— Synu, będziesz miał dom. Tylko proszę cię, zaopiekuj się chorą siostrą. Nie możesz jej zostawić — wyszeptała matka.
— Posłuchaj mnie, synku… — ledwo słyszalnie westchnęła.
Każde słowo przychodziło jej z trudem. Choroba bezlitośnie odbierała jej życie. Leżała w łóżku, wycieńczona, niemal przeźroczysta. Janowi wydawało się, iż to nie jego matka. Kiedyś była wysoka, pełna energii, z ciepłym uśmiechem. A teraz…
— Synu, błagam, nie porzucaj Anieli… Trzeba ją chronić. Ona nie taka jak inni… Ale to nasza krew… Obiecaj mi… — matka niespodziewanie mocno ścisnęła dłoń Jana. Skąd w niej tyle siły, pomyślał.
Jan skrzywił się. Jego wzrok mimowolnie powędrował ku starszej siostrze, Anieli, która siedziała w kącie ich maleńkiego mieszkania w Lublinie. Miała już ponad czterdzieści lat, a wciąż bawiła się lalką, nucąc coś niewyraźnego. Uśmiechała się, jakby czekało ją święto, a nie pożegnanie z umierającą matką.
Janowi wiodło się dobrze: własna firma budowlana, drogi SUV, przestronny dom nad Wisłą. Ale w tym domu nie było miejsca dla Anieli. Dzieci bały się jej dziwnego zachowania, a żona, Kinga, nazywała ją „zabukowaną”. Choć Aniela była cicha, nieszkodliwa, nikomu nie wadziła.
— No wiesz… mam rodzinę… a Aniela… ona… — mruknął Jan, próbując wyswobodzić rękę z mdłego, ale upartego uścisku matki.
— Synu, dom twego ojca przejdzie na ciebie… Dla Anieli zostawiłam trzypokojowe mieszkanie. Wszystko już załatwione.
— Skąd pieniądze?! — Jan i Kinga wymienili zdziwione spojrzenia. Na ich twarzach pojawił się cień nadziei.
— Opiekowałam się starą nauczycielką… Nosiłam jej jedzenie, leki… Była dobra. Nie spodziewałam się, iż zostawi mi mieszkanie. Przepisałam je na Anielę, żeby miała swój kąt. Ale ty… ty pilnuj jej, błagam… Później to mieszkanie przejdzie na twoje dzieci czy wnuki… Kto wie, jak długo pożyje…
Pożegnali się z matką. Zmarła tej samej nocy.
Aniela chyba nie rozumiała, iż została sierotą. Jan natychmiast zabrał ją do siebie i zaczął remont w owym trzypokojowym mieszkaniu.
— Po co Anieli takie duże mieszkanie? Niech na razie mieszka z nami. A tam wynajmiemy lokatorów — ożywił się, dzieląc planami z żoną.
Kinga początkowo nie protestowała. Aniela nie sprawiała kłopotów: całe dnie bawiła się lalkami lub przeglądała swoje rzeczy w szafie, zawsze uśmiechnięta. Ale jej odmienność niepokoiła. „Dziś jest spokojna, a co będzie jutro?” — szeptała Kinga mężowi.
„Wytrzymaj trochę” — prosił Jan. ale pół roku po śmierci matki, z pomocą znajomego notariusza, przepisał na siebie i ojcowski dom, i mieszkanie Anieli. Namówił siostrę do podpisania papierów, nie tłumacząc co to.
Od tego momentu życie chorej siostry stało się koszmarem.
Gdy Jan był w pracy, Kinga znęcała się nad Anielą. Wyzywała ją, zamykała w pokoju na całe dnie, latem nie wypuszczała choćby na podwórko. Czasem stawiała przed nią miskę z karmą dla kota, krzyczała, doprowadzając biedną kobietę do łez. Pewnego dnia uderzyła Anielę w twarz. Ta tak się przestraszyła, że… posikała się.
— Nie dość, iż stuknięta, to jeszcze sikasz jak dziecko?! Wynoś się z mojego domu, nie chcę cię widzieć! — wrzeszczała Kinga.
Spakowała rzeczy Anieli w śmieciowy worek i wyrzuciła za bramę.
— Gdzie Anielka? Nie widziałem jej dziś — zapytał Jan, wracając wieczorem i kładąc się do łóżka.
— Uciekła! — odcięła się Kinga zirytowana. — Wyobraź sobie, twoja siostra obsikała podłogę, potem zamknęła się w sypialni. Ledwo otworzyłam drzwi, skarciłam ją, a ona chwyciła torbę i zniknęła. Mam za nią gonić? Księżniczka się obraziła… — prychnęła pogardliwie.
Jan zastygł. Milczał, ważąc coś w myślach, w końcu rzekł:
— No skoro uciekła… — i włączył telewizor. — Swoją drogą, znalazłem lokatorów na to trzypokojowe.
Noc była ciężka. Jan nie zmrużył oka do rana, myśląc o Anieli. Gdzie jest? Czy wszystko w porządku? Przecież była jak małe dziecko, zupełnie niezaradna. Dopiero nad ranem się zdrzemnął. Śniła mu się matka.
„Prosiłam cię, synu…” — powiedziała, leżąc w trumnie, i pogroziła palcem.
Ten sen powracał co tydzień, wysysając z niego siły. Jan nie wytrzymał. Dwa miesiące po zniknięciu siostry zadzwonił do przyjaciółki matki, swej chrzestnej, Anny, licząc, iż wie, gdzie Aniela.
— Co, Janku, sumienie cię gryzie? — spytała chłodno Anna. — Dobrze, iż wtedy zajrzałam do twojej matki. Znalazłam tam Anielkę. Była przerażona, nieszczęśliwa. Do dziś nie wiem, jak ta biedaczka tam dotarła! Teraz mieszka u mnie. Zajmę się nią, nie potrzebuję jej mieszkania. A ty żyj z wyrzutami. Módl się, żeby rozum ci dopisał do końca!
— Ciociu, starczy… — burknął Jan i rzucił słuchawkę. Westchnął z ulgą: siostra jest bezpieczna. Można żyć dalej.
Aniela zmarła dwa miesiące później. Dopadła ją ta sama choroba, co matkę. Jan nie przyszedł na pogrzeb — miał „pilne sprawy” w firmie.
Minęło dziesięć lat. Teraz Jan sam leży przykuty do łóżka. Ciało łamie go ból, ale dusza cierpi bardziej. Kinga dawno do niego nie zagląda — żyje z nowym partnerem w sąsiednim pokoju. Dorosłe dzieci odwiedzają rzadko, krzywiąc się: „Znowu śmierdzi…” Jan, jak jego bliscy, powoli gaśnie.
Pewnego dnia Kinga weszła z dokumentami:
— Podpisz, trzeba załatwić sprawy z firmą.
Podpisał. Później zrozumiał: to była darowizna na dom. Potem — na firmę. Za późno. Przypomniał sobie matkę i Anielę. Łzy popłynęły mu po policzkach.
„Przepraszam… przepraszam…” — wyszeptał w pustkę.