Synowa prosiła, bym rzadziej przychodziła. Przestałam, aż pewnego dnia sama poprosiła o pomoc.

polregion.pl 9 godzin temu

Synowa poprosiła mnie, żebym nie przychodziła do nich tak często. Przestałam… ale pewnego dnia to ona zadzwoniła i poprosiła o pomoc.

Po ślubie naszego syna starałam się odwiedzać ich jak najczęściej. Nigdy nie przychodziłam z pustymi rękami – zawsze coś upiekłam, przyniosłam smakołyki, przygotowywałam ich ulubione dania. Synowa chwaliła moje potrawy, z euforią próbowała pierwsza. Wydawało mi się, iż między nami zbudowała się ciepła, bliska relacja. Cieszyłam się, iż mogę być pomocna, iż jestem blisko. A przede wszystkim – iż wchodzę do ich domu nie jak obca, ale jak ktoś ważny.

Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. Zaszłam do nich, a w domu była tylko ona. Wypiłyśmy herbatę, jak zwykle. Ale od razu wyczułam w jej spojrzeniu niepokój – jakby chciała coś powiedzieć, ale nie miała odwagi. A gdy w końcu do tego doszło, jej słowa przeszyły mnie jak nóż.

— Byłoby lepiej, gdybyście przychodziły rzadziej… Niech Krzysiek sam was odwiedza — powiedziała, patrząc w podłogę.

Nie spodziewałam się tego. W jej głosie była chłód, a w oczach… irytacja? Nie wiem. Po tej rozmowie przestałam się pojawiać. Po prostu zniknęłam z ich życia, żeby nie przeszkadzać. Syn zaczął nas odwiedzać sam. Synowa nigdy więcej nie przekroczyła progu naszego domu.

Milczałam. Nie skarżyłam się nikomu. Choć w środku paliła mnie gorycz. Nie rozumiałam – co złego zrobiłam? Przecież chciałam tylko pomóc… Zawsze starałam się dbać o spokój w rodzinie. A teraz moja obecność stała się dla kogoś ciężarem. Bolało uświadomić sobie, iż jestem niechciana.

Minął czas. Urodziło się dziecko – nasz długo wyczekiwany wnuk. Z mężem byliśmy w siódmym niebie. Ale choćby wtedy staraliśmy się nie narzucać – przychodziliśmy tylko na zaproszenie, zabieraliśmy malca na spacery, żeby nie przeszkadzać. Robiliśmy wszystko, by nie być natrętnymi.

Aż pewnego dnia – telefon. Synowa. Cichym, niemal urzędowym tonem rzuciła:

— Moglibyście dziś zostać z dzieckiem u nas? Muszę pilnie wyjść.

Nie poprosiła. Postawiła sprawę jasno. Jakby to my bardziej tego potrzebowaliśmy. Jakbyśmy błagali o tę okazję. A przecież jeszcze niedawno prosiła, żebym nie przychodziła…

Długo myślałam, co zrobić. Duma kazała odmówić. Ale rozsądek szeptał: to szansa. Nie przez nią – dla wnuka. Dla Krzyśka. Dla zgody w rodzinie. Tyle iż odpowiedziałam inaczej:

— Lepiej przywieźcie go do nas. Prosiłaś, żebyśmy nie wchodzili wam w drogę. Nie chcę naruszać waszej przestrzeni.

Synowa zamilkła. Ale po kilku sekundach się zgodziła. Przywiozła chłopca. A u nas z mężem tego dnia było jak w święto. Bawiliśmy się, śmiali, spacerowaliśmy – dzień minął jak jedna chwila. Co za szczęście być babcią i dziadkiem! A jednak w środku została gorycz. Nie wiedziałam już: jak się zachowywać?

Pozostać tak samo zdystansowaną? Czekać, aż ona pierwsza wyciągnie rękę? Czy może być mądrzejszą i odłożyć urazę na bok? Dla wnuka byłabym w stanie wiele. Wybaczyć, przemilczeć gorzkie słowa. Spróbować jeszcze raz.

Ale czy oni mnie potrzebują? Czy ona mnie chce?

Nie wiem, czy zrozumie, jak łatwo zniszczyć to, co buduje się latami. I jak trudno później pozbierać te kawałki…

Idź do oryginalnego materiału