Telefon
Po obiedzie Danuta umyła naczynia i położyła się na chwilę drzemać. Mąż wyjechał na działkę do przyjaciela, żeby pomóc naprawić płot. Wróci dopiero jutro wieczorem, w poniedziałek ma pracę. Danuta rok temu przeszła na emeryturę, a Wojtkowi zostały jeszcze dwa lata do końca pracy.
Niespodziewany dzwonek wyrwał ją z półsnu. Nie od razu zorientowała się, iż to telefon.
— Tak… — ochrypłym od snu głosem odpowiedziała, choćby nie patrząc na ekran.
Kto mógł do niej dzwonić, jeżeli nie córka albo mąż? Wojtek nie lubił telefonować, więc pewnie Ewa. Mieszkała z mężem w innym mieście i niedługo miała urodzić.
— Danuta? Spałaś? — w słuchawce rozległ się obcy kobiecy głos.
— Kto mówi? — zapytała ostrożnie.
W odpowiedzi usłyszała przesadnie głośne westchnienie.
— Nie poznajesz mnie? Ile to lat się nie widziałyśmy?
— Bożena?.. Skąd masz mój numer? — zdziwiła się Danuta, ale jakoś wcale się nie ucieszyła.
— To takie ważne? Spotkałam kilka lat temu twoją matkę, ona mi dała.
Danuta przypomniała sobie, iż mama coś o tym wspominała.
— Jesteś w mieście? — Zapytała, choć wiedziała, iż to głupie pytanie. Po co dzwoniłaby, gdyby nie chciała się spotkać? — Słyszałam, iż wyjechałaś do Ameryki — dodała.
W słuchawce rozległ się śmiech, który natychmiast przeszedł w jęk.
— Co się stało? Gdzie jesteś? — zaniepokoiła się Danuta.
— W szpitalu. Właśnie dlatego dzwonię. Możesz przyjść? Chcę ci coś powiedzieć. I nie przynoś nic, nie trzeba.
— W szpitalu? Zachorowałaś? — Danuta otrzeźwiała natychmiast.
— Ciężko mi mówić. Adres wyślę SMS-em.
— Ale w… — zaczęła, ale w słuchawce rozległy się krótkie sygnały.
Chwilę później przyszła wiadomość z nazwą szpitala. “Boże, ona ma raka!” — przeczytała raz jeszcze, czując, jak serce bije jej mocniej.
Spojrzała na zegarek — wpół do szóstej. Gdy dojedzie do szpitala, godziny odwiedzin już miną. Poszła do kuchni, wyjęła z zamrażarki kurczaka na rosół. Bożena powiedziała, żeby nic nie przynosić, ale jak iść do szpitala z pustymi rękami? Domowy rosół to nie jedzenie, to lekarstwo. Położyła kurczaka w zlewie, by się rozmroził, i usiadła przy stole. Córka miała dwadzieścia osiem lat, czyli tyle samo, ile minęło od ostatniego spotkania z Bożeną.
Z wiekiem Danuta nauczyła się przyjmować choćby dobre wiadomości z ostrożnością. Po tym telefonie nie mogła pozbyć się niepokoju. A Wojtka, jak na złość, nie było w domu. Może i lepiej. Rano ugotuje rosół, odwiedzi Bożenę i wszystko wyjaśni. Tylko iż spokój nie nadchodził.
Bożenę od dziesiątego roku życia wychowywała babcia ze strony ojca. Nie znała czułości, często przesiadywała u Danuty, odrabiając z nią lekcje. Babka pędziła bimber i zaopatrywała w niego lokalnych pijaków. Rodzice Bożeny oczywiście też pili. Żony innych alkoholików groziły, iż podpalą babczyną nielegalną destylarnię. Może rzeczywiście ktoś przyczynił się do pożaru, a może, jak twierdziła milicja, ojciec zasnął z papierosem, ale rodzice Bożeny nie zdążyli uciec z płonącego domu. Babka gdzieś zniknęła, a Bożena, jak zwykle, była u Danuty. One ocalały.
Po pożarze babkę z wnuczką przeniesiono do akademika. Na wspólnej kuchni warzenie bimbru zakazano. Babka stała się osowiała, liczyła każdy grosz i strofowała wnuczkę za każdy kęs chleba. Bożena jadła u Danuty.
Babka nienawidziła matki Bożeny, nazywała ją wiedźmą, twierdziła, iż rzuciła urok na jej syna, iż przez tę przeklętą zaczął pić. O tym, iż w domu stał darmowy bimber, milczała. Matka Bożeny była piękna. Rzadko który mężczyzna, niezależnie od wieku, przeszedł obok niej obojętnie. Ojciec straszliwie ją zazdrościł, choćby bił.
Bożena podrosła i stała się niemal identyczna jak matka — wysoka, smukła, z bujną czupryną rudych loków, czarnymi oczami i pełnymi ustami. Piegi na całej twarzy wcale jej nie szpeciły, wręcz przeciwnie — nadawały złocisty blask.
Zaraz po skończeniu szkoły Bożena uciekła z domu z jakimś przyjezdnym chłopakiem. “Niepoczciwa, cała w matkę” — wzdychała babka.
Matce Danuty nie podobała się przyjaźń córki z Bożeną, choć litowała się nad biedną dziewczyną. Gdy ta uciekła z miasta, choćby odetchnęła z ulgą. Zawsze bała się, iż Bożena sprowadzi Danutę na złą drogę. A co je adekwatnie łączyło? Sama Danuta nie umiała tego określić, choć z Bożeną było po prostu wesoło.
Danuta skończyła technikum, zaczęła pracę, poznała Wojtka i wyszła za mąż. Rok później urodziła córkę. O Bożenie słyszała tylko plotki.
Mama Danuty pracowała, nie mogła pomóc, a wieczorami, gdy Wojtek był w domu, wstydziła się przychodzić. Danuta kręciła się sama, aż waliła się z nóg ze zmęczenia.
Jedyne, o czym marzyła wtedy, to wyspać się. Gdy tylko podczas karmienia córki przymykała oczy, zapadała w sen. Budziła się z lękiem, iż upuściła dziecko albo iż zadusiło się pod ciężarem jej wielkich piersi. Najedzona córka spokojnie spała na rękach. Danuta odkładała ją do łóżeczka i szła odciągać mleko, gotować obiad, prać namoczone pieluchy, zmuszając się, by nie zasnąć.
W tym najtrudniejszym czasie pojawiła się Bożena. Stała się jeszcze bardziej podobna do matki, jeszcze piękniejsza, choć wydawało się to niemożliwe.
— Ależ z ciebie widok, przyjaciółko. Zawsze wiedziałam, iż małżeństwo i macierzyństwo kobiecie nie służą. Nigdy nie będę miała dzieci — powiedziała Bożena, jak zwykle bez powitania.
— Nie mów hop — zaśmiała się cicho Danuta.
Wtedy Bożena wyznała, iż miała wiele aborcji i nigdy nie będzie mogła urodzić. Ale instynkt macierzyński tkwi w kobiecie od zawsze. Z euforią pomagała Danucie, zajmując się dzieckiem, zabierając je na spacery, gdy zmęczona matka gotowała obiad lub po prostuDanuta stała jeszcze chwilę nad świeżo zasypaną mogiłą, a potem odwróciła się i poszła w stronę bramy cmentarza, gdzie czekało taksówka, by zabrać ją do domu, w którym Wojtek pewnie już na nią czekał.