Ciotka, która nie znała granic — i jak wszystko się potoczyło
Agata wracała późno do domu — praca się przeciągnęła, głowa pulsowała, a w piersiach czuła ciężar zmęczenia. Nie wiedziała, iż czeka ją nowa fala przykrości i napięcia. Wchodząc do mieszkania, od razu usłyszała znajomy, ale już irytujący głos z kuchni:
— O, żyje! — rzuciła kąśliwie Renata Wacławówna, ciotka Agaty. — Dawno zapadł zmrok, a ty dopiero się znalazłaś. To tak wygląda twoz praca, iż można zapomnieć o mężu i domu?
— Miałam pilny projekt, musiałam zostać dłużej — spokojnie wyjaśniła Agata, automatycznie zrzucając płaszcz.
— Projekt, oczywiście… A mąż głodny, między nami mówiąc — mruczała dalej ciotka. — W zlewie góra naczyń, pył w każdym kącie, a ty wyglądasz jak cień — i to się nazywa gospodyni?
Agata zmęczona skinęła głową i poszła się przebrać. Ale gdy wróciła do kuchni, zastygła w drzwiach. Z sąsiedniego pokoju dobiegał szept Renaty Wacławówny i Tomasza. To, co usłyszała, całkowicie ją zdekoncentrowało.
— Wiesz, Tomku, córka mojej przyjaciółki, Eliza, to zupełnie inna historia. Mądra dziewczyna, z dobrego domu. I, o dziwo, ma na ciebie oko — szeptała ciotka. — Nie przeszkadza jej nawet, iż jesteś żonaty. To przecież nie na zawsze…
Agacie zaparło dech. Krew uderzyła jej do twarzy. Jak można coś takiego mówić? Chciała krzyczeć, rzucić czymś ciężkim, ale w milczeniu schroniła się w łazience, by nie wybuchnąć.
Po kilku minutach wyszła, trzymając się ściany. Tomasz podbiegł:
— Agata, co z tobą?
— Nic. Tylko się zdenerwowałam.
— No proszę, jeszcze zachorowała! — podchwyciła Renata Wacławówna. — Oczywiście, to tylko sposób, by zwrócić na siebie uwagę.
Agata milczała, ale rano poczuła się jeszcze gorzej. Pogotowie, szpital, badania. Już godzinę później powiedziała Tomaszowi:
— To nic poważnego. Tylko… jestem w ciąży. Potrzebujemy spokoju i trochę więcej czułości.
Tomasz objął ją mocno, łzy szczęścia spływały mu po twarzy. Ale euforia nie trwała długo.
Wróciwszy do domu, Agata odkryła, iż Renata Wacławówna wciąż tam jest. Co gorsza, nie zamierzała milczeć.
— Jesteś pewien, iż to twoje dziecko? — z chłodem zapytała ciotka syna, gdy Agata na chwilę wyszła.
— Mamo, ogarnij się! — nie wytrzymał.
— Ona wiecznie gdzieś znika, choćby nie zauważasz, jak cię oszukuje!
Agata zastygła w korytarzu, słysząc te słowa. Nie mogła już tego znosić. Weszła do pokoju i stanowczo powiedziała:
— Koniec z tłumaczeniem się i ugodowością. To twoje mieszkanie — ja wychodzę. Tomaszu, decyduj: jesteś ze mną czy zostajesz. Ale nie pozwolę dłużej się upokarzać. Będę matką. I chcę wychować dziecko w miłości, a nie w nienawiści.
— No i słusznie! Niech sobie idzie — z zimnym triumfem rzuciła Renata Wacławówna.
Ale Tomasz nie ruszył się za nią. Stał i patrzył na matkę, jakby widział ją po raz pierwszy.
— Myślisz, iż znoszę to dla ciebie? Nie, mamo, ja kocham Agatę. A ciebie… tylko mi ciebie żal. Odepchnęłaś wszystkich. Byłaś cztery razy zamężna — i nigdzie się nie wpasowałaś. A teraz chcesz, żebym słuchał twoich rad? Nie. Wychodzę. I buduję rodzinę z Agatą. Nie mieszaj się w moje życie.
Odwrócił się i wyszedł z pokoju:
— Agata! Gdzie nasza duża torba podróżna?
Minął rok. Nowa dzielnica, alejka parkowa, szli we troje: Tomasz, Agata i mały Jasio, smacznie śpiący w wózku. Mieszkali w nowym mieszkaniu, które kupili wspólnie — oboje włożyli równy wkład. Było im trudno, ale byli szczęśliwi.
— Zimno się robi — zauważył Tomasz. — Wracamy?
— Najwyższa pora. Jaś zaraz się obudzi.
Ale wtedy Agata dostrzegła coś dziwnego. Ktoś szedł za nimi, chowając się za drzewami.
— Tomku, ktoś nas śledzi.
Tomasz gwałtownie się zatrzymał:
— Mamo! Przestań! Ile można bawić się w szpiega?
Zza drzewa wyszła Renata Wacławówna. Agata nie poznała jej od razu. Wyglądała inaczej — przygarbiona, wychudzona, z przygaszonym wzrokiem.
— Ja… przepraszam. Chciałam tylko zobaczyć wnuka. Choć przez chwilę…
— Mogłaś przyjść normalnie. Wiesz, gdzie mieszkamy — odpowiedział sucho Tomasz.
— Nie mogłam. Wstyd. Ja… zrozumiałam. Wybaczcie mi oboje. Byłam w błędzie. Agato… nie robiłam tego ze złości. Naprawdę myślałam, iż zrujnujesz mu życie. Ale okazało się, iż to ja…
Agata milczała. W głowie wciąż brzmiał jej dawny głos. Ale teraz przed nią stała nie dawna postrach rodziny, ale stara kobieta, która prosi o wybaczenie.
— Wracamy do domu. Możesz iść z nami, jeżeli chcesz. O ile Tomasz nie ma nic przeciwko — powiedziała w końcu.
— Mamo, nie mam. Ale tylko pod warunkiem — bez pretensji, bez wtrącania się.
— Przysięgam. Chcę tylko czasem was widzieć. Jasia. Was oboje. Nic więcej mi nie trzeba…
Tym razem Agata nie trzymała urazy. Szli razem. Jaś spał, a Renata Wacławówna, w milczeniu, z lekkim uśmiechem, pchała wózek. Przeszłość została za nimi.
Nawet żelazne serca mogą nauczyć się kochać.