Szef mnie zwolnił za pomoc głodnemu starszemu mężczyźnie — kilka dni później list zmienił wszystko

polregion.pl 2 miesięcy temu

Nigdy nie sądziłam, iż decyzja podjęta w ułamku sekundy przy kasie w sklepie zakończy moją pracę lub da początek czemuś znacznie większemu.

Nazywam się Alicja Nowak i do niedawna pracowałam jako kasjerka w Delikatesach Wójcik małym osiedlowym sklepie w spokojnej dzielnicy Wrocławia. Zarabiałam niewiele, ledwo starczało na wynajem kawalerki i pomoc młodszej siostrze w opłaceniu studiów. Miałam 23 lata, ciężko pracowałam, starając się nie rzucać w oczy.

Aż nadszedł ten wtorek.

Było około 18:30 właśnie skończył się wieczorny tłok. Stałam na nogach od dziewięciu godzin. Plecy bolały, żołądek burczał, a ja odliczałam minuty do końca zmiany, gdy zauważyłam go.

Starszego mężczyznę, wątłego i przygarbionego, pewnie po siedemdziesiątce, który powoli podszedł do mojej kasy. Jego ubrania były zniszczone, buty wytarte, a dłonie lekko drżały, gdy kładł na taśmie kilka produktów: bochenek chleba, puszkę pomidorówki, małe mleko i banana.

Same podstawowe rzeczy.

Dobry wieczór, proszę pana uśmiechnęłam się. Znalazł pan wszystko, czego potrzebował?

Skinął zmęczony. Tylko tyle, co niezbędne.

Skanowałam produkty. Suma wyniosła 34 złote i 60 groszy. Siegnął do kieszeni płaszcza, wyjął garść monet i zaczął liczyć.

Grosze, dwugroszówki, może jedna pięciozłotówka.

Czekałam, a serce ściskało mi się w piersi.

Chyba chyba nie starczy mi wyszeptał, a na policzki wypłynął rumieniec. Może pani odłożyć banana?

Zawahałam się. Coś we mnie nie pozwoliło mi na to.

Nie ma potrzeby powiedziałam, gwałtownie przykładając kartę do terminala i opłacając zakupy. Tym razem ja się tym zajmę.

Mrugnął zdumiony. Nie, ja ja nie chciałem

Naprawdę w porządku odpowiedziałam cicho. Niech się pan o siebie troszczy.

Spojrzał na mnie, jakbym wręczyła mu wygrany los na loterii. Usta mu drżały, a przez chwilę myślałam, iż się rozpłacze.

Dziękuję wyszeptał ochrypłym głosem. Nie ma pani pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy.

Pomogłam mu spakować zakupy, a on powlókł się w zimowy wieczór, z łzami w oczach i lekkim uśmiechem na twarzy.

Nawet się nad tym nie zastanawiałam.

Aż do następnego ranka.

Alicja Nowak, do biura. Natychmiast. Głos mojej przełożonej, Ewy, rozległ się przez interkom.

Przetarłam ręce w fartuchu i ruszyłam na górę. Kiedy weszłam do jej gabinetu, choćby na mnie nie spojrzała.

Zapłaciłaś za zakupy klienta wczoraj?

Skinęłam powoli. Tak, pani kierownik. To było mniej niż 40 złotych. On nie miał

Naruszyłaś przepisy sklepu. Zakaz transakcji pracowniczych podczas służby.

Żołądek opadł mi do stóp. Ale on nie miał pieniędzy

To nie ma znaczenia. Skorzystałaś z karty podczas pracy. To powód do zwolnienia. Jesteś zwolniona.

Patrzyłam na nią oszołomiona. Mówi pani poważnie?

W końcu podniosła wzrok. To nie jest dom opieki, Alicja.

I tyle. Żadnych szans, żadnych ostrzeżeń.

Tak oto zostałam bez pracy.

Wróciłam do domu w ciszy, ściskając karton z moimi rzeczami z pokoju socjalnego. Nie płakałam. Byłam zbyt zszokowana.

Powiedziałam siostrze, która przytuliła mnie i oznajmiła, iż zrezygnuje z semestru, aby zaoszczędzić pieniądze. To tylko pogorszyło sprawę.

Przez kilka dni szukałam nowej pracy, aplikując wszędzie od kawiarni po sklepy zoologiczne. Bez skutku.

Zaczęłam się zastanawiać, czy robienie adekwatnej rzeczy było błędem.

Aż pięć dni później nadszedł list.

Doręczył go kurier w garniturze, a na kopercie widniało tylko: Panna Alicja Nowak. Bez adresu zwrotnego. Koperta była gruba, elegancka, jak na zaproszenie ślubne.

Otworzyłam ją ostrożnie.

W środku był odręcznie napisany list:

*Droga Panno Nowak,*

*Nie zna mnie Pani, ale ja znam Panią. Nazywam się Jan Kowalski i jestem synem mężczyzny, któremu Pani pomogła w Delikatesach Wójcik w zeszłym tygodniu.*

*Mój ojciec, Stanisław Kowalski, walczy z demencją, ale upiera się przy samodzielności. Często sam robi zakupy, choć zwykle dyskretnie go obserwujemy.*

*Tamtego dnia stałem na parkingu, gdy wrócił ze łzami w oczach, ściskając torbę z jedzeniem. Opowiedział mi o młodej kobiecie, która uratowała jego dumę, pomagając, gdy brakowało mu drobnych.*

*Później dowiedziałem się, iż została Pani zwolniona za ten akt życzliwości.*

*Nie mogę pozwolić, by tak się to skończyło.*

*Załączam czek, który, mam nadzieję, pokryje Pani wydatki na najbliższy rok. Dołączyłem także wizytówkę byłbym zaszczycony, gdyby Pani rozważyła pracę w mojej firmie.*

*Potrzebujemy takich ludzi jak Pani. Świat ich potrzebuje.*

*Z najwyższym szacunkiem,*
*Jan Kowalski*
*Prezes, Grupa Kowalski*

Omal nie upuściłam listu.

Czek? Rozwinęłam drugi arkusz.

200 000 złotych.

Zadrżałam. Kolana ugięły się pode mną, a ja osunęłam się na kanapę.

Myślałam, iż to pomyłka. Żart.

Ale wizytówka była prawdziwa. Grupa Kowalski istniała. Szybkie wyszukiwanie potwierdziło to duża firma deweloperska z siedzibą w centrum miasta.

Drżącymi rękami wykręciłam numer z wizytówki.

Biuro pana Kowalskiego odezwał się radosny głos.

Hmm tu Alicja Nowak. Otrzymałam

Ach! Panno Nowak! Pan Kowalski czeka na Pani telefon. Proszę chwilę poczekać.

Kilka sekund później w słuchawce rozległ się ciepły męski głos. Panno Nowak. Cieszę się, iż Pani zadzwoniła.

Rozmawialiśmy dwadzieścia minut. Wyjaśnił, iż jego ojciec był dawniej kierownikiem sklepu spożywczego i zawsze uczył dzieci, iż życzliwość jest walutą cenniejszą niż pieniądze.

Coraz mniej pamięta powiedział Jan cicho ale tamtego dnia zapamiętał Pani twarz. Nazywa Aniołem przy kasie dodał, a ja nie mogłam powstrzymać łez, gdy zrozumiałam, iż najmniejsze dobro może zmienić wszystko.

Idź do oryginalnego materiału