Synowa, która nie potrzebuje nikogo, choćby własnego dziecka – opowieść o kobiecie nieznającej wartości rodziny

newsempire24.com 3 dni temu

„Synowej nikogo nie trzeba, choćby jej własnego dziecka!” — opowieść kobiety, która nie wie, co to rodzina

Po ślubie mojego syna miałam nadzieję, iż w naszej rodzinie wszystko się ułoży. Ale od pierwszego dnia było jasne — z tą kobietą, Kingą, nie będziemy mieć wspólnej drogi. Nie chodzi o zazdrość, jak ktoś mógłby pomyśleć. Dawno pogodziłam się z tym, iż mój syn dorósł, ożenił się, i teraz najważniejszą kobietą w jego życiu jest kto inny. Chętnie bym ją zaakceptowała, wspierała, była blisko. Ale im dalej, tym bardziej widziałam — ona nikogo nie kocha. Ani mnie, ani mojego syna, a co najgorsze, choćby swojego dziecka.

Kinga od samego początku stawiała na pierwszym miejscu tylko siebie i swoje zachcianki. Zauważałam to jeszcze przed ślubem, ale myślałam, iż może z narodzinami dziecka się zmieni. Że stanie się cieplejsza, troskliwsza. Myliłam się. Pozostała tak samo zimna. Mojego syna traktuje jak tymczasowego pomocnika — dopóki jej to wygodne.

Prawie nigdy nie odwiedzali mnie w domu. Wszystkie rodzinne święta spędzaliśmy u nas, i tylko wtedy Kinga się pojawiała — zawsze wystrojona, z idealnym manicure, świeżą fryzurą, w drogich ciuchach. I niby nic, ale za każdym razem, patrząc na syna, miałam ochotę płakać. Wyglądał na zmęczonego, zaniedbanego, zagubionego. Jakby nie był mężem w szczęśliwym małżeństwie, tylko człowiekiem, który próbuje przetrwać na obcym terytorium.

— Oj, Kinga, zupełnie nie dbasz o męża — raz delikatnie zauważyła moja siostra przy świątecznym stole.

Kinga tylko się uśmiechnęła:

— Nie wynajęłam się mu za mamkę. Niech sam o siebie dba.

Wtedy milczałam. Chociaż bardzo chciałam powiedzieć, co myślę. Nie chciałam jednak psuć synowi święta. W głowie utkwiła mi jedna myśl: „Czy dla niej to w ogóle ma znaczenie, jak on wygląda? Ważne, żeby jej rzęsy były przedłużone, a paznokcie lśniły.”

Minęło trochę czasu. Dzwoni do mnie syn:

— Mamo, mogę do ciebie przyjechać? Muszę gdzieś trochę pobyć…

Głos ochrypły, słaby. Przyjechał po godzinie — blady, z gorączką, ledwo stał na nogach. O mało nie zemdlałam, gdy go zobaczyłam. Okazało się, iż lekarz zalecił mu zastrzyki — dwa razy dziennie, dokładnie o wyznaczonych godzinach. A Kinga? Kinga oznajmiła:

— Nie mam zamiaru wstawać z budzikiem. Niech mama to robi, skoro się tak przejmuje.

I tak do mnie przyjechał. Taka oto „żona”. Żadnej troski, żadnego zaangażowania. Myślałam, iż po tym chociaż poważnie zastanowi się nad rozwodem. Ale nie, po paru miesiącach postanowili… mieć dziecko.

Mój wnuk przyszedł na świat, ale miłości ze strony matki nie widziałam. Wszystko robiła „odhaczała”: nakarmić, przewinąć, położyć spać. Żadnych całusów, przytuleń, ciepła. Maszyna, a nie matka. Pamiętam, jak szykowali się na wakacje. Kinga oznajmiła, iż nie zabierze dziecka — „tylko zepsuje cały wypoczynek”. Zaproponowała, żeby zostawić malucha u koleżanki. Ani mnie, ani rodzicom męża nie chciała go powierzyć — wszyscy pracujemy. Syn się nie zgodził: nie mógł zostawić dziecka. W końcu pojechała sama.

Syn został z dzieckiem. Gotował, spacerował, opiekował się. Wszystko sam. Po tym wydarzeniu po raz pierwszy naprawdę zaczął myśleć o rozwodzie. Ale, jak zawsze, zlitował się, pomyślał, iż może się zmieni. Nie zmieniła się. przez cały czas są razem. Ale coraz częściej syn nocuje u mnie — po kłótniach i pretensjach, których już nie potrafi znosić.

Kinga żyje, jakby była sama. Nikogo nie potrzebuje. Mąż — to współlokator. Dziecko — przeszkoda. Nie rozumiem… Po co wychodzić za mąż, jeżeli nie jest się gotowym na rodzinę? Po co rodzić, jeżeli dziecko jest ci obojętne? Dla czego? Dla odhaczenia?

Mój syn cierpi. Widzę to. Ale wciąż ma nadzieję. A ja wciąż czekam, aż w końcu zrozumie — tej kobiety nie da się naprawić. I tylko wtedy, może, zacznie się nowe, prawdziwe życie. Bez zimnej żony, bez udawanych relacji, ale z małym, kochanym synkiem na rękach.

Idź do oryginalnego materiału