do łazienki, by nie wybuchnąć.

Po chwili wyszłam, trzymając się ściany. Wojtek podbiegł:

– Krysia, co się stało?

– Nic. Tylko przemęczenie.

– No proszę, jeszcze zachorowała! – dodała Halina. – Pewnie tak zdobywa uwagę.

Nie odpowiedziałam, ale rano było gorzej. Karetka, szpital, badania. Godzinę później powiedziałam Wojtkowi:

– To nic poważnego. Po prostu… jestem w ciąży. Potrzebujemy spokoju i trochę więcej czułości.

Wojtek przytulił mnie mocno, ze szczęścia płakał. Ale euforia nie trwała długo.

W domu okazało się, iż Halina wciąż tu jest. I nie zamierzała milczeć.

– Jesteś pewien, iż to twoje dziecko? – spytała zimno syna, gdy wyszłam na chwilę.

– Mamo, oszalałaś?! – warknął.

– Ona ciągle późno wraca, choćby nie widzisz, jak cię oszukuje!

Zamarłam w korytarzu. Nie mogłam już tego znosić. Weszłam do pokoju i powiedziałam stanowczo:

– Nie będę się już tłumaczyć ani uginać. To twoje mieszkanie – ja wyjdę. Wojtek, decyduj: jesteś ze mną, czy zostajesz. Ale nie pozwolę się już poniżać. Będę mamą. I chcę wychować dziecko w miłości, nie w nienawiści.

– Bardzo słusznie! Niech sobie idzie – rzuciła Halina z zimnym triumfem.

Ale Wojtek nie ruszył się za nią. Patrzył na matkę, jakby widział ją po raz pierwszy.

– Myślisz, iż to dla ciebie to wszystko znoszę? Nie, mamo. To Krystynę kocham. A ciebie… tylko mi żal. Odeszłaś wszystkich od siebie. Byłaś cztery razy zamężna – i z nikim nie wytrzymałaś. A teraz chcesz, żebym słuchał twoich rad? Nie. Wychodzę. I zbuduję rodzinę sam – z Krysią. Nie wtrącaj się.

Odszedł, wołając:

– Krysia! Gdzie nasza duża torba podróżna?

Minął rok. W nowej dzielnicy, aleją parku, szliśmy we troje: Wojtek, ja i mały Tadeuszek, smacznie śpiący w wózku. Mieliśmy nowe mieszkanie – kupione wspólnie, po równo. Było ciężko, ale byliśmy szczęśliwi.

– Robi się chłodno – zauważył Wojtek. – Wracamy?

– Czas. Tadzio zaraz się obudzi.

Wtedy coś zwróciło moją uwagę. Ktoś szedł za nami, chowając się za drzewami.

– Wojtek, ktoś nas śledzi.

Stanął gwałtownie:

– Mamo! Przestań! Ile można się bawić w szpiegów?

Zza drzewa wyszła Halina. Ledwie ją poznałam. Była przygarbiona, wyglądała na wyczerpaną, z gasnącym spojrzeniem.

– Ja… przepraszam. Chciałam zobaczyć wnuka. Choć na chwilę…

– Mogłaś przyjść normalnie. Wiesz, gdzie mieszkamy – odparł szorstko Wojtek.

– Nie mogłam. Wstyd. Zrozumiałam… iż byłam w błędzie. Krysia… nie robiłam tego ze złości. Naprawdę myślałam, iż zrujnujesz mu życie. A okazało się, iż to ja…

Milczałam. W głowie wciąż słyszałam jej dawne słowa. Ale teraz stała przede mną nie dawna tyranka rodziny, tylko starsza kobieta, prosząca o przebaczenie.

– Wracamy do domu. jeżeli chcesz – możesz iść z nami. O ile Wojtek się zgadza.

– Mamo, nie mam nic przeciwko. Ale tylko uczciwie. Bez wymówek, bez wtrącania się.

– Przysięgam. Chcę was tylko czasem widzieć. Tadzia. Was oboje. Nic więcej mi nie trzeba…

Tym razem nie trzymałam urazy. Szliśmy razem. Tadzio spał, a Halina, w milczeniu, z lekkim uśmiechem, pchała wózek. Przeszłość została za nami.

Nawet żelazne serca mogą się nauczyć kochać.

Idź do oryginalnego materiału