Szczęście na wyciągnięcie ręki

polregion.pl 3 dni temu

Szczęście na wyciągnięcie ręki

Larysa przyglądała się sobie w lustrze: podłużna twarz, duży, ostry nos, cienkie usta, a oczy zimne, jasnopopielate. No i musiała być taka brzydula. Tylko włosy się podobały – czarne, gęste. Nosząc długą grzywkę, sięgającą niemal do oczu.

— Jesteś do taty. A on był przystojny, inaczej bym się nie zakochała. Kaukaskie korzenie — pocieszała ją mama. — Jak dorośniesz, zrozumiesz, iż masz wyrafione piękno. Nie każdy to doceni, oczywiście.

Larysa nie pamiętała ojca. Porzucił ich, gdy miała niecałe dwa lata. Pamiętała za to wujka Romka – wesołego gadułę o czerwonej twarzy. Podrzucał ją do sufitu i śmiał się. Zawsze przychodził z cukierkami, pierniczkami lub jakąś tanią zabawką. Mała Larysa uwielbiała wdrapywać się mu na kolana i wdychać jego zapach. Mama mawiała, iż to woń drogich papierosów i koniaku. Z nim wydawała się szczęśliwa, rozbawiona. Do dziś Larysa pamiętała ten zapach – uważała go za woń prawdziwego mężczyzny.

Gdy podrosła, spytała mamę, czemu się nie pobrali.

— Był żonaty. Miał syna — w głosie matki choćby po latach brzmiała tęsknota.

Potem był wujek Wiesiek. Ale Larysa sama go przepędziła. Cuchnął skarpetami i benzyną. Niski, chuderlawy, z ziemniaczanym nosem i obwisłą wargą, przez co usta miał stale półotwarte. Opadające kąciki oczu nadawały twarzy smutny wyraz. Rzadko się uśmiechał. Zawsze przychodził z butelką wina lub wódki i czekoladą.

— Jakżeby kolacja bez wina? Dla poprawy humoru i odprężenia po ciężkim dniu — mówił, widząc niezadowoloną minę dwunastoletniej Larysy.

Mama początnie piła niewiele, ale z czasem się uzależniła. Sama zaczęła kupować butelkę na wieczór. Gdy wujek Wiesiek nie przychodził, matka piła samotnie, płacząc w kuchni. Larysa nie była już dzieckiem – wiedziała, iż jeżeli tak dalej pójdzie, mama się rozpiła i wszystkim będzie źle.

Pewnego dnia, gdy matki nie było w domu, usiadła naprzeciw wujka Wieśka i zadała proste pytanie:

— Wujku, a pan jest żonaty?

Zmieszał się, zaczął gwałtownie mrugać.

— Skąd wiesz?

— Proszę natychmiast wrócić do żony — oświadczyła stanowczo Larysa.

— Co ty sobie pozwalasz, smarkulo? Przyszedłem do matki, nie do ciebie.

— A więc i do mnie. A pana nie znoszę. Albo pan wyjdzie, albo opowiem wszystko pańskiej żonie — warknęła, marszcząc brwi.

Nie wiadomo, czy się przestraszył, ale Larysa więcej go nie widziała. Matka płakała, piła i czekała.

— Koniec. jeżeli nie przestaniesz, wyniosę się z domu, słyszysz? — zagroziła Larysa, odbierając butelkę i wylewając zawartość do zlewa.

Matka szlochała, oskarżając córkę, iż przez nią nie ułożyła sobie życia. Ale przestała pić. Niegdyś ognista, rudowłosa piękność przyciągała mężczyzn. Z wiekiem uroda zbladła, gęste włosy przerzedziły się i posiwiały. Mężczyźni pojawiali się w ich domu coraz rzadziej, ku euforii Larysy, aż w końcu zniknęli zupełnie.

Po maturze Larysa dostała się na pedagogikę.

— Z twoją wyglądem – idealne — rzuciła raz z przekąsem matka.

Z Darkiem poznała się na akademickiej „Juwenaliach”. Od razu zaczął się nią opiekować. Było z nim łatwo, ciekawie, bezpiecznie. Darek nie śpieszył się, nie próbował jej pocałować. Larysa przyzwyczaiła się, iż zawsze jest obok.

Na drugim roku, jąkając się, oświadczył jej się. Larysa odparła, iż za wcześnie na małżeństwo, są studentami, z czego będą żyć?

— I źle. Z twoją urodą i charakterem trudno ci będzie znaleźć męża. Zgódź się, bo zostaniesz starą panną — wzdychała mama. — Spokojny, nie pije, z dobrego domu… Czego ci więcej trzeba? Nie bądź głupia.

I Larysa się zgodziła. Po skromnym weselu zamieszkali u Darka, w maleńkim mieszkaniu z mikroskopijną kuchnią, wąskim przedpokojem i cienkimi ścianami. Dwa lata wcześniej ojciec Darka zmarł na zawał, a on nie chciał zostawiać matki samej.

Nocami Larysa nie mogła się zrelaksować, wiedząc, iż za ścianą śpi teściowa i wszystko słyszy. Więc robili wszystko gwałtownie i w całkowitej ciszy. W takich warunkach choćby myśl o dziecku wydawała się abstrakcją. Rano unikała spojrzeń.

Teściowa panowała w ciasnej kuchni i wszyscy byli zadowoleni. Gdy Larysa próbowała pomóc, słyszała: „we dwie się nie rozprostujemy, młoda żono jeszcze się naczynisz, a teraz nie przeszkadzaj, to dla mnie euforia dbać o syna i synową.”

Pieniędzy brakowało – dwie stypendia i emerytura teściowej nie wystarczały. Darek zatrudnił się jako ochroniarz w magazynie, pracując dwie noce z rzędu, potem dwa dni wolnego. Larysi to pasowało. Marzyła, iż po studiach pojadą do Warszawy zarabiać. Większość tak robiła. Ale Darek stanowczo odmówił. Nie chciał zostawiać matki.

Nawet gdy teściowa wyjeżdżała na kilka dni do siostry, nie zmieniali nawyków – kochali się cicho i pospocznie.

— Weźmy mieszkanie na kredyt — prosiła Larysa. — Przyjeżdżaj do mamy codziennie, ale żyjmy osobno.

— I całą wypłatę oddawać za mieszkanie? A z czego żyć? Poczekajmy, stan— Poczekajmy, stanowimy na nogi, wtedy… — powtarzał Darek, a Larysa w końcu zrozumiała, iż szczęście nie jest w wielkim mieszkaniu czy dalekich miastach, ale w jego spokojnym uśmiechu i dłoni, która zawsze znajdzie jej dłoń w ciemności.

Idź do oryginalnego materiału