Swoją wizytą zepsuli wszystko: jak teściowie zrujnowali moje urodziny

polregion.pl 1 dzień temu

Dzisiaj skończyłem 35 lat. W tym wieku kilka rzeczy potrafi jeszcze zaskoczyć lub zasmucić, ale ten dzień, który tak długo planowałem, okazał się prawdziwym rozczarowaniem. A wszystko przez teściów – ludzi, którzy powinni być wsparciem, a zamiast tego zrujnowali mój urodzinowy wieczór.

Mieszkamy z żoną w domu pod Warszawą. Przestronny ogród, zieleń, świeże powietrze – idealne miejsce na letnie przyjęcie. Zamiast restauracji, postanowiłem zorganizować kameralne spotkanie w domowym zaciszu. Zaprosiłem najbliższych: rodzinę, przyjaciół, kilku znajomych z pracy. Razem około 25 osób. Przygotowania trwały tygodniami – układanie menu, zakupy, dekoracje. Chciałem, żeby wszystko było nie tylko smaczne, ale i wyjątkowe.

Mój przyjaciel Krzysiek przyjechał dzień wcześniej, żeby pomóc w gotowaniu. Razem marynowaliśmy mięso, piekliśmy tartaletki, ozdabialiśmy dom. Po raz pierwszy w życiu upiekliśmy prosię na rożnie. Zapach unosił się w powietrzu, a ja czułem dumę. Wszystko szło idealnie… aż do pewnego momentu.

Teściowie, Niina i Wojciech, mieszkają w Płocku, godzinę drogi od nas. Umówiliśmy się, iż przyjadą wcześniej – nie po to, żeby pomagać, ale żeby odpocząć po podróży. W międzyczasie pojechaliśmy z żoną po alkohol – wino, szampana, napoje. Wróciliśmy po półtorej godziny i… jakby ktoś oblał mnie zimną wodą.

W kuchni panował chaos. Teściowie już się rozgościli: Wojciech otwierał butelkę whisky, a Niina z zadowoloną miną… dojadała połowę pieczonego karpia. Tak, tej samej ryby, którą ozdabiałam cytrynami i koperkiem. A prosię? Jedna strona była odkrojona – „na próbę”. Sałatki? Każda została „skosztowana”. Mój tort, ozdobiony świeżymi owocami, był już przekrojony – bez pytania, bez słowa wyjaśnienia.

— Niina, dlaczego… — zacząłem ostrożnie.

— Co w tym złego? — przerwała zirytowana. — Nie zjedliśmy wszystkiego, przecież zostawiliśmy dla gości! Byliśmy głodni po drodze! Masz tu jedzenia na cały pułk!

Zaniemówiłem. Nie przez jedzenie, nie przez prosię. Przez cały wysiłek, czas i serce, które włożyłem w ten wieczór. Wszystko poszło na marne. Nie dlatego, iż goście się bawili, ale dlatego, iż ktoś choćby nie pomyślał, żeby zapytać. Mogli poczekać. Mogli podgrzać zupę. Mogli zadzwonić.

Poczucie euforii gdzieś uleciało. Zamiast dumnie podać całe prosię, musiałem układać porcje na talerzach. Sałatki podałem w miseczkach, jak w stołówce. Tortu choćby nie próbowałem ratować – podałem go w kawałkach, licząc, żeby dla wszystkich starczyło.

Goście niczego nie zauważyli. Śmiali się, pili, składali życzenia. A ja uśmiechałem się sztucznie. Nie mogłem przecież powiedzieć głośno, iż ten wieczór został zepsuty. Że we mnie wrzała złość i rozgoryczenie. Siedziałem obok żony, która tylko wzruszyła ramionami: „Nie wytłumaczysz mojej matce…”.

Oni choćby nie zrozumieli, iż zrobili coś niewłaściwego. Wyjechali wcześniej, zadowoleni, iż „dobrze się bawili”. A ja zostałem z pustką. I jedną myślą – następne urodziny spędzę tam, gdzie ich nie będzie. Niech to będzie knajpa, sala bankietowa, albo piknik na drugim końcu Polski. Ale nie z ludźmi, którzy z uśmiechem niszczą czyjąś pracę, mówiąc: „Przecież nie zjedliśmy wszystkiego”.

Czy wy byście potrafili wybaczyć takie zachowanie? Czy też postawilibyście kropkę po takim „prezencie”?

A ja nauczyłem się jednego – czasem choćby najbliżsi potrafią sprawić największą przykrość. I warto stawiać granice, choćby jeżeli to boli.

Idź do oryginalnego materiału