Rozdział 1: Stara znajoma wełna
Mariolcia przetarła okulary i spojrzała na równo ułożone motki Donegal od Lang Yarns. Nie była to nowość w jej sklepie — „e-dziewiarka” sprzedawała ją od lat, a klientki wręcz darzyły ją czcią. Teraz, dzięki promocji, włóczka znowu znikała z półek jak świeże bułeczki. Jednak coś w ostatniej dostawie ją zaniepokoiło. Kolor „glen green” miał jakby mniej zgrubień, a skręt był luźniejszy. Mariolcia podniosła motek do światła i zmarszczyła brwi.
– Sabinko, przyślij mi jeszcze karton z ostatniego transportu – rzuciła do swojej asystentki.
– Z tym z magazynu? – upewniła się Sabina. – Ten, co przyszedł od pośrednika z Cork?
– Właśnie ten – powiedziała Mariolcia z rosnącym niepokojem. – Mam wrażenie, iż ktoś tu majstrował przy tweedzie.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Coś podpowiadało jej, iż to nie był przypadek.
Rozdział 2: List z Irlandii
Nazajutrz przyszła paczka. W środku nie było włóczki, ale list — pożółkła koperta bez nadawcy, z irlandzkim znaczkiem. Wewnątrz znajdowała się kartka z kilkoma słowami: „Wiesz, co robisz. Ale nie wiesz, komu się narażasz. Nie jedź do Donegal.”
Mariolcia pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Sabinko, rezerwuj mi bilet. Lecę do Irlandii – oznajmiła chłodno.
– Czy to rozsądne?
– Rozsądne czy nie, tej włóczce ktoś robi złą reklamę. I to nie przypadkiem.
Sabina, widząc determinację w oczach Mariolci, nie pytała więcej. Kilka godzin później właścicielka „e-dziewiarki” była już w drodze do Dublina, a stamtąd — autobusem przez deszczowe wrzosowiska — do Kilcar, serca Donegalu.
Rozdział 3: Mężczyzna w płaszczu z Harris Tweed
Do przędzalni Donegal Yarns prowadziła żwirowa droga. Mariolcia zdążyła tylko otrzepać parasolkę, gdy drzwi otworzył jej niski, brodaty mężczyzna w płaszczu z Harris Tweed.
– Mariolcia z e-dziewiarka.pl? – zapytał. – Nazywam się Doyle. Harold Doyle.
– Pracuje pan tu? – zapytała ostrożnie.
– Kiedyś. Teraz raczej zbieram plotki i stare sprawy.
Jego głos był niski, a oczy nie spuszczały jej z oka. Wewnątrz przędzalni panowała cisza i zapach mokrej wełny. Maszyny były nieruchome, a pracownicy milczeli, mijając ich wzrokiem pełnym niepokoju.
– Kiedy ostatni raz widziała pani oryginalny motek z 2017? – zapytał Doyle, gdy weszli do archiwum.
– Dwa dni temu – odparła Mariolcia. – Ale mam wrażenie, iż ten nowy to podróbka.
Harold skinął głową. – W takim razie niech pani posłucha o zaginionej palecie, która nigdy nie opuściła Kilcar...
Rozdział 4: Tajemnica partii Z87
Paleta Z87 była szczególna. Zawierała próbki w unikalnej kolorystyce inspirowanej starymi wzorami z map geologicznych Donegalu. Jej przeznaczeniem był pokaz w Berlinie, ale zniknęła, nim wyruszyła z portu.
– Sprawa została zamieciona pod dywan – mówił Doyle. – Oficjalnie: pożar w magazynie. Nieoficjalnie: sabotaż.
– Czy ma pan dowody? – zapytała Mariolcia.
Doyle wyjął z teczki fotografię. Na niej – charakterystyczna plomba transportowa z logiem Lang Yarns… i coś jeszcze: symbol nieistniejącej już przędzalni w Galway.
– Ktoś połączył włóczkę Donegal z dawnym składem z Galway – podsumowała Mariolcia. – Ale po co?
– Może, żeby coś ukryć… albo coś ukraść – powiedział Doyle cicho.
Ich rozmowę przerwał trzask drzwi. Ktoś ich podsłuchiwał.
Rozdział 5: Dziewczyna z laboratorium
Późnym wieczorem Mariolcia udała się do małego laboratorium w przędzalni, gdzie analizowano próbki włókien. Tam poznała Eimear – młodą chemiczkę, która od miesięcy prowadziła własne badania.
– Te nowe motki są dziwne – powiedziała Eimear. – Mają dodatek taniej akrylowej nici, niewidocznej gołym okiem.
– Kto to zrobił?
– Ktoś z dostępem do produkcji i archiwum. I z wiedzą o tym, czego nie można wykryć bez mikroskopu.
– Mogę zabrać próbki?
Eimear zawahała się. – Tylko jeżeli obieca pani, iż dotrze do prawdy.
– Przysięgam na mój zapas merino – uśmiechnęła się Mariolcia.
Tego wieczoru, przy herbacie z torfowej chatki, wiedziała już jedno: to nie tylko fałszerstwo. To intryga sięgająca wielu lat wstecz.
Rozdział 6: Spotkanie na cmentarzu
Doyle przyniósł Mariolci adres grobu staruszki o nazwisku Ní Sheaghdha. Była główną farbiarką Donegal Yarns w latach 70., a według legendy — znała przepis na „żywy tweed”, który zmieniał kolor w świetle.
– To mit – powiedziała Mariolcia. – Stare opowieści dla turystów.
– A jeżeli nie? – Doyle wskazał na kamień. – „Nie zapomnij nigdy, co barwa kryje”.
Pod płytą znajdowała się metalowa skrytka — stara puszka po herbacie, a w niej: receptura na naturalny barwnik oraz notatka o „Próbie Z87”.
– Wszystko zaczyna się i kończy na tej palecie – powiedziała Mariolcia. – Ktoś nie chciał, by wróciła na światło dzienne.
W cieniu starego drzewa ktoś ich obserwował. W ciemności błysnęło światło obiektywu.
Rozdział 7: Pościg przez wrzosowiska
Następnego dnia Mariolcia zauważyła, iż jej pokój w pensjonacie został przeszukany. Walizka była odwrócona, a próbki zniknęły.
– Ktoś tu był. I dobrze wiedział, czego szukać – syknęła.
Z okna dostrzegła sylwetkę w zielonym płaszczu, zbiegającą w stronę wrzosowisk. Nie namyślając się długo, ruszyła w pościg.
Wiatr szarpał jej chustkę, a buty ślizgały się na mokrej trawie, ale nie zwalniała.
– Stój! – zawołała. – Oddaj mi to!
Gdy dotarła do starej chaty rybackiej, sprawca już zniknął. Na stole leżały jej próbki i coś jeszcze – karta pokładowa do Szwajcarii na nazwisko... „R. Keller”.
Lang Yarns. Centrala.
Rozdział 8: Konfrontacja w Zurychu
Mariolcia poleciała do Zurychu. W siedzibie Lang Yarns spotkała się z dyrektorem eksportu, który był wyraźnie zakłopotany.
– Donegal? Ale przecież... ta partia miała być wycofana.
– Dlaczego?
– Były nieprawidłowości. Jeden z naszych byłych partnerów z Irlandii stworzył kopię.
– R. Keller?
Twarz dyrektora pobladła. – Rudolf Keller był naszym technologiem. Zaginął cztery lata temu po konflikcie z zarządem.
Mariolcia położyła na stole próbkę z Irlandii. – On wrócił. I tworzy „lewy tweed”.
Rozdział 9: Ostatnia nić
Z pomocą Eimear i Doyle’a Mariolcia zorganizowała pułapkę. Wysłała do sieci informację, iż posiada ostatni oryginalny składnik receptury „żywego tweedu”.
W starym porcie w Galway pojawił się on – Rudolf Keller. Zgarbiony, z twarzą ukrytą pod kapeluszem. W rękach trzymał walizkę.
– Miałem tylko udoskonalić formułę – powiedział, gdy złapali go na gorącym uczynku. – Ale oni chcieli masówki. Plastikowego badziewia!
– A więc mścił się pan – powiedziała Mariolcia. – Kosztem tradycji.
Policja zabrała Kellera, a ona spojrzała na motek Donegalu. Prawdziwego, z charakterem i duszą.
Rozdział 10: Powrót do „e-dziewiarki”
Wróciwszy do Anglii, Mariolcia weszła do sklepu i głęboko wciągnęła znajomy zapach wełny i lawendy.
– I jak było? – zapytała Sabina.
– Było… kolorowo – uśmiechnęła się Mariolcia. – Ale teraz Donegal znowu jest tym, czym był. Autentycznym dziełem sztuki.
Na witrynie zawisła kartka: „Włóczka Donegal Lang Yarns – 30% taniej. Tylko dla tych, którzy znają jej prawdziwą historię.”
Sabina uniosła brew. – I kto ją zna?
Mariolcia mrugnęła. – Teraz już wszyscy.
{nomultithumb}