Tatusiu, nie odchodź! Kochanie, nie zostawiaj nas! Tato, nie kupuj mi już nic, ani Tomkowi też. Tylko zostań z nami! Nie potrzeba mi żadnych samochodzików, ani słodyczy. Żadnych prezentów! Tylko bądź przy nas! krzyczał sześcioletni Kuba, kurczowo trzymając się nogi ojca.
Ich mama w tym czasie łkała w pokoju. Nie miała siły wstać i wyjść.
A czternastoletni Tomek stał z zaciśniętymi pięściami. Miłość do ojca walczyła w nim z nienawiścią.
Kuba to jeszcze dziecko. Nic nie rozumie. Ale on, Tomek, widział, jak źle jest mamie. Jak dzień wcześniej, klęcząc, błagała ojca, żeby został. Choć trochę, dopóki Kuba podrośnie. Ale prośby nie pomogły.
Przestań! Wstawaj! Nie upokarzaj się, słyszysz?! Jesteś mu niepotrzebna. Ja też, nikt z nas. Niech się toczy! Tomek podbiegł i zaczął odrywać młodszego brata od taty.
Synu, po co tak? Ja będę przychodził, pomagał wam. Tylko mieszkać będę gdzie indziej. Ale kocham was tak samo. Po prostu tak zdecydowaliśmy zaczął ojciec.
Kto zdecydował?! Ty zdecydowałeś! Myślisz, iż nic nie słyszałem? Mama prosiła cię, żebyś nie odchodził. Tu jest ona i my! Jesteśmy rodziną. A ty odchodzisz! Do jakiejś kobiety! Ona jest dla ciebie ważniejsza niż my, tak?! Tomek z całych sił starał się nie rozpłakać.
Rodzinne gry
Gdyby ojciec go przytulił, postawił torby i powiedział, iż to głupi błąd Rzuciłby mu się na szyję. I wybaczył. Oczywiście.
Bo to tata.
Ten, który uczył go naprawiać samochód, zabierał na ryby, grał w piłkę, czytał książki przed snem. Jak mógł odejść i wymazać to wszystko? Ich? Za co?
Kuba szlochał. Mama płakała. Ojciec spojrzał na nich wszystkich i wyszedł, ze spuszczoną głową.
Długo jeszcze leciało za nim: „Tato! Nie odchodź!”.
Od tamtego dnia życie stało się inne.
Tomek znienawidził ojca. Nie chciał się z nim spotykać, odrzucał prezenty, które przynosił.
Kuba czekał. Czasem siadywał pod drzwiami. Czasem stał na balkonie i patrzył w dal.
Ojciec prosił, żeby pozwolono mu zabrać dzieci na spacer. Matka nie zgadzała się.
Choć Tomek sam nie chciał. Kuba rwał się do ojca, ale mówiono mu tato nie chce cię widzieć.
Ich mama odmówiłaby z dumy choćby alimentów, ale trzeba było jakoś żyć.
Zakochał się wasz tatuś. Tak to bywa! Gdzie indziej słodziej! Dzieci mu niepotrzebne. Teraz tam będą inne! lubiła powtarzać.
Tomek słuchał ponuro. Kuba płakał.
Po roku ojciec wrócił. A raczej chciał to zrobić. Kuby nie było w domu. Tylko Tomek i matka. Ojciec przepraszał, mówił, iż popełnił błąd. Zrozumiał. Nie może bez nich. Nie ma życia bez dzieci.
Ale matka nie przyjęła go z powrotem. To były chwile jej zemsty. I Tomek też nie wybaczył. Rana była wciąż świeża. Nie było miejsca na przebaczenie.
A Kuby nie pytano. Był jeszcze za mały.
Minął czas. Tomek zajął się handlem. Kuba został lekarzem. Starszy brat założył już rodzinę. Młodszy do końca opiekował się mamą, ale niedługo jej zabrakło.
Niedługo potem Kuba postanowił ożenić się z przyjaciółką z dzieciństwa Kasią.
Przed ślubem Tomek załatwiał sprawy w innym mieście. Zaproponował wspólną podróż. Dla rozrywki. Zamiast samochodu wybrali pociąg. Pili herbatę, rozmawiając pod stukot kół.
Nie kłócili się, żyli w zgodzie, choć rzadko się widywali. Ale byli zbyt różni charakterem. Twardy, nieznoszący sprzeciwu Tomek słuchał tylko siebie.
Brata nazywał żartobliwie „pan doktor miłości”. I radził odrzucić dobroć teraz nie jest w modzie.
Po załatwieniu spraw spacerowali po nieznanym, pięknym mieście, podziwiając widoki. Potem ruszyli na dworzec.
Niedaleko wejścia Tomek omal nie potknął się o mężczyznę. Warknął, iż nie ma co siedzieć tam, gdzie nie trzeba. Tamten rozłożył się na kartonie. Brudny, z brodą, bez nóg. Nagle podniósł wzrok.
Kuba już przeszedł dalej, gdy nagle usłyszał śmiech brata. Zatrzymał się.
Tomek rechotał, wskazując palcem na bezdomnego. Kuba gwałtownie podszedł, chwycił brata za rękaw i pociągnął za sobą.
Przestań! To nieładne. Nie wiemy, co go spotkało. Nie nam go oceniać! szepnął.
Co? Nie nam? Właśnie nam. Nie poznajesz? Ty byłeś za mały. Ja poznałem od razu. Oczy naszego taty są wyjątkowe zielone. Mama zawsze mówiła, iż zakochała się w jego oczach. Na próżno. Co, św













