Szczęście w dłoni
Kamila przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze: podłużna twarz, duży, ostry nos, wąskie usta i zimne, jasnoszare oczy. Musiała urodzić się taką brzydulą. Tylko włosy ją cieszyły – czarne, gęste. Nosiła długą grzywkę, sięgającą aż do oczu.
— Jesteś do taty. A on był przystojny, inaczej bym się nie zakochała. Tatarskie korzenie — uspokajała ją matka. — Jak dorośniesz, zrozumiesz, iż masz wyrafinowaną urodę. Nie każdy to doceni, oczywiście.
Kamila nie pamiętała ojca. Odszedł, gdy miała niecałe dwa lata. Pamiętała za to wuja Marka – wesołego gadułę o czerwonej twarzy. Podrzucał ją do sufitu i śmiał się. Zawsze przychodził z cukierkami, pierniczkami lub jakąś tanią zabawką. Kamila uwielbiała wdrapywać mu się na kolana i wdychać jego zapach. Mama mówiła później, iż to woń drogich papierosów i koniaku. Z wujem wydawała się szczęśliwa i radosna. Do dziś Kamila pamiętała tę woń i uważała ją za zapach prawdziwego mężczyzny.
Gdy podrosła, spytała matkę, dlaczego nie wzięli ślubu.
— Był żonaty. Ma syna — w głosie mamy choćby po latach wyczuwał się smutek.
Potem był wujek Zbyszek. Ale Kamila sama go wyrzuciła. Cuchnęło od niego skarpetami i benzyną. Był niski, chuderlawy, z ziemniaczanym nosem i obwisłą dolną wargą, przez co usta miał ciągle półotwarte. Opadające kąciki oczu nadawały jego twarzy przygnębiony wygląd. Rzadko się uśmiechał. Zawsze przynosił butelkę wina lub wódki oraz czekoladkę.
— Jaka kolacja bez wina? Na poprawę humoru i odreagowanie po ciężkim dniu — mówił, widząc niezadowoloną minę dwunastoletniej Kamili.
Mama początkowo piła mało, ale w końcu się uzależniła. Sama zaczęła kupować butelkę na kolację. Gdy wujek Zbyszek nie przychodził, matka piła sama i płakała w kuchni. Kamila nie była już dzieckiem, rozumiała, iż jeżeli tak dalej pójdzie, matka się rozpiła i będzie źle dla wszystkich.
Pewnego dnia, gdy matki nie było w domu, usiadła koło wujka i zapytała wprost:
— Wujku, jesteś żonaty?
Zmarszczył brwi, gwałtownie zamrugał.
— Skąd wiesz?
— Wyjdź teraz i wróć do żony — ostro powiedziała Kamila.
— Co sobie pozwalasz, smarkulo? Przyszedłem do matki, nie do ciebie.
— To i do mnie. A ty mi się nie podobasz. Albo wyjdziesz, albo opowiem wszystko twojej żonie — zasępiła się Kamila.
Czy się przestraszył, czy nie, dość, iż więcej go nie widziała. Matka płakała, piła i czekała na niego.
— Koniec. jeżeli nie przestaniesz pić, odejdę z domu, słyszysz? — zagroziła Kamila, odbierając butelkę i wylewając zawartość do zlewu.
Matka szlochała, oskarżała córkę, iż przez nią nie zdołała ułożyć sobie życia. Ale przestała pić. Kiedyś była piękną, rudowłosą kobietą, która przyciągała mężczyzn. Z wiekiem uroda zbladła, gęste włosy przerzedziły się i posiwiały. Mężczyźni pojawiali się w domu coraz rzadziej, ku uciesze Kamili, aż w końcu zniknęli zupełnie.
Po skończeniu szkoły Kamila poszła do szkoły pedagogicznej.
— Z twoją urodą to idealne miejsce — powiedziała kiedyś złośliwie matka.
Z Krzysztofem poznała się na studenckiej imprezie. Od razu zaczął się nią opiekować. Z nim było łatwo, ciekawie i bezpiecznie. Nie spieszył się, nie próbował jej całować. Kamila przywykła, iż zawsze jest blisko.
Gdy na drugim roku, zawstydzony, poprosił ją o rękę, Kamila odpowiedziała, iż jeszcze za wcześnie, są studentami, z czego będą żyć?
— I źle. Z twoją urodą i charakterem ciężko ci będzie znaleźć męża. Zgódź się, bo zostaniesz starą panną — wzdychała matka. — Spokojny, nie pije, z dobrego domu… Czego ci więcej trzeba? Nie bądź głupia.
I Kamila się zgodziła. Po skromnym ślubie zamieszkali u Krzysztofa, w małym mieszkaniu z malutką kuchnią, wąskim przedpokojem i cienkimi ścianami. Dwa lata wcześniej ojciec Krzysztofa zmarł na zawał, więc nie chciał zostawiać matki samej.
Nocami Kamila nie mogła się zrelaksować, wiedząc, iż tuż za ścianą śpi jego matka i wszystko słyszy. Wszystko robili więc gwałtownie i w ciszy. W takich warunkach Kamila choćby nie myślała o dzieciach. Rano unikała wzroku teściowej.
Matka Krzysztofa była gospodynią w ciasnej kuchni i wszystkim to odpowiadało. Gdy Kamila chciała pomóc, mówiła, iż we dwie się tu nie zmieszczą, iż młoda żona jeszcze się nakocha w gotowaniu, a teraz niech nie przeszkadza, bo to dla niej euforia dbać o syna i synową.
Pieniędzy brakowało, z dwóch stypendiów i emerytury matki trudno było wyżyć. Krzysztof zatrudnił się jako ochroniarz w magazynie, pracował dwie noce, dwie wolne. Kamili to odpowiadało. Marzyła, iż po studiach wyjadą do Warszawy za pracą. Większość tak robiła. Ale Krzysztof stanowczo odmówił. Nie chciał zostawiać matki samej.
Nawet gdy matka wyjeżdżała na kilka dni do siostry, nie zmieniali nawyków – kochali się cicho i pospiesznie.
— Weźmy mieszkanie na kredyt — prosiła Kamila. — Choćbyś jeździł codziennie do matki, ale będziemy żyć osobno.
— Tak, i całą wypłatę oddawać za mieszkanie? A z czego żyć? Poczekajmy, stanę na nogi, wtedy… — powtarzał Krzysztof.
Pewnego dnia szkoła, w której pracowała, wysłała ją na trzydniową konferencję do Krakowa. Cieszyła się, iż odpocznie od lekcji, męża, ciasnego mieszkania… Mężczyzn na konferencji było mało, a kobiety zwracały na nich baczną uwagę. Szczególnie wyróżniał się przystojny Tadeusz Nowak. Kobiety prostowały się w jego obecności, poprawiały fryzury, rozciągały usta w uśmiechu, przymilały się. Kamila była jedną z najmłodszych na sali i śmiała się, obserwując te sztuczki.
Pewnego dnia, znudzona nudnym wykładem, wyszła na korytarz i usiadła na krześle, czekając na przerwę. TadeuszTadeusz podszedł do niej i zaproponował spacer po Rynku, a gdy tego samego wieczoru w jego mieszkaniu wzięła ją w ramiona, poczuła, iż czas wybrać własne szczęście.