„Synowa nie potrafi choćby herbaty zaparzyć, a jej dania to koszmar”: teściowa obiera ziemniaki i układa je w słoikach

twojacena.pl 13 godzin temu

— Po co obierasz tyle ziemniaków i pakujesz je do trzylitrowego słoika? I po co ci cały garnek barszczu, skoro mieszkasz sama? — zapytałam swoją przyjaciółkę.

— To wszystko dla syna. Szkoda mi go — odpowiedziała, ciężko wzdychając. — Jego żona choćby herbaty dobrze nie zaparzy. A co dopiero mówić o jedzeniu — albo podgrzewa mrożonki w mikrofalówce, albo zamawia jedzenie. Zawsze coś przetworzonego, przesolonego, tłustego… A on przecież nie jest z żelaza. Żołądek to nie wieczność. Dlatego kroję sałatkę, gotuję barszcz, pakuję ziemniaki do słoika. Niech chociaż raz zje po ludzku, domowe jedzenie. Przyjdzie z pracy, otworzy słoik — i zupa gotowa. Albo wrzuci mięso z ziemniakami na patelnię — gwałtownie i smacznie.

Teraz opowiem tę historię od swojego imienia. Może wtedy lepiej mnie zrozumiecie.

Nie jestem z tych teściowych, które wtykają nos w każdą szczelinę życia swoich dzieci. Nie mieszam się. Mój syn sam wybrał sobie żonę. Wydaje się porządna, grzeczna. Ale… gotować nie umie. Co gorsza, nie chce się nauczyć. Ma takie podejście: oboje pracujemy — więc i obowiązki domowe dzielimy po równo. Gotujemy razem. Teoretycznie słusznie. Ale w praktyce? Zupka chińska, smażone pierogi i sosy z torebki.

Zawsze gdzieś pędzą. Wszystko w biegu. gwałtownie zjeść, gwałtownie się położyć. Dokąd tak się spieszą? Na Instagram? Na TikTok? choćby dzieci nie mają. Dlaczego nie przygotują normalnej kolacji? Dlaczego nie zatroszczą się o siebie nawzajem?

Spytacie: skąd to wszystko wiem, skoro się nie wtrącam? Otóż stąd. Mój syn coraz częściej do mnie zagląda. Przychodzi i prosi o jedzenie. Tak po prostu, mimochodem: „Mamo, masz coś do przegryzienia?” Najpierw myślałam, iż rozpieszcza się moim barszczem. Aż w końcu zapytałam wprost: „A u siebie w domu w ogóle coś jecie?”

I opowiedział. Tak, gotują. Czasem. Ale głównie zamawiają. Szybko, niesmacznie i drogo. Byłam u nich parę razy — wszystko pyszne, ładnie podane… Ale okazało się, iż to wszystko zamówione z restauracji. Podgrzeją, przełożą na talerze — i kolacja gotowa.

Omal się nie rozpłakałam. Mój syn to nie książę, wiadomo. Mężczyzna, który pracuje po dziesięć godzin, wraca do domu i je bułkę z parówką. A ona? Jako przyszła matka, tak będzie karmić dziecko? Burgery z pudełka?

Nie, nie chcę się narzucać. Nie pójdę uczyć jej gotować — za późno. jeżeli jej mama jej nie nauczyła, to ja tym bardziej nie dam rady. Tylko relacje popsuję. Po co mi to?

Dlatego robię inaczej. Obieram ziemniaki, gotuję mięso, pakuję do słoików. Przyniesie do domu — zje. Po pracy mam czas. Co mam robić, seriale oglądać? Wolę barszcz ugotować. To nie jest bohaterstwo, nie kopalnia. Po prostu troska. Matczyna.

Może powiecie, iż nie warto tak pomagać. Że on jest dorosły. Ale kiedy staje na progu głodny, zmęczony — moje serce nie wytrzymuje. W końcu jestem matką. I nie rozumiem tych nowych kobiet. Gotowanie to nie upokorzenie, nie katorga. To miłość. Prosta, ciepła, codzienna.

A ja, widocznie, po prostu się starzeję. I nie nadążam za tym nowym światem, w którym dostawa jest bliżej niż garnek.

Idź do oryginalnego materiału