Tambo

adamaswtrasie.blogspot.com 1 rok temu
Słowo tambo w języku keczua znaczy mniej więcej tyle co magazyn, skład, miejsce magazynowania. Występuje w nazwach kilku miast, miasteczek i wiosek na terenie dawnego Tahuantinsuyu, inkaskiego imperium. Najsłynniejsze z nich to oczywiście Ollantaytambo, leżące w Świętej Dolinie Inków mniej więcej w połowie drogi między Cuzco a Patallaqtą, szerzej znaną jako Machu Picchu.
Ruiny Ollantaytambo
Odwiedzający zwykle ograniczają się do zobaczenia monumentalnych ruin inkaskich świątyń i pól tarasowych leżących na górskich zboczach, zakupów na turystycznym targu i spacerze regularną siatką ulic – współczesne miasto wykorzystuje mury dawnych rezydencji inkaskiej szlachty.
Uliczka w Ollantaytambo
Niewielu dociera do kompleksu dawnych inkaskich magazynów, dających miasteczku część nazwy. Druga, "Ollantay", to imię własne, a jednocześnie tytuł jedynego zachowanego inkaskiego dzieła dramatycznego, o przygodach dzielnego wojownika i jego miłości do księżniczki. Nazwę miasta można więc przetłumaczyć jako Składy Ollantaya (a gdybyśmy żyli w Polsce lat 90-tych XX wieku nazwalibyśmy miejscowość Ollantayex albo może raczej Ollantayskładex).
Też, przyznaję się bez bicia, będąc w Ollantaytambo do zrujnowanych magazynów nie dotarłem. Trochę z lenistwa, trochę ze zmęczenia, a trochę z powodu, iż za jakiś czas miałem w planach odwiedzić podobno najlepiej zachowany kompleks inkaskich magazynów – a adekwatnie całego centrum magazynowo-spedycyjnego w Tarmatambo.
Wiadomo, iż w Dzikich Krajach nie ma za bardzo co planować, po drodze wydarzyć się może wiele zaskakujących, wesołych bądź niebezpiecznych zdarzeń, ale tym razem faktycznie udało się dotrzeć do Tarmatambo. A raczej do Tarmy – miasta powiatowego kilka godzin drogi od Arequipy, podle którego właśnie pueblo, czyli adekwatnie wioska, Tarmatambo leży.
Tarmatambo
Zanim jednak wsiądziemy w collectivo i podjedziemy te parę kilometrów na ruiny inkaskich składnic to polski wątek. Niedaleko miasta leży jedna z najgłębszych jaskiń Ameryki Południowej, Huagapo. Jako pierwsi spenetrowali ją – choć nie do dna – nasi speleolodzy, i pamięć o tej ekspedycji dalej żyje w okolicy. Poza tym niedaleko przełęcz La Oroya, żyzna dolina Jaujy i stolica prowincji Junin (miejsce ważnej dla Peruwiańczyków bitwy) Huancayo – a wszystkie te miejsca połączone są ze stolicą kraju i portem w Callao słynną Centralną Koleją Transandyjską. Imię Ernesta Malinowskiego żyje w okolicy (i nie tylko w okolicy: jedna z rzek w dżungli nazywa się Malinowsky, a kiedy wszedłem do jedynego sklepu dla turystów – jednocześnie był to punkt informacji turystycznej i niewielka agencja turystyczna; pewnie też poczta i zwykły giees, panuje tu kapitalizm – w zapadłej wiosce Cotahuasi leżącej w tak samo zwiącym się kanionie ekspedient na wieść o tym, iż jesteśmy z Polski od razu zaczął chwalić inżyniera Malinowskiego, Polaka, który został w Peru bohaterem narodowym).
W każdym razie złapałem busika i znowuż bez przygód dotarłem do Tarmatambo. Potem czekała mnie tylko krótka wspinaczka w górę wioski podle kolonialnego cmentarza i dotarłem na inkaskie ruiny, prawdopodobnie siedzibę lokalnego urzędnika, pewnie miejscowego kuraki, sołtysa, albo przysłanego z Cuzco inkaskiego biurokraty. Dziś gros założenia zajmuje miejscowy stadion.
Stadion w Tarmatambo
Nad tymi pozostałościami ciągnął się długi rząd nieco zrujnowanych spichlerzy, zwanych colcas – niektóre jednak nieźle zrekonstruowano.
Ruiny spichlerzy
Urzędnik, spichlerze, wspominany przeze mnie socjalizm w Tahuantinsuyu... No, to nie mogło się dobrze skończyć: może dlatego tak łatwo imperium upadło – Hiszpanie zastąpiwszy Inków wicekrólem i gubernatorami widać byli mniej uciążliwi dla ludności (choć, oczywiście, nie byli aniołkami – zresztą miejscowi nie mówią o odkryciu, a podboju – zawsze). Oczywiście, Pachaqutec i jego potomkowie (walczący o władzę tuż przed przybyciem Białych Huascar i Atahualpa byli prawnukami twórcy imperium) socjalizmu nie zbudowali od zera. W Andach od zawsze wioski działały wspólnotowo. Tylko wiejska komuna, oparta na wspólnej pracy umożliwiała przeżycie w – bądź co bądź – niegościnnych rejonach Andów i Altiplano. Komuny handlowały ze sobą barterowo, nie wynaleziono w tym rejonie Świata waluty, lub w zamian za usługę wykonywano jakąś pracę (także wspólnotowo). Pisze o tym pani profesor Maria Rostworowska, nieżyjąca już ekspert od andyjskich cywilizacji. Swojsko brzmiące nazwisko mówi nam, że pochodziła z polskiej rodziny – ojciec był emigrantem popowstaniowym, podobnie jak Ernest Malinowski. Dziś wizerunek pani Marii znajduje się choćby na nowej edycji peruwiańskich soli.
Spichlerz
Colcas - spichlerze
Inkowie podbijając andyjskie komuny korzystali z tych tradycji. Na szeroką skalę wprowadzili coś, co moglibyśmy nazwać pańszczyźnianym szarwarkiem – komuny miały utrzymywać imperialne drogi i zapewniać pomoc chasqim, inkaski gońcom. W ramach zapłaty za przeżycie budowały też w czynie społecznym monumentalne inkaskie świątynie. Do tego, jak rasowi socjaliści, Inkowie zaczęli decydować co ma być w danym terenie uprawiane – oto komuny traciły swoją autarkię i stawały się zależne od kuzkańskiej biurokracji. Wypisz-wymaluj: kołchozy, sowchozy czy inne pegieery. I tu właśnie pojawiają się tambo. Oto każdy rejon miał dostarczać plony do magazynów – a stamtąd, zanotowane na kipu, miały być rozdysponowane pomiędzy pozostałą ludność imperium. W magazynach zostawać też miała nadwyżka na wypadek lat głodu (tu z kolei wygląda to jak pomysł św. Józefa w Egipcie – ludzie na całym Świecie wpadają na podobne pomysły), wcale częstych i powodowanych między innymi efektem El Niño, dziś demonizowanym przez tak zwanych ekologów.
Inkaskie centrum dystrybucji
Tak się też złożyło, że Tarmatambo odwiedziłem w Zaduszki, tak, iż powrót do Tarmy był z pewnymi przygodami, ale o tym będzie za jakiś czas (pozdrawiam cierpliwych Czytelników). Teraz skoro zacząłem o inkaskim szarwarku czy klimatycznych problemach Tahuantinsuyu, to warto pociągnąć ten wątek w następnych wpisach.
Stadion i trybuna honorowa na ruinach w Tarmatambo
Co zaś do komuny i pańszczyzny: inkaski socjalizm został zastąpiony dość gładko przez iberyjską gospodarkę pańszczyźnianą (czyli wedługo socjalizmu opartą na wyzysku klasy pracującej), co wskazuje, że gospodarczo wcale te systemy nie muszą się mocno różnić. Feudalizm panował w Peru adekwatnie aż do lat 70-tych zeszłego stulecia, a kiedy w końcu zlikwidowano już jego przeżytki indiańskie wioski uwolnione od jarzma wielkich panów wróciły do znanej im od wieków koncepcji komun. Pracę wspólną można zobaczyć chociażby na salinach Maras – albo wśród górników w boliwijskim Potosi.
Saliny w Maras
Idź do oryginalnego materiału