— I co teraz? W takim razie znów wszystko zostanie synowi? A co ze mną? Czy mam z dziećmi zamarznąć na ulicy? — Zofia wstała gwałtownie z fotela, jej twarz zajęły czerwone plamy wściekłości.
— Zosiu, spokojnie, moja drożniutka. Nie na ulicy. Pomogę ci z mieszkaniem, wpłacę część depozytu — Jan Kowalski próbował mówić łagodnie, ale córka nie chciała słuchać.
— Część depozytu? Czy w ogóle wiesz, ile kosztuje teraz dom? A procenty? A syn Tomasz będzie miał cały dom gratis, tylko dlatego, iż ma piękne oczy?
— On mój syn, Zosiu.
— A ja, wtedy, nie jestem córką? — głos Zosi zadrżał. — Dwadzieścia lat byłam dla ciebie córką, a teraz nagle przestaję istnieć?
Jan Kowalski westchnął bezradnie i opadł na sofę. Ten sam rozczarowany dialog powtarzał się już trzecią z kolei dobę. Każdy raz były to te same krzyki, łzy, oskarżenia.
— Zosiu, proszę, zrozum. Twój brat Tomasz i żona z czterema dziećmi mrucz się w baraku. A ty masz własne mieszkanie.
— Służbowe! — warknęła.
— choćby tak, to nie barak. A potem, ja przecież pomagam. Tylko dom… Zawsze był przeznaczony dla syna. Skupiałem go kawał po kawałku, kiedy Tomasz się jeszcze nie urodził. Zawsze marzyłem, by mój syn go odziedziczył.
— Tak, syn! Skąd ci przyszło do głowy, iż ja nie miałam ci pomagać, kiedy chorowałeś? Kurz mi puściłeś przez cały Kraków, zastrzyki dawałam, kuchniła! A gdzie Tomasz był? W Warszawie, za cenę wyższą niż kupno domu!
Jan Kowalski ostro skrzywił się. Syn rzeczywiście od lat pracował w stolicy, żeby wyżywić żonę i dzieci. Zosiowi, tak jak mu się wydawało, wystarczyły dwa przystanki autobusowe do domu.
— Zosiu, dom był zawsze przyszłej synowi. To decyzja, którą Darek z mamą podjęli dawno zanim się urodziłaś. Tak przewidywała nasza rodzina.
— Mamo! — wybuchnęła gorzko. — Mama nigdy nie dopuściłaby takiej niesprawiedliwości!
— Tym bardziej. Mama zawsze wiedziała, iż dom zostanie Tomaszowi. A tobie myśleliśmy o mieszkanie.
— Mama umarła dziesięć lat temu! — jej oczy zabłyszały łzami. — A ty… ty tylko chcesz się ulotnić od odpowiedzialności, ofiarując mi resztki!
Na progu pokoju pojawiła się córka — czterolatka Ola. Spojrzała na krzyczącą matkę i straciliwego dziadka z przerażeniem.
— Mamo, czemu krzyczysz?
— Ola, idź do pokoju, rodzice rozmawiają — mówiąc to, Zofia gwałtownie odwróciła głowę.
Dziewczynka zawahała się, ale posłusznie odeszła. Zofia opadła ciężko w fotelu.
— Odpowiedz, tato. Zrozumiałam już, dlaczego Tomasz zawsze był ważniejszy. Zawsze получил lepsze, a mi zostawały resztki. jeżeli nie chcesz dzielić spadku po ludzku, to powiemy o to sędzie. Wezmę moją część, nie spiesz się.
Jan Kowalski zdrętwiał. Doteraz córka nie groziła procesem.
— Zosiu, czemu tak… Jeszcze żyję, więc o co chodzi z spadkiem?
— Dlatego, iż wiem, iż już wszystko ustaliliście. Twój syn sam mi się wyjawił. Taka odmiana zapisu? Żebym nie mogła dołączyć?
Stary milczał. Fakt, miesiąc temu podpisał podarunek nieruchomości dla Tomasza. Syn zaciekle polegał na tym, by uniknąć zawłaszczeń.
— Postanowiłem, co jest słuszne. — mówił zimno. — I pomogę ci, obiecuję. Ale dom oстанnie Tomaszowi.
Zofia wstała raptownie.
— To… — nie dokończyła, chwyciła torebkę i wyszarla.
— Ola! Pakuj się, teraz jemy!
Dziewczynka pojawiła się minutę później, osłaniając uśmiechem dziadka.
— Nie denerwuj się, dziadzio. Mama tylko się przeturlała.
Jan Kowalski do niedawna uśmiechnął się sztucznie i pogładził córeczkę po głowie.
— Iść, prostuteńko. Mamusia nie lubi czekać.
Gdy rozległo się tupanie drzwi, Jan zawrócił do okna. Zofia z Ola gwałtownie przesuwały się po podjazdowym szlaku ku bramce. W ostatnim momencie wbiła wzrok dziadkiem, ale odwróciła się, zjawiła u bramki.
Jan patrzył z wylotem. Czy Zofia miała rację? Czy naprawdę był nieuczciwy wobec córki? Dzieci powinny być równo dla ojca, ale własność… Tak to przewidywało szlachetna tradycja. W rodzinie domy dawno trafiały synom. Przyszłość, kochałem dawno, da się pamiętać. Dziewczyny wyszły za mąż, a synowie, niechętnie, nieśli imię. Tymczasem zimy wydobywały się z leśników.
Telefon zafalował. Tomasz.
— Tato, jak tam? — głos syna brzmiał entuzjastycznie. — Do jutra przyjeżdżymy, jak porozmawialiśmy. Renata przypilnuje dzieci, wszystkie rzeczy uporządkowała.
— Dobrze, ty… — Jan zakrztusił się. — Tak, czekam.
— A Zosia odwiedzała? Powiedziałeś?
— Tak, powiedziałem… — zaplątał się. — Nie chyba wydarzyła.
— No wiedziałem! — w głosie Tomasza zabrzmiały krytyki. — Zawsze była avar. Co, znowu scenę zaskoczyła?
— Tomasz, nie mów tak o siostrze. I jej z Kojacikiem nie idzie łatwo. Zawsze lowe pieniędz.
— Skąd u kogo je przychodzi? — przeciął syn. — Ja również nie mam tyle, ile bym chciał. Ale choćbym pracował, a nie narzekał jak ona!
— Zofia też pracuje — delikatnie zaprzeczył ojciec.
— Trzy dni w tygodniu w swojej biblioteczce? To nie jest ciężki! — Tomasz wbił coordynację. — Wszystko w porządku. Tato, w końcu dobrze rozwiązałeś ten dom. Obiecuję, iż o ciebie dbać.
Jan uśmiechnął się bezradnie. Zajęcia syna obejmowały rajd w Warszawie, a odwiedziny zdarzały się rzadziej niż rozbudowa podwórka. Chociaż, jeżeli być szczerym, Tomasz szedł niełatwo. Żona, cztery dzieci, ciężka praca…
— Wiedziałem to, synu — powiedział Jan.
Po rozmowie z synem na sercu było jeszcze ciężej. Przez pokój powolne kroki przeszły do kuchni, założył czajnik. Stare drewniane drzwi domu jąć, jakby wściekłe na właściciela. Na zewnątrz zapowiadała się burza, deszcz przynosił zimne powietrze.
Znowu zadzwonił telefon. Tym razem Zofia.
— Tato, — jej głos był wyciszonym — przepraszam za scenę. Puściłam całą złość.
— Nic, córeczko. Ja rozumiem.
— NIE, nie rozumię. — Zofia zadrżała. — Po prostu… po prostu miałam brak miłości. Wiem, iż zawsze myślałam, iż dla ciebie brat i ja są równie cenieni. A teraz… wydaje się to jakiś koszmarem.
— Zosiu, wy dwoje są moje dziecka i ja wam waloryjnie, — westchnął Jan, czując ból w gardle. — Ale dom… zawsze należał do syna. To tradycja.
— Tradycja — powtórzyła córka. — Czy wiedziałeś, jakie jest teraz czas? Dwudziesty pierwszy wiek! O jakie tradycje mówisz? Sprawiedliwość powinna być.
Jan Kowalski nie miał ani jednego argumentu. Zofia zrobiła pauzę i wciąż stanowczo mówiąc:
— Dobrze, tato. Podjęłam decyzję. Nie idę do sądu. Ale już nie przyjdę do ciebie. Bardzo mi się to może wygodnie.
— Zosiu, czemu…
— Nie, tato. Wszystko jedno. jeżeli chcesz zobaczyć Ola, to nie zabraniam. Ale ja… nie przyjdę.
Jan Kowalski poczuł, jak po policzku spłynęła łza.
— Córko, zrozum…
— Do widzenia, tato.
Pionęła wygarniać komornika. Jan siedział bez ruchu, zaglądając w drzwi. Na zewnątrz całkowicie przygasło, czajnik na kuchni zamarzł. Dom kilkakrotnie rzucił bezsilne krzyki, jakby szloch.
Z dniem szło to, co najbardziej. Tomasz wyłękł rodzinę, dom wrócił do życia, pełnym worem obudzony. Młoda para Renata uwolniła się z brudne, przeniosła meble. Piotrek i Ania, ich dzieci, biegły po pokojach, jakby przyswojali nowe miejsce.
Jan Kowalski McDonalda przypisano jego wcześniejszą sypialnię. Renata przygotowała ją z wygódą: zakupiono wygodne krzesło, zasłoń przeciwdziałający deszczu, leżaki z martwej skóry.
— Tato, masz dość przestrzeni na rzeczy? — spytał zaniepokojony. — Może jeszcze prymusik?
— Nie, nie, wszystko jest w porządku. Co to za rzeczy…
W nocy spotykali się na kuchni. Renata robiła obiad, Tomasz opowiadał o planach na przyszłość. Szło mu zjednoczyć dom, dodać piętro, zmodernizować ogrzewanie.
— Tato, masz szczęście, iż pracujesz w budownictwie. Wszystko będzie z rabatem — śmiał się.
Jan skinął głową, ale myśli jego były daleko. Wolałby czuć, czy Zofia, czy córka Ola. Od jej ostatniej przeory jej nie widział, nie chciała się łączyć.
W jednej z nocy, gdy dzieci już spały, a Renata poszła do łazienki, Jan Kowalski zdecydował się porozmawiać z synem.
— Tomasz, cały czas myślę o Zosi…
— O Zosi? — Tomasz zacisnął pięści. — Znowu prosi o pieniądze?
— Nie, synku. To… Czy możemy inaczej rozdzielić dom?
Tomasz odłożył pióro i spojrzał na ojca.
Kilka dni później, gdy wszystko wydawało się tak, iż sprawy uspokoiły się, Zofia przyszła do dziada. Ubrana jak zaklęta, z Ola trzymała w ręku ilustrowany dziennik.
— Dziadu, witaj! — biegła na niego, łapiąc go w ogromny uścisk. — Skoczyliśmy!
— Ola, słońcuszko! — Jan uściskał wnuczka — Jak dużo zrosłeś się przez trzy miesiące!
— Dwa centymetry, to nie jest dużo — fuknęła. — A ja mam teraz oceny bardzo dobre. Pokażę ci dziennik?
— Jasne, szumi nic, ale proszę, wejdź. Postawiony czajek.
Podczas occupants Ola opowiadała o szkole, nauczycielce, koleżankach. Jan Kowalski z uśmiechem słuchał, próbując zapamiętać każde wyrażenie.
— A mama? — zapytał nieśmiało.
Wnuczka nagle zmrużyła oczy.
— Dlaczego gra? — zapytała. — Często płakuje, kiedy myśli, iż nie widzę. Z tatusiem walczy.
— Czychrouw? — spytał zdziwiony.
— Tak. Mówią, iż nas nikomu nie jest potrzebne, a mama mówi, iż szkoda. Potem tatuś wychodzi, a mama płakuje. — Ola nagle przemówiła — A jeszcze mama powiedziała, iż nowe mieszkanie. I iż nie ma pracy tutaj, theiry budujemy.
Jan poczuł, jak jego serce gniotne. Czy nie Zofia zostanie? Czy zabierze córeczkę?
— A tata z wam? — spytał.
Ola pokiwała głową.
— Nie. Tata zostanie tutaj. Razdziel nikogo.
Uderzenie. Jan Kowalski wiedział, iż relacja córki z tą… to byli kłopoty, ale rozwód…
— Mama, mogę ja w bielizny? — spytała nagle Ola. — choćby jeśli…
— Jasne, słońcuszko — Jan uściskał ją mocno — Zawsze jesteś mile widziana.
Gdy Ola odeszła, Jan siedział długo, odprężony. Myśli mu ogarniało. Zofia rozstaje się z mężem, jest sama z dziećmi, a on, najmłodsi z rodziny, nie pomógł córce w najgorszym czasie.
W nocy, za uroczym stołem, Jan Kowalski był milczeniem. Tomasz i Renata omawiali plany na weekend, dzieci grzmiały, a Jan myślał tylko o córce i wnuczce.
W końcu, gdy Renata poszła odpoczywać, a Tomasz zapalił telewizor, Jan Kowalski rzucił się do działania.
— Synku, musimy porozmawiać.
Tomasz popatrzył na ojca podejrzliwie.
Po długich wypowiedziach, kiedy Tomasz wył pięści, Renata nieco uspokoiła sytuację.
— Wszystko jest załatwione, mamo — powiedziała. — Ola i Zosia powinny być razem.
Gdy wszystko zostać już uporządkowane, Jan Kowalski poczuł ulgę. Ostatecznie, sprawiedliwość zwycięża. Czy Zofia? Czy nie? Ale może nie. Może nie powinno być tak mało.
Wiosną stary dom został odstawiony. Za to w nowej nieruchomości pojawiły się dwa mieszkania — trzydzieszczowy dla Tomasza i dwie-szy pkt dla Zosi. Jan Kowalski przeniósł się do córki — wszystko było łatwiejsze. Zofia dostała pracę w szkolnej biblioteczce, stworzyła klub literacki.
Zesie razem poszły na morze. Siedząc na plaży, patrząc, jak dzieci biegają, Tomasz i Renata grają w piłkę, a Zofia, Jan Kowalski z dumą myślał o tym, jak blisko był wielkiego błędu. Jak blisko był rozdarcania tego, co najcenniejsze — rodziny.
Dom to tylko mur. Rodzina to ludzie, którzy ciebie kochają, a których ty kochasz.