Sześcioletnia osierocona dziewczynka: mama dwóch córek oczekiwała na trzecie dziecko

polregion.pl 55 minut temu

Byłem sierotą w wieku sześciu lat. Moja matka miała już dwie córki, gdy rodziła trzecie. Pamiętam wszystko jej krzyki, sąsiadki gromadzące się wokół, płacz, aż w końcu jej głos ucichł

Dlaczego nie wezwali lekarza? Dlaczego nie zawieźli jej do szpitala? Nigdy tego nie zrozumiałem. Czy to przez odległą wieś? Czy drogi były zasypane śniegiem? Nie wiem, ale musiał być jakiś powód. Matka zmarła przy porodzie, zostawiając mnie, moją siostrę i nowo narodzoną Paulinę.

Po jej śmierci ojciec był zagubiony. Nie mieliśmy rodziny w okolicy wszyscy byli na Zachodzie. Nikt nie mógł pomóc mu z nami. Sąsiadki radziły, by gwałtownie się ożenił. Nie minął tydzień od pogrzebu, a już był zaręczony.

Ludzie podpowiadali mu, by oświadczył się nauczycielce mówili, iż to dobra kobieta. Poszedł i zgodziła się. Pewnie mu się spodobał. Był młody, przystojny wysoki, szczupły, z ciemnymi, cygańskimi oczami, w których można się było zgubić.

Wieczorem przyprowadził narzeczoną na przedstawienie.
Przyniosłem wam nową mamę! powiedział.

Byłem wściekły, czułem gorycz. Nie rozumiałem, ale dziecięcym sercem wyczuwałem, iż coś jest nie tak. W domu wciąż pachniało matką. Nosiliśmy sukienki, które uszyła i wyprała, a on już przyprowadzał nam nową mamę. Dziś to rozumiem, ale wtedy nienawidziłem ich obojga. Nie wiem, co sobie o nas myślała, ale weszła do domu pod rękę z ojcem.

Byli trochę pijani. Powiedziała:
Nazwijcie mnie mamą, a zostanę.
Szepnąłem do siostry:
To nie nasza mama. Nasza umarła. Nie mów tak!

Siostra wybuchnęła płaczem, a ja, jako starszy, wystąpiłem naprzód.
Nie, nie nazwiemy cię mamą. Nie jesteś naszą matką. Jesteś obca!
O, jaka odważna dziewczynka! W takim razie nie zostanę.

Nauczycielka wyszła, a ojciec już miał za nią pójść, ale zatrzymał się w progu. Stał ze spuszczoną głową, w końcu wrócił, objął nas i zaczął płakać. Płakaliśmy razem z nim. choćby mała Paulina w kołysce zaczęła kwilić. Opłakiwaliśmy matkę, on swoją żonę, ale nasz ból był większy. Łzy sierot są wszędzie takie same, a tęsknota za matką uniwersalna w każdym języku. To jedyny raz, kiedy widziałem ojca płaczącego.

Został z nami jeszcze dwa tygodnie, bo pracował w lesie. Jego brygada miała wyjechać. Co miał robić? W wiosce nie było innych prac. Dogadał się z sąsiadką, zostawił pieniądze na jedzenie, Paulinę oddał innej kobiecie i wyjechał.

Zostaliśmy same. Sąsiadka przychodziła, gotowała, rozpalała piec i odchodziła. Miała swoje sprawy. Całe dni byłyśmy same zmarznięte, głodne, przerażone. Wieś zaczęła szukać rozwiązania. Potrzebna była kobieta, która przyjęłaby nas jak swoje dzieci. Gdzie taką znaleźć?

Rozmawiając, dowiedzieliśmy się, iż daleka kuzynka jednej z sąsiadek zna młodą kobietę, porzuconą przez męża, bo nie mogła mieć dzieci. Może urodziła, ale dziecko zmarło nikt nie wiedział na pewno. W końcu znaleźli jej adres, napisali list i przez ciotkę Zofię sprowadzili ją do nas.

Ojciec był jeszcze w lesie, gdy Zofia przyszła pewnego ranka. Weszła tak cicho, iż nie usłyszeliśmy. Obudziłam się ktoś chodził po domu. Słyszałam kroki, szelest w kuchni, a w powietrzu unosił się zapach naleśników!

Z ciekawości spojrzałyśmy przez szparę. Zofia spokojnie sprzątała myła naczynia, zamiatała. W końcu zrozumiała, iż nie śpimy.
No, złotko, chodźcie jeść! zawołała.

Byłyśmy zdziwione, iż tak nas nazwała. Miałyśmy jasne włosy i niebieskie oczy, jak nasza mama. Zebrałyśmy się na odwagę i wyszłyśmy.
Siadajcie! Nie wahałyśmy się. Naleśniki były pyszne, a w sercu rosło zaufanie do tej kobiety.
Nazywajcie mnie ciocią Zosią.

Potem wykąpała mnie i moją siostrę Karolinę, posprzątała i wyszła. Następnego dnia wróciła. Dom zmienił się pod jej rękami był czysty i schludny, jak za czasów mamy. Minęły trzy tygodnie, a ojciec wciąż był w lesie. Ciocia Zosia opiekowała się nami najlepiej, jak umiała, ale nie pozwalała nam się do niej zbytnio przywiązać. Szczególnie Karolina lgnęła do niej miała wtedy tylko trzy lata. Ja byłam bardziej nieufna. Ciocia Zosia była surowa, trochę zdystansowana. Nasza mama była radosna, śpiewała, tańczyła, nazywała ojca Witkiem.

Co będzie, gdy wasz ojciec wróci? Jaki on jest? spytała.
Zaczęłam go chwalić tak niezdarnie, iż prawie wszystko zepsułam.
Jest wspaniały! Dobry! Jak wypije, to od razu śpi!
Ciocia Zosia zmarszczyła brwi.
Często pije?
Często! odparła Karolina.
Kopnęłam ją pod stołem i dodałam:
Ale tylko od święta!

Ciocia Zosia odeszła uspokojona, a ojciec wrócił jeszcze tego wieczora. WeszOjciec uśmiechnął się, wzruszył ramionami i powiedział: *”No dobrze, dziewczynki, skoro już macie nową mamę, to może jednak zostanie z nami na dłużej”*, a w jego głosie było coś, czego nie słyszałam od śmierci matki odrobina nadziei.

Idź do oryginalnego materiału