„Mówimy sobie po imieniu” – szepnął cicho Krzysztof, aż poczuła jego oddech na skroni. Przeszył ją dreszcz.
„Lidko, zobacz, czy ktoś pozostało w korytarzu? Chciałabym wyjść wcześniej. Mama ma dziś urodziny” – powiedziała Ewa.
„Już sprawdzam, Ewo Piotrowna” – młoda, sympatyczna pielęgniarka wstała od biurka, otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. – „Nikogo nie ma, wszyscy pacjenci już przyjęci, sprawdziłam” – uśmiechnęła się Lidka.
„Dobrze. jeżeli ktoś przyjdzie, umów na jutro lub do Olgi Władimirownej w sąsiednim gabinecie.”
„Niech pani idzie, ja tu posiedzę, wszystko załatwię. Niech się pani nie martwi” – uspokoiła Lidka. – „Ordynator jest na wyjeździe, jeżeli coś, to ja panią osłonię.”
„Dziękuję. Co bym bez ciebie zrobiła?” – Ewa wzięła torbę, rzuciła okiem na biurko, sprawdzając, czy nie zapomniała telefonu, i podeszła do drzwi. – „Do jutra, Lidko.”
„Do widzenia, Ewo Piotrowna. Ojej, lepiej się pani pośpieszy, zanosi się na deszcz.”
„Serio? A ja jeszcze muszę wstąpić po kwiaty. No to lecę” – powiedziała Ewa, już wychodząc na korytarz.
Szybko przebrała się w szatni, a płaszcz narzucała już na schodach.
„Ewo Piotrowna, już pani wychodzi?” – zatrzymała ją starsza kobieta przy rejestracji.
„Dzień dobry. Może porozmawiamy jutro? Bardzo się spieszę” – poprawiając kołnierz płaszcza, odpowiedziała Ewa, kierując się ku wyjściu.
„Ewo Piotrowna, Krysia tylko pani słucha. Może by pani do niej wpadła, uspokoiła ją? Ciągle płacze…” – kobieta mówiła szybko, nie odstępując jej na krok.
„Jutro mam wieczorny dyżur, rano wyjdę na wizyty i wstąpię do was. A teraz muszę lecieć, przepraszam.” – Ewa wyszła z przychodni, zeszła ze schodów i spojrzała w niebo.
Ogromna, czarna chmura wypełzała nad miasto. Zdawało się, iż za chwilę, swoim ciężkim brzuchem, zahaczy o dachy, pęknie i zaleje ulice strugami wody.
Gdy Ewa podchodziła do kwiaciarni, pierwsze ciężkie krople spadły na jej ramiona. Zaledwie schowała się pod daszkiem, gdy deszcz przybrał na sile.
„Niech się pani nie martwi, dobrze zapakuję bukiet” – powiedziała kwiaciarka.
Gdy owijała w folię ulubione gerbery mamy, Ewa z niepokojem patrzyła, jak spod przystanku odjeżdżają kolejne autobusy. Wreszcie, z bukietem w dłoniach, zapłaciła i ruszyła biegiem do przystanku, osłaniając głowę kwiatami.
Deszcz rozszalał się na dobre. Na przystanku została tylko Ewa. Dobrze, iż przynajmniej było zadaszenie. Zapomniała parasola, a do przystanku dotarła już mocno przemoczona.
Autobusu wciąż nie było. Trzeba było przeczekać w przychodni, porozmawiać z babcią Krysi – Ewa żałowała teraz swojego pośpiechu. Przytuliła się do siebie z zimna i odsunęła głębiej pod zadaszenie. Obok przelatywały samochody, rozbryzgując błoto z kałuż.
„Gdzie on się zawieruszył? I ta przeklęta ulewa…” – myślała Ewa, wpatrując się w stronę, z której powinien nadjechać autobus. Nagle przy chodniku zatrzymał się czarny jeep. Ewa z zazdrością pomyślała, iż fajnie byłoby mieć taki. „Dobrze jeździć samochodem, nie trzeba czekać na autobus…”
Szyba po stronie pasażera opuściła się i Ewa zobaczyła mężczyznę. Nie od razu zrozumiała, iż zwraca się do niej.
„Wsiadaj. Tam wypadek, autobusy stoją.”
Gdy się wahała, mężczyzna otworzył przednią prawą drzwiczki. Ewa wsiadła. W środku było ciepło i sucho. choćby dźwięk deszczu wydawał się stłumiony.
„Gdzie jedziemy?” – zapytał, patrząc na nią.
Mniej więcej w jej wieku, przystojny, w eleganckim garniturze. Ewa poczuła zakłopotanie. „A ja wyglądam jak przemoczone kurczątko.”
„Na Kazimierzowską” – powiedziała.
„Dobrze, mam w tę samą stronę.”
Mężczyzna emanował taką pewnością siebie i męskim urokiem, iż Ewa z niepokojem na niego spojrzała. Nie wyglądał na maniaka – dystyngowany, inteligentne spojrzenie. „Tacy grają bohaterów w filmach” – przemknęło jej przez głowę. Samochód ruszył płynnie, niemal niezauważalnie nabierając prędkości. W środku pachniało skórą i jego drogą wodą kolońską. Co chwilę coś pikało.
„Zapnij pasy” – poprosił.
Ewa długo i niezdarnie szarpała się z pasem, po czym poprawiła bukiet na kolanach.
„Dlaczego mnie pan podwiózł?” – zapytała, obserwując, jak wycieraczki miarowo ściągają wodę z szyby.
„Mówiłem, wypadek. Na autobus musiałabyś długo czekać. A ty z kwiatami – pewnie do kogoś w gości. No i, jak się okazało, jedziemy w tę samą stronę.” – Rzucił jej szybkie spojrzenie.
„Tak się nie zdarza. Tacy mężczyźni nie podwożą zwykłych śmiertelników” – chciała powiedzieć, ale zamilkła.
„Twoja twarz wydaje mi się znajoma. Gdzieś się chyba widzieliśmy. Mam dobrą pamięć do twarzy” – przerwał ciszę.
„Wątpię” – uśmiechnęła się lekko Ewa. – „Jesteśmy z innych światów. Różne statusy społeczne, jak to mówią.”
Skórą wyczuła jego oceniające spojrzenie.
„Tacy jak pan nie jeżdżą autobusami. A ja jestem zwykłą lekarką” – dodała z lekką ironią.
Mężczyzna milczał. Milczała i Ewa, czując, iż powiedziała głupstwo.
„Już wiem, gdzie cię widziałem. Dwa miesiące temu przyprowadziłem wnuczkę do ciebie na wizytę.”
„Pana?” – Ewa szeroko otworzyła oczy. – „Zapamiętałabym pana” – wyrwało się jej.
„Co, za młodo wyglądam na dziadka? Nie kłamię. Córka urodziła w wieku siedemnastu lat. Młodzież dziś wczesna.”
„Widać, po kimś odziedziczyła” – odcięła się Ewa.
„A ty ostra jesteś. Nie tak łatwo cię podejść. Już wtedy zrozumGdy zatrzymali się przed blokiem Ewy, deszcz już nie padał, a w ciszy wieczoru słychać było tylko jej szybkie, pełne podekscytowania bicie serca, gdy pomyślała, iż może jednak warto dać szansę temu niezwykłemu spotkaniu.