Tato, chciałam tylko, żebyś był ze mnie dumny”: opowieść dziewczynki, która zbyt wcześnie dorosła

polregion.pl 5 dni temu

Gdy Kinga miała zaledwie sześć lat, jej świat rozpadł się na dwoje. Pewnego zwykłego wieczoru ojciec spakował swoje rzeczy i wyszedł z mieszkania. Nie do pracy. Nie do sklepu. Na zawsze. Wtedy jeszcze nie rozumiała, co oznacza to straszne, dorosłe słowo – „rozwód”. Po prostu od tamtej chwili już nie wrócił. Nie przytulił. Nie pocałował w czubek głowy przed snem. Nie powiedział: „Jestem przy tobie”.

I niby – historia jak wiele innych. Zwyczajna. Współczesna. Ale dla jednej małej dziewczynki to był koniec świata, bo postanowiła: to jej wina. Ona je. Trzeba ją ubierać. niedługo szkoła – a to wydatki. A mama straciła pracę, biedny tata już nie wytrzymał… zmęczył się ciągnięciem ich obu.

— Mamo, a jeżeli będę jadła mniej, tata wróci? Mogę jeść tylko w przedszkolu… — szepnęła dziewczynka, patrząc niebieskimi oczami w twarz matki.

Kobieta przycisnęła dziecko do piersi i rozpłakała się. Płakała długo, a Kinga jadła coraz mniej i mniej. Tylko tata nie wrócił.

Pierwszy września. Kinga idzie do szkoły. Pierwszy raz – pierwsza klasa. Biała bluzka, czarna spódniczka, marynarka i dwa ogromne kokardy, jak u lalek z witryn. Stała przed lustrem i myślała: „Gdyby tata zobaczył mnie teraz, na pewno by wrócił. Przecież kto by odmówił takiej ładnej córeczki?”

Mama trzymała ją za rękę, w drugiej – bukiet dla nauczycielki. Dziewczynce jednocześnie było strasznie i radośnie. Ale wszystko przysłaniała jedna, niemal desperacka nadzieja: tata przyjdzie. Musi przyjść. Dzisiaj nie może nie przyjść.

— Kinga, czemu się ciągle oglądasz? Nie bój się, jestem przy tobie — cicho powiedziała mama.

Ale dziewczynka się nie bała. Szukała. Szukała ojca w tłumie. Patrzeniem, sercem, oddechem. Szukała, bo wierzyła: on jest tutaj. Tylko go nie widzi. Może on też jej nie widzi. A ona przecież w pierwszym rzędzie – na pewno musiał ją zauważyć!

Gdy uroczystość się skończyła i pierwszaków zaprowadzono do klasy, Kinga trzymała się ostatkiem sił, żeby nie wybuchnąć płaczem. Tak się starała – i na próżno. A może jednak? Może jednak widział? Tylko nie podszedł?

— Tata czeka na nas w domu? — zapytała matki po drodze.

— Nie wiem, córeczko… — z ciężarem w głosie odpowiedziała kobieta.

Ale Kinga biegła do domu przed mamą. Była pewna: on tam jest. Otworzyła drzwi… i zobaczyła puste mieszkanie. Dopiero wtedy się rozpłakała. Naprawdę.

Mama gładziła ją po włosach, tłumaczyła, iż może taty nie puścili z pracy. Ale sama dawno wiedziała: on nie przyjdzie. Nie przyszedł choćby wtedy, gdy sama poszła do niego, błagając:

— Krzysztofie, niczego nie chcę. Ale Kinga czeka. Wierzy. Przyjdź chociaż raz. Porozmawiaj z nią.

— Przyjść? — machnął ręką. — To trzeba z prezentem, z kwiatami… A ja nie mam pieniędzy. Nie okłamuj dziecka.

— Żebyś się zadławił tymi pieniędzmi… — wyszeptała matka Kingi, wychodząc i trzaskając drzwiami.

Dziewczynka rosła. Cicha, posłuszna, sumienna. Bez histerii, bez skarg, bez zbędnych pytań. Tylko starała się – do wyczerpania starała – być dobrą. Uczyła się na piątki. Nie dlatego, iż pragnęła sukcesu. Tylko dlatego, iż gdzieś głęboko w sercu wierzyła: „Jak się dowie, jak dobrze się uczę, to przyjdzie. Uśmiechnie się. Pogłaszcze po głowie. Powie, iż jest ze mnie dumny”.

Ale on nie przychodził.

— Mamo, może zaprosimy go na moje urodziny? Nie chcę prezentów. Niech tylko przyjdzie…

Matka nie odpowiadała. A Kinga zamykała się w pokoju i płakała. Bo wiedziała: nie przyjdzie.

Skończyła szkołę z wyróżnieniem. Studniówka – święto, które miało być dumą całej rodziny. Suknia uszyta, babcia z dziadkiem przyjechali ze wsi. Ale dwie godziny przed rozpoczęciem balu usiadła na ławce przed blokiem, gdzie mieszkał ojciec. Chciała zaprosić. Chciała pokazać, jaka jest teraz. Chciała, żeby choć raz powiedział: „Przepraszam, córeczko. Jestem z ciebie dumny”.

Wyszedł z klatki. Torba na ramieniu, wzrok ślizga się po przechodniach. Mimochodem. choćby nie poznał.

— Tato! — krzyknęła. — To ja! Kinga!

Odwrócił się. Sekunda ciszy.

— Podrosłaś — rzucił zimno.
— Skończyłam szkołę. Z wyróżnieniem. Wybieram się na studia do Warszawy…

— Nie mam pieniędzy. Nie licz na to.
— Nie chodzi o pieniądze… Chciałam cię zaprosić na studniówkę…
— I co ja tam będę robił?

Nie słuchała dalej. Uciekała. Łzy dusiły. Właśnie wtedy, stojąc samotnie na skrzyżowaniu, Kinga zrozumiała: jej dzieciństwo się skończyło.

Skończyła studia. Wróciła do rodzinnego miasta – mama poważnie zachorowała. Znalazła pracę w zawodzie, poznała Jacka. Uczciwego, dobrego. Wyszła za mąż. Urodziła córkę. Potem drugą. Słowo „tata” wykreśliła z serca. Nigdy więcej o nim nie myślała.

Dziś ma trzydzieści lat. Okrągła data. Sobota. W mieszkaniu gwarno. Mama bawi się z wnuczkami, Jacek pojechał po swoich rodziców. Kinga w kuchni dogląda ostatnich potraw.

Dzwonek do drzwi. Biegnie otworzyć – myśli, iż to teściowie. Ale… w progu stoi on. Ojciec. Postarzały, z siwizną na skroniach.

— Przyszedłem ci powinszować. Bo na ślub mnie nie zaprosiłaś. Żal ci było pieniędzy na stół dla ojca? Ja już stary człowiek. Trzeba pomagać…

— Za późno przyszedłeś, tato. Kiedyś czekałam na ciebie każdego dnia. Modliłam się, żebyś się pojawił. Nie przyszedłeś ani do mojej pierwszej klasy, ani na studniówkę. Nie było cię przy mnie. A teraz już cię nie potrzebuję. I nie waż się mnie oskarżać. Nie zapraszałam cię. Idź sobie.

— Nie wpuścisz?
— Nie. Nie wpuszczę.

Zatrzasnęła drzwi.

Stał jeszcze długo. Kilka razy sięgał po dzwonek – nie miał odwagi. Nagle winda się otworzyła, wysypało się z niej rozgadaneZamknął oczy i odszedł, a za jego plecami rozległ się głośny śmiech wnuczek, który już nigdy nie był dla niego.

Idź do oryginalnego materiału