„Szczęście po noworocznym kursie”
– Dzięki, mamo. – Jakub wstał od stołu i przeciągnął się. – Pojadę się trochę przejechać. Nie martw się, będę ostrożny, a samochodów wieczorem i tak już niewiele.
– Odkąd kupiłeś auto, tylko z nim siedzisz. A przecież czas się żenić. Mówią, iż facet ma dwa kochania: pierwsze to auto, drugie to kobieta – a w tej kolejności.
– Mamo, nie zaczynaj – Jakub podszedł i przytulił ją. – Wiesz, jak długo marzyłem o własnym aucie. Najpierw się najeżdżę, a potem pomyślę o rodzinie. Słowo daję.
– No dobrze. Prawie trzydziesta na karku, a ty w samochodziki się bawisz. – Pogładziła syna po głowie. – Idź już.
Jakub wyszedł z klatki, podszedł do swojego auta i strząsnął puszysty śnieg z przedniej szyby. Prawo jazdy miał od dawna, ojciec pozwalał mu jeździć starym „Syrenką”, aż w niej nie rozbił się w rowie. Doświadczenie miał – po prostu jeszcze nie nacieszył się w pełni posiadaniem własnego auta.
Długo oszczędzał, potem wybierał z namysłem. Teraz co wieczór krążył po mieście, czasem wyjeżdżał za miasto. jeżeli ktoś łapał stopa, podwoził i nie brał pieniędzy.
Wsiadł za kierownicę, przekręcił kluczyk i z przyjemnością wsłuchał się w pomruk silnika. Podgłośnił radio i wolno wyjechał z podwórka.
W świetle reflektorów iskrzył się śnieg, wirując przed szybą. Zima w tym roku przyszła nagle, w ciągu kilku dni nasypało już sporo. Jakub bez celu kluczył ulicami. Na jednej z nich zobaczył kobietę z dzieckiem, stojącą na stopie. Przyciszył radio, zatrzymał się i opuścił szybę po stronie pasażera.
– Na ulicę Budowlaną podwiezie pan? – Kobieta zajrzała do środka. Była młoda i ładna.
– Proszę wsiadać – Jakub wskazał miejsce obok siebie.
– Ile to będzie kosztować? Kawał drogi – dopytywała, wciąż pochylona nad szybą.
– Bez obaw. Od ładnych dziewczyn nie biorę pieniędzy. – Ale widząc, iż kobieta cofnęła się zaniepokojona, pośpieszył ją uspokoić. – Pięć złotych wystarczy? No proszę, nie gryzę – zaśmiał się.
Młoda kobieta otworzyła tylne drzwi, przepuściła synka, może pięcioletniego, i usiadła obok niego. Jakub wyjechał na główną ulicę.
– A ile ma końi? – spytał chłopiec za plecami Jakuba.
– Koni? – Jakub się zdziwił. – No… nie wiem.
– Jak to nie wiesz? – dopominał się mały pasażer.
– Bo widzisz, gdy kupowałem auto, patrzyłem, żeby mi się podobało i było wygodne. A końmi się nie przejmowałem. Ale ty, jak widzę, znasz się na tym? – Jakub mówił poważnie, choć go to bawiło.
– Znam się – odparł mały ekspert.
– A jak ci na imię, znawco aut? – Jakub się zaśmiał.
– Tomek. A tobie?
– O, proszę! A ja Jakub. Przepraszam, nie podam ci ręki, bo trzymam kierownicę. – Rozbawiła go ta rozmowa.
– Tomek, daj już spokój panu – upomniała syna kobieta.
– Niech gada. Fajny z ciebie chłopak, Tomek. Fajny, iż aż Tomek. Rym choćby wyszedł. – Jakub spojrzał w lusterko i spotkał wzrok kobiety. W piersi, tam, gdzie bije serce, zrobiło się nagle ciepło i radośnie.
Nocne miasto oświetlały wystawy sklepów i latarnie. Przed centrami handlowymi stały już przystrojone choinki, migocząc kolorowymi światełkami. Do Nowego Roku brakowało jeszcze miesiąca, ale wszędzie czuć było świąteczną atmosferę.
– Tu można wysiąść – powiedziała kobieta z tyłu.
– Może podwieźć pod same drzwi? – Jakub znów spojrzał w lusterko, ale kobieta patrzyła w bok. Zatrzymał auto na początku długiego, dziewięciopiętrowego bloku.
Kobieta wysiadła i, trzymając drzwi, czekała na syna.
– Tomek, szybciej – poganiała.
– Przyjedziesz po mnie jutro? – zapytał chłopiec płaczliwie.
– Odbiorę cię w niedzielu. I nie marudź, bo nos się zatka. Spieszę się, wiesz? Wychodź – podniosła głos.
Tomek niechętnie i bardzo powoli przeciskał się po siedzeniu ku otwartym drzwiom. Jakub wysiadł z auta.
– Proszę. – Kobieta podała mu pięć złotych.
Jakub wziął banknot, złożył go na pół i wsunął do kieszeni kurtki.
– Zachowam go jak talizman – powiedział poważnie i wyciągnął rękę do Tomka, który wreszcie wydostał się z auta. – Na razie.
– Na razie. – Tomek włożył w jego dłoń swoją małą, ciepłą rączkę.
– Chodźmy już. Babcia na pewno się niepokoi. – Kobieta pociągnęła chłopca za sobą.
Po kilku krokach Tomek się odwrócił, a Jakub pomachał mu. Zauważył, jak z jednego z samochodów zaparkowanych na podwórku wyszedł mężczyzna. Pocałował matkę Tomka, potem wyciągnął rękę do chłopca, ale ten gwałtownie się odwrócił.
„Randka, a chłopak zazdrosny. I nie lubi tego faceta” – pomyślał Jakub, i ta myśl go ucieszyła.
Wsiadł do auta i podgłośnił radio. Rozległ się głód Krawczyka: „*Najpiękniejsze są dni, gdy Cię poznałem…*” W środku delikatnie unosił się zapach perfum. Jakub choćby spojrzał w lusterko, jakby kobieta wciąż tam siedziała. Ale było pusto.
Ochota na jeżdżenie minęła. Piosenka zaczęła go irytować, więc przestawił radio na inną stację. Nie mógł przestać myśleć o spojrzeniu tej kobiety. Zwyczajna, ładna. Ale coś w nim zagrało.
Kilka lat temu zakochał się w kobiecie starszej od siebie, która miała już sporej wielkości córkę. Oświadczył się jej i przyprowadził do domu, by poznała się z mamą.
– Ona jest starsza, ma dziecko. Jesteś młody, przystojny, naprawdę nie znajdziesz dziewczyny w swoim wieku? Synku, nie popełniaj błędu… – przekonywała go mama, gdy Ola wyszła.
Potem mama bardzo żałowała, iż zniszczyła szczęście syna. Jakubowi nie układały się związki z innymi kobietami. Podobał się im, ale żadna nie poruszyła jego serca tak jak Ola.Tego wieczoru, gdy zegar wybił północ, a pierwsze fajerwerki rozświetliły niebo, Jakub zrozumiał, iż nowy rok przyniósł mu coś znacznie cenniejszego niż tylko kolejne postanowienia – niespodziewaną szansę na rodzinę, której choćby nie śmiał się spodziewać.