Tego mi tylko brakowało…
Marysia żyła sama. Nie udało im się z mężem mieć dzieci. Najpierw mieli nadzieję, starali się, potem postanowili adoptować dziecko z domu dziecka. To była jej decyzja – męża to za bardzo nie obchodziło. Jemu wszystko pasowało. Pewnie Marysia zbyt długo się przygotowywała do tego kroku, zwlekała, rozmyślała, a czas nieubłaganie płynął, i po czterdziestce sama zrezygnowała z tego pomysłu. Bała się, szczerze mówiąc.
Mąż był zapalonym turystą – lubił włóczęgę z plecakiem i namiotem, śpiewanie przy ognisku. Trzeba przyznać, iż grał na gitarze całkiem nieźle. Był towarzyski, uwielbiał imprezy, różne zloty.
Za młodu Marysi też się taki styl życia podobał. Ale z wiekiem zaczęła się męczyć. Znudziło jej się spędzać każdy weekend na wędrówkach, wracać w niedzielę wieczorem, ledwo się umyć i w poniedziałek iść do pracy z pogryzioną przez komary skórą, spieczoną słońcem twarzą i zniszczonymi paznokciami. Marzyło jej się pospać dłużej w wolny dzień, wziąć gorący prysznic, zamiast myć się w lodowatej rzecznej wodzie albo brudnym stawie. Skorzystać z ciepłej toalety, a nie narażać gołą pupę na atak komarów.
Od wrażeń też można się zmęczyć, jeżeli jest ich za dużo. Coraz częściej łapał ją ból w krzyżu, stawy dokuczały od przeciążeń. I przestała chodzić z mężem na wypady.
Okazał solidarność – też raz czy dwa odpuścił. Ale widziała, iż jest smutny, nie może usiedzieć w miejscu. Namówiła go więc, żeby szedł bez niej. Ucieszył się.
– Po co puściłaś faceta samego? Zapamiętaj moje słowa – jakaś go sobie przygarnie. A tak by się z czasem uspokoił – zbeształa ją przyjaciółka.
– Za młodu mnie nie przygarnął, teraz raczej też nie.
– Nie no, głupio mówisz. Facet to nie kobieta – w każdym wieku ma wartość – pokręciła głową przyjaciółka.
– No i co? Mam iść z nim, żeby nie zdradził z jakąś? Mimo bólu? Nie ma mowy. Jak zechce zdradzić, to i w domu znajdzie sposób. Nie trzeba w tym celu iść na szlak. Poza tym mamy swoją, ustaloną ekipę.
– No pewnie – odparła przyjaciółka.
Mąż już więcej Marysi nie namawiał. Chodził sam. Niepostrzeżenie zaczęli się od siebie oddalać. Zabrakło wspólnych tematów, wspomnień. Ale nic niezwykłego u niego nie zauważyła.
Aż tu pewnego dnia wrócił zamyślony, jakby nieobecny.
– Opowiedz, gdzie tym razem byliście? – spytała, podgrzewając zupę.
– Starym szlakiem, ty tam byłaś. Mieliśmy nowych.
– A zdjęcia? Pokażesz, co nafotografowałeś? – jeszcze próbowała go rozruszać, zachęcić do rozmowy.
– Mówiłem, szliśmy starym szlakiem – mąż spuścił wzrok, wpatrując się w talerz.
Marysia udawała, iż wierzy. Poczuła, iż stało się to, o czym ostrzegała przyjaciółka.
Mąż milczał trzy dni, aż w końcu wyznał:
– Wybacz. Zakochałem się. Mocno. Myślałem, iż mnie to nie spotka – powiedział, nie patrząc jej w oczy.
– Tak od razu? – zdziwiła się.
– Brała udział w kilku wyprawach. Nie wyobrażam sobie bez niej życia.
– Młoda jest?
Mąż milczał.
– Rozumiem. I co zamierzasz? Do niej odejdziesz? – Marysia starała się zachować twarz, nie wpaść w histerię, nie urządzać awantur ani nie rzucać oskarżeń.
– Ona też się rozwodzi. Ma syna. Nie ma gdzie mieszkać, nie przyprowadzę jej tutaj. Zamieńmy mieszkanie. – Mąż po raz pierwszy od początku rozmowy podniósł na nią wzrok.
– A czemu ona nie wymieni swojego?
– To mieszkanie męża. jeżeli się nie zgadzasz, to ja… Nie wiem… – Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
Mieszkanie kupili w czasie małżeństwa. Oczywiście, w Marysi wszystko się buntowało przeciw tej propozycji. Długo myślała, ale w końcu się zgodziła, zastrzegając sobie prawo wyboru nowego lokum. Ból sprawiło jej, jak bardzo mąż się ucieszył.
– Nie, wiedziałam, iż jesteś głupia, ale nie aż tak – powiedziała przyjaciółka, kręcąc palcem przy skroni.
– Masz rację. Tylko tam jest dziecko. Ono nie jest niczemu winne. Nie jestem potworem. Po co mi duże mieszkanie dla jednej osoby?
Marysi się poszczęściło – dostała jasne kawalerki w tej samej dzielnicy, niedaleko pracy, świeżo po remoncie. Mieszkaniem męża się nie interesowała. Po co?
Została sama, w kawalerce, bez męża i dzieci. Nic, przyzwyczai się.
Pewnego wieczora zadzwonił telefon. Brat. Dzwonił rzadko, ściślej mówiąc – tylko raz, gdy umarł ojciec.
Marysia przyjechała do dużego miasta z małej wioski na studia. Mieszkała w akademiku, potem wyszła za mąż… Według rodziny była bogata. Mieszka i pracuje w mieście, ma własne mieszkanie. No pewnie, bogata. Wszyscy oczekiwali od niej drogich prezentów. Na początku często jeździła do domu, ale wyrzut w oczach bliskich, choćby matki, rozmowy o bogactwie – męczyły. Jak wytłumaczyć, iż mieszkanie to nie luksus, a konieczność, iż życie w mieście jest drogie?
Dla rodziców młodszy syn był oczkiem w głowie. Dorośnie, nie zostawi, będzie dla nich wsparciem na starość. Wszystkie rozmowy i nadzieje kręciły się tylko wokół niego. Syn, następca. Marysia czuła się jak obca, wyrzutek. I przestała jeździć. Potem mąż wkręcił się w turystykę, nie było kiedy.
Ojciec umarł z dziesięć lat temu. Wtedy ostatni raz była w rodzinnej wiosce.
Nic dobrego nie wróżyła sobie od tego telefonu.
– Krzysiu? Co się stało? – spytała brata, szykując się na złe wieści. – Mama?..
– Nie, żyje. Choć mocno choruje. Prawie nie wychodzi z domu. Nic nie może robić. Sam rozumiesz, wiek. Przyjedź, co?
– Teraz nie mogę. Najwcześniej za miesiąc.
Cieszyła się, iż z mamą wszystko w porządku.
– No wiesz… – brat się zawahał. – Danuta ode mnie odeszła – w końcu powiedział. – Stwierdziła, iż ma dość opieki nad matką, iż żyjemy na dwa domy, sama rozumiesz. Zabrała chłopaków i poszła. A ja co?Marysia westchnęła głęboko i powiedziała: „Przyjdź, ale tylko na herbatę”.