Tajemnicza przystań: kawiarnia, w której rodzi się nadzieja

polregion.pl 19 godzin temu

Tajemnicza przystań: kawiarnia, gdzie rodzi się nadzieja

Kasia, szesnastoletnia dziewczyna z iskrami w oczach, mocno ścisnęła dłoń matki.

— Mamo, umieram z głodu! Chodźmy gdzieś coś zjeść! — Pociągnęła Elżbietę Kowalską w stronę niewielkiej kawiarenki, obok której przechodziły w centrum starego miasta nad Wisłą.

Elżbieta rzuciła okiem na lokal. Przyjemny szyld, okna ozdobione lekkimi firankami w biało-niebieskie paski, złociste światło bijące przez szyby, kuszące w chłodny wieczór. W powietrzu unosił się zapach świeżej kawy i ciepłych rogalików z wanilią, ale Elżbieta była gdzieś indziej. Myślami krążyła wokół ciężkiej decyzji, która mogła przewrócić ich życie do góry nogami. Niedawno dowiedziała się, iż jest w ciąży. Powiedziała mężowi, Tomaszowi, ale jego reakcja była chłodna, niemal milcząca. Kłopoty w pracy, ciasne mieszkanie — nie wypowiedział ani słowa, ale jego wzrok mówił wszystko. Elżbieta czuła się jak osaczona matka broniąca swojego dziecka. Tomasz tylko ciężko westchnął, a ona już wiedziała: cokolwiek postanowią, ich życie zmieni się na zawsze.

Żeby się rozerwać, wyszła z córką na zakupy. Kasia bez przerwy opowiadała o szkole i śmiesznych historiach, ale matka ledwo słuchała. Kiwała głową, uśmiechała się na siłę, a w głębi duszy marzyła, żeby zaszyć się w kącie, przytulić i zostać sama z myślami o nowym dziecku.

— Mamo, śpisz?! No przecież tu jest kawiarnia, wchodzimy! — Kasia szarpnęła matkę za rękaw.

— Ojej, przepraszam, tak, oczywiście — ocknęła się Elżbieta.

W środku było niezwykle przytulnie. Drewniane stoły, miękkie światło starych lamp, trzask drewna w kominku. Cicho sączyła się melodia, a zapach cynamonu i karmelu otulał jak ciepły koc. Elżbieta uwielbiała takie miejsca — tu jej serce znajdowało spokój, a troski znikały.

Kasia od razu wybrała stolik przy oknie z widokiem na zaśnieżoną ulicę.

— Dobry wieczór, co podać? — Podszedł kelner, szczupły młody mężczyzna o ostrych rysach twarzy i lekkim uśmiechu.

— Dwa rogale i latte — wyrecytowała Kasia, patrząc wyczekująco na matkę.

Elżbieta przerzucała kartę menu, nie mogąc się skupić.

— Polecam nasze szarlotki, są wyjątkowe — zasugerował kelner, wskazując na pozycję w menu z taką gracją, jakby tańczył.

Elżbieta skinęła głową i uśmiechnęła się wdzięcznie.

Gdy kelner odszedł, Kasia wbiła wzrok w telefon, a Elżbieta, wdychając aromat ciepłej szarlotki, czuła, jak napięcie powoli opuszcza jej ciało. Przez małe okienko kuchenne obserwował ją szef kuchni — niski starszy mężczyzna z gęstym wąsem. Poprawił czapkę, wygładził fartuch i coś szepnął do pomocników. Gdy zamówienie było gotowe, z zadowoleniem pokiwał głową, mruknął coś pod nosem i kazał zanieść dania.

Elżbieta jadła powoli, delektując się każdym kęsem szarlotki. Gorąca herbata rozgrzewała jej dłonie, a atmosfera kawiarni otulała ją jak ciepły szal. Z każdym łykiem niepokój znikał, ustępując miejsca cichej pewności. Nagle zdała sobie sprawę, iż decyzja już zapadła. Na jej ustach pojawił się uśmiech, oddech stał się głębszy, swobodniejszy. Przed nią było dziewięć miesięcy pełnych nadziei i wyzwań, ale była gotowa.

Kasia, odrywając się od telefonu, zauważyła zmianę. Mama, jeszcze niedawno blada i zamyślona, teraz promieniała wewnętrznym spokojem, jakby odmłodzona o lata. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i popijała kawę.

Zasłona w kuchni poruszyła się, a kucharz, spojrzawszy na Elżbietę, coś zanotował w swoim notesie i z satysfakcją skinął głową.

Kilka dni później Kasia, spacerując z koleżanką tą samą ulicą, postanowiła pokazać jej uroczą kawiarenkę z pysznymi rogalami. Ale ku jej zdumieniu, w miejscu lokalu stała tylko szara ściana, przykryta siatką budowlaną.

— Dziwne! Zamknęli się? — zdziwiła się Kasia i poszła z koleżanką gdzie indziej.

Marek szedł gwałtownie bulwarem nad Wisłą, potrącając przechodniów. Gdy w życiu pojawiała się niepewność, zawsze przyspieszał, jakby mógł uciec od problemów. Plecak zsuwał się z ramienia, co chwila sięgał po telefon — zaczynał pisać wiadomość, ale zaraz ją kasował. Trzy dni temu zaproponowano mu pracę w innym mieście. Pensja świetna, stanowisko ciekawe, ale co ze studiami? Rzucić uczelnię to jakby zdradzić marzenia ojca, który zawsze był przy nim, wspierał i uczył. Iść własną drogą czy podporządkować się oczekiwaniom rodziców? Marek nie znał odpowiedzi, a ta niewiedza pchała go przez ulice, każąc mierzyć kilometry w poszukiwaniu jasności.

Nagle poczuł wilczy głód. Od rana tylko przegryzł kanapkę, a już zmierzchało. Przed nim zamigotały światła małej kawiarni. Przez uchylone żaluzje widać było przytulne wnętrze: lekkie meble, miękkie światło, abstrakcyjne obrazy na ścianach. Nic więcej, tylko prostota i ciepło. Marek uwielbiał takie miejsca. Głód stał się nie do zniesienia, więc pchnął drzwi.

Stolik w rogu wydawał się na niego czekać. Menuleżało na blacie, jakby specjalnie dla niego. gwałtownie przebiegł wzrokiem po ofercie, wybrał danie i uniósł rękę. Kelner, szczupły, w modnych wąskich spodniach, natychmiast podszedł, zapisał zamówienie i z uśmiechem poprosił o cierpliwość.

Marek siedział tyłem do kuchni i nie widział, jak korpulentny szef kuchni z długimi wąsami uważnie mu się przyglądał. Kucharz zmarszczył brwi, coś powiedział do pomocników, ale ci tylko rozłożyli ręce. Wtedy mruknął coś, jego twarz się rozjaśniła i zabrał się do pracy. Gdy danie było gotowe, sam udekorował je ziołami, skropił oliwą i szepnął coś, jak zaklęcie.

Marek nie mógł uwierzyć, jak wyśmienita była zupa. Każdy łyZupa sprawiła, iż jego myśli się uspokoiły, a decyzja stała się jasna – jutro porozmawia z ojcem i razem znajdą rozwiązanie.

Idź do oryginalnego materiału