**Dziennik osobisty**
Była zwykła sobota. Ciche poranek, czajnik na kuchence, słońce leniwie przeciskające się przez firanki. Siedziałam przy stole, jak zwykle, z kubkiem mocnej herbaty, kiedy zadzwonił telefon. Na ekranie – mój syn, Tomek. Jedyny. Moje światło, moja duma, moja dusza. Wszystko w moim życiu kręciło się wokół niego. Dałam mu wszystko: miłość, troskę, nieprzespane noce, ostatnie grosze z portfela. Po jego ślubie rozmowy stawały się się coraz rzadsze, ale każda była jak łyk świeżego powietrza.
— Mamo, musimy porozmawiać — zaczął. Głos miał spokojny. Chłodny. Nienaturalny.
Coś we mnie się ścisnęło.
— Oczywiście, synku. Co się stało? — zapytałam, już czując, jak serce zaczyna bić szybciej.
Zamilkł na chwilę, potem, jakby zbierał siły, powiedział:
— Mamo, ja i Ola… Zdecydowaliśmy, iż musisz zrozumieć. Nie możemy się już tak często widywać.
Nie zrozumiałam od razu. Albo nie chciałam zrozumieć. A on ciągnął dalej:
— Mamy swoje życie, swoje plany, swoje sprawy. A ty… zbyt często się wtrącasz. Ola mówi, iż dzwonisz za często. Przyjeżdżasz bez zapowiedzi. Jesteśmy zmęczeni. Potrzebujemy dystansu. Przestrzeni. Spokoju.
Siedziałam w milczeniu, nie mogąc wydusić ani słowa. W głowie dźwięczało tylko jedno pytanie: Co zrobiłam źle?
— Tomku… — wyszeptałam. — Chciałam tylko być blisko. To nie z… nie ze złej woli. Po prostu tęsknię.
— Wiem, mamo — przerwał. — Ale teraz jest inaczej. Chcemy żyć po swojemu. Musimy się… uniezależnić. Rozumiesz?
Skinęłam głową, choć tego nie widział. W oczach miałam łzy. Dłonie drżały. Wymówiłam z trudem:
— Dobrze. Zrozumiałam.
Rozmowa skończyła się szybko. Pożegnał się spokojnie, pewnie z ulgą. A ja zostałam w tej samej kuchni, z tą samą filiżanką, w której herbata dawno wystygła.
Obróciłam się do ściany z dawnymi zdjęciami. Oto Tomek – jeszcze maluch w pierwszej klasie. Tu – na maturze. A tu – z bukietem, stoi obok Oli w urzędzie stanu cywilnego. Na wszystkich tych fotografiach – ja. Zawsze byłam blisko. Zawsze.
Przypomniałam sobie, jak nosiłam go na rękach, gdy był chory. Jak czytałam mu książki do snu. Jak pomagałam w lekcjach, w wyborze studiów, jak pocieszałam po pierwszym złamanym sercu. A teraz, gdy został mi tylko on – mówi, iż nie ma dla mnie miejsca w jego życiu.
Coraz częściej myślę, iż starość to nie wiek, ale poczucie, iż jesteś niepotrzebny. To moment, gdy ludzie, których kiedyś podnosiłeś z kolan, patrzą na ciebie jak na przeszkodę. Jak na nieznośny cień przeszłości, który trzeba usunąć z kadru nowego, szczęśliwego życia.
Moje koleżanki opowiadają, jak spędzają czas z wnukami, jak dzieci zapraszają ich na obiady, radzą się, dzielą się życiem. A ja? Boję się zadzwonić. Boję się usłyszeć irytację w głosie. Boję się, iż znów będę „zbyt natrętna”. Że znów powiedzą – „mamy już dość”.
A najgorsze jest to, iż ja nie chciałam wiele. Nie prosiłam o pieniądze, nie wymagałam pomocy. Chciałam tylko czasem być blisko. Widzieć, jak żyje mój syn. Upiec mu placek, zapytać, co u niego. Czy to naprawdę tak dużo?
Nie jestem święta. Może dzwoniłam za często. Może bywałam zbyt emocjonalna. Po prostu tęskniłam. Puste mieszkanie, telewizor w kuchni i kilka starych fotografii – oto całe moje życie.
Minęło już kilka tygodni. Tomek nie dzwonił. Ani on, ani Ola. Dotrzymuję słowa – nie przeszkadzam. Żyję w swoim milczeniu. Patrzę przez okno i myślę: może to właśnie koniec tej miłości, którą w niego włożyłam? Tak nagły i chłodny koniec?
Jest mi smutno. Ale nie złoszczę się. Nie życzę źle. Po prostu nie rozumiem, jak to się stało, iż jedyna osoba, dla której żyłam, teraz chce, żebym zniknęła.
I wiecie, co jest najstraszniejsze? Nie pustka w domu. Nie cisza. Ale świadomość, iż w czyimś życiu, gdzie kiedyś byłeś wszystkim – teraz jesteś nikim.