Swoje już odchowałam

newskey24.com 1 tydzień temu

Nie, Klementyno. Dzieci macie dla siebie, więc zajmijcie się Andrzejem sami kategorycznie odmówiła teściowa, pani Tamara Kowalska. Nie mam już sił, by bawić się z dziećmi.
Pani Tamaro, a co to za zabawianie? zakłóciła zrezygnowana Klementyna. Andrzej ma dopiero trzy lata, jest bystry i spokojny. Proszę tylko go przyjąć, nakarmić i włączyć telewizor, a potem sam będzie czekał, aż się zajmiemy. To nie ma trwać wiecznie; sam kiedyś będzie chodził.
Trzy, siedem Jaka różnica? Dziecko to dziecko. To ogromna odpowiedzialność! A ja mam problemy z kręgosłupem, ciśnienie Nie, już nie dam rady.

Klementyna zarumieniła się z gniewu i urazy. Nie odpowiedziała, położyła słuchawkę i milczała. Gdyby to była inna osoba, przyjęłaby odmowę, ale w przypadku pani Tamary było coś szczególnego zdrowie poddawało się jej w wybiórczy sposób.

Całe lato teściowa spędzała na wsi pod Krakowem. Tam, wśród ogródków, nie dręczyły jej ani nadciśnienie, ani ból pleców. Co więcej, udało jej się zorganizować mały rodzinny biznes.

Klementyno, i tak będziecie kupować ziemniaki na zimę, prawda? rozważała pani Tamara. Dlaczego mielibyście płacić innym? Sprzedam wam moje, z rabatem, żeby zwrócić koszty. Tobie będzie taniej, mnie szybciej. Pomagamy sobie nawzajem.

Ziemniaki nie były jedynym towarem. Pani Tamara sprzedawała jabłka, wiśnie i choćby bakłażany. W ich domu bakłażany nie były lubiane, ale zarówno Klementyna, jak i jej mąż Jarosław chcieli wspomóc chorą, starą według niej kobietę.

Pani Tamara leczyła się nie tylko na wsi, ale i nad morzem. Rok temu domagała się wyjazdu do Sopotu na urodziny.

Rozumiem, iż Sopot jest drogi, a wy macie dziecko mówiła teściowa wielkodusznie. Ale są też inne możliwości. Ja pojechałabym do Sopotu skromnie, po raz pierwszy od dwudziestu lat odłożyłam sobie odpoczynek. Wychowywałam syna, nie było na to czasu.

Wszyscy zaciągnęli pasy, by uszczęśliwić panią Tamary. Symboliczne prezenty na Nowy Rok, podarte domowe ubrania, odłożona wizyta u rodziców Klementyny w innym mieście wszystko dla teściowej, głównie pod naciskiem Jarosława.

Marzenie pani Tamary spełniło się: wyjechała nad morze. Tydzień spędziła na plaży, w słońcu i upale, a ciśnienie nie sprawiło jej żadnych kłopotów.

Nie martwiła się też, gdy syn co miesiąc przelewał jej jedną trzecią wypłaty, a od czasu do czasu przysyłał jedzenie i drobne pieniądze.

Och, mam problem Wygląda na to, iż pojawiły się karaluchy. Wezwę dezynsekcję, pewnie będziemy musieli wymienić kanapę. Jarosławie, pomożesz mi? Nie zostawisz mnie samej? błagała teściowa. Gdyby żył twój ojciec, sami sobie radzilibyśmy, ale ja już jestem sama Muszę zapłacić fachowcowi, kupić nową kanapę, wyrzucić starą Boję się, ile to wszystko będzie kosztować.

Jarosław nie stał z boku. Pomagał, jak potrafił, ale nie otrzymywał odwdzięczenia.

Wszystka pomoc pani Tamary była płatna, według stawek. Mogła wziąć wnuka na spacer, ale pod koniec dnia wystawiła rachunek za bułkę w parku i za zabawkę kupioną w sklepie, której cena przewyższała możliwości rodziców. Tylko jedna emerytura, rzekła, to i tak taniej niż opłacić nianiek.

Wydawało się to logiczne, ale w sercu Klementyny pozostało nieprzyjemne uczucie, jakby była klientką, a nie członkiem rodziny.

Choć nie chcieliby obciążać starszej kobiety, okoliczności zmuszały ich do tego. Klementyna i Jarosław kilka lat temu zakupili mieszkanie w nowej dzielnicy, którą promował deweloper.

To teraz peryferie miasta twierdził Jarosław. Za dwa lata będą tu przedszkola i szkoły, wszystko już zaplanowane.

Zamiast szkoły wciąż był jedynie zarośnięty dół. Musieli szukać alternatyw. Najbliższa szkoła znajdowała się pół godziny jazdy autobusem, z dwiema przesiadkami. Dla pierwszoklasisty był to nie tylko długi, ale i niebezpieczny szlak. Natomiast do mieszkania babci było pięć minut pieszo.

Klementyna zwróciła się więc do pani Tamary, tej samej, której tak wiele pomogli. Myślała, iż to będzie rozsądne i wygodne. Teściowa jednak nie podzielała takiego zdania. Jej odmowa była dla Klementyny ciosem w pierś, jak uderzenie w podbrzusze.

Co pozostało? Nie było bliższych szkół, przeprowadzka nie wchodziła w grę, rodzice mieszkali zbyt daleko, zwolnienie z pracy nie było możliwe ledwo wiązali koniec z końcem.

Wszystkie drogi prowadziły donikąd, aż Klementyna, w przypływie bezsilnej złości, przypomniała sobie słowa pani Tamary: To i tak taniej niż niania. Niania

Twoja mama nie chciała nam pomóc powiedziała wieczorem mężowi. Mam pomysł. Zredukujemy dotacje twojej mamy i przeznaczymy te pieniądze na nianię.

Jarosław najpierw podniósł brew, potem zmarszczył się. Był zdecydowanie przeciwny planom żony.

Co ty mówisz? Nie mogę nie pomagać jej! Wychowała mnie. Jest sama, ma tylko jedną emeryturę. Nie wytrzyma sama!
Jarosławu, przypomnij sobie, iż nie głoduje. Żywi się z wsi, handluje warzywami. Często bierzemy od niej więcej, niż potrzebujemy.
Ile ona z tego zarabia? Złotówki! Gdyby prywatne firmy kupowały, płaciłaby więcej!

Klementyna westchnęła ciężko. Może trochę prawdy w tym było, ale to nie rozwiązywało ich problemu.

Co proponujesz? Nie damy sobie rady z nianią, a ja nie mogę odejść z pracy. Nie prosimy o pieniądze, a o pomoc w granicach możliwości. Twoja matka to dojrzała i, przepraszam za szczerość, bardzo sprytna kobieta znajdzie wyjście. A nasz syn? Mówiła sama: zajmujcie się nim sami. Posłuchajmy jej rad.

Rozpoczęła się długa, ciężka rozmowa. Jarosław mówił o długu, Klementyna o poczuciu winy i manipulacjach ze strony teściowej. To była walka między ślepą miłością syna a surową rzeczywistością finansową. Przeważyła ta druga.

Jarosław odważył się sam poinformować matkę o zmianach w budżecie rodzinnym. Pani Tamara oczywiście zareagowała gniewnie, oskarżając Klementynę o wszystkie grzechy, krzycząc, iż wnuczka kradnie ostatnie okruchy. Jednak Jarosław nie ugiął się, bronąc interesów Andrzeja.

Mamo, nie zostawiłaś nam wyboru powiedział pod koniec rozmowy.

W tym czasie Klementyna nie siedziała bezczynnie. Na rodzinnym czacie poznała Annę, matkę kolegi Andrzeja, mieszkającą tuż przy szkole. Anna była w ciąży po raz drugi, przyjęła więc zaoferować opiekę nad dwójką chłopców po lekcjach, przygotowywać im posiłki i pilnować ich do wieczora za skromną opłatą.

Mijał miesiąc, Anna sumiennie wywiązywała się z zobowiązań. Klementyna codziennie odbierała sycącego i zadowolonego syna. Dzieci dobrze się dogadywały, grały i oglądały bajki. Budżet domowy nieco się wyrównał: okazało się, iż pani Tamara kosztowała ich znacznie więcej niż niania.

Pierwsze tygodnie teściowa była obrażona i próbowała wywołać litość, ale nie udało jej się wywołać pożądanej reakcji; w końcu jej zainteresowanie wnukiem przygasło.

Czas ustawił wszystko na swoim miejscu. Może kiedyś Klementyna i Jarosław pozwolili sobie na chwilę słabości, ale zrobili to z miłości. Na szczęście znaleźli odwagę, by powiedzieć nie i skierować środki tam, gdzie naprawdę były potrzebne w bezpieczeństwo i szczęście własnego syna. Bo rodzący się dla siebie nie ma już nikogo, kto mógłby zająć się Andrzejem.

Idź do oryginalnego materiału