Na kuchni unosił się zapach pieczonego schabu z ziemniakami, świece na stole migotały ciepłym światłem, a Jadwiga poprawiała obrus, drżąc z niecierpliwości przed powrotem męża. Tego wieczoru starała się wyjątkowo – zbliżał się Nowy Rok, chciała, aby był wyjątkowy. Ale Marek spóźniał się… aż o dwie godziny. Wszystko wystygło, choćby jej serce nieco się oziębiło. Gdy w końcu otworzył drzwi, rzuciła mu się na szyję z euforią – wrócił ukochany.
Usiedli w milczeniu przy stole. Jadzia uśmiechała się pełna nadziei, a Marek bez wyrazu grzebał widelcem w talerzu. Nagle odłożył sztućce i, nie patrząc jej w oczy, rzucił:
— Schab znów twardy. I w ogóle… Wychodzę. Mam inną. Od dawna. Nie kocham cię, rozumiesz? Może nigdy nie kochałem. Nie wiem, po co się pobraliśmy.
Słowa ciąły jak bat. Jadwiga nie mogła wydusić z siebie słowa, zastygła z kawałkiem tego właśnie schabu w ustach. Siedem lat małżeństwa – a tu w jeden wieczór wszystko przekreślone.
— A co ze mną, Marek? — wyszeptała. — Co mam teraz zrobić?
— Żyj. Jesteś młoda, znajdziesz kogoś. Dzieci nie mamy, więc nic cię nie trzyma. A Agnieszka, do której idę, jest wspaniała. Starsza ode mnie, córkę ma, którą kocham jak własną. Mówi do mnie „tato”. I gotuje, swoją drogą, lepiej…
Mówił to spokojnie, jakby planował wakacje. Mieszkanie, mówił, niech zostanie jej – nie jest aż takim draniem. Samochód zabierze – kredyt na niego. Wszystko w porządku. Dodał nawet:
— Z okazji Nowego Roku, Jadziu. Żebyś w tym roku była szczęśliwa.
Z tymi słowami wyszedł, zostawiając po sobie tylko zapach ulubionych perfum… i ciszę.
Agnieszka… Dziewczynka, która mówi do niego „tato”… Boże, jak to boli.
Jadwiga osunęła się w fotel i wpatrywała się w jeden punkt. Na podłokietniku leżała jego koszulka. Ta sama, w której często zasypiał. Przycisnęła ją do twarzy i zaczęła płakać. Cicho, łamiącym się głosem, tak jak płacze się, gdy nie tylko miłość się kończy – ale całe dotychczasowe życie.
Ale poranek przyniósł determinację. Koszulka wylądowała w koszu. Otarła łzy, wstała i szepnęła: „Dość. Nie dam się złamać”.
Firmową imprezę zignorowała – nie było jej do śmiechu. Koledzy współczuli, szczególnie księgowa Ewa, której głupio wszystko wygadała. Litość bolała bardziej niż wszystko.
Gdy mama się dowiedziała, tylko westchnęła:
— Może wróci? Wybacz, córeczko, różnie bywa…
— Nie chcę, mamo. On mnie nigdy nie kochał. A ja… Może choćby nie wiedziałam, co to miłość.
— Przyjedź do nas na święta…
— Nie. Chcę być sama. Muszę się przyzwyczaić.
31 grudnia Jadwiga kupiła mandarynki, sałatki, szampana i słoik kawioru. Ubraniła okno lampkami, jak co roku. Nagle przypomniała sobie starą dziecięcą tradycję – napisać życzenie na karteczce.
„Chcę spotkać bratnią duszę i być szczęśliwa” – napisała, złożyła karteczkę i wsunęła pod poduszkę.
Nastrojowi trochę się poprawiło. Przy dźwięku dzwonów wyszła na balkon i, patrząc w niebo, powiedziała z ironią:
— No gdzie jesteś, moja bratnia duszo? Nie krytykuj mojego schabu i nie uciekaj do Agnieszki! Po prostu przyjdź.
— A jaką muzykę lubisz? — odparł męski głos z dołu.
— Co? Kto to? — zdziwiła się Jadwiga.
— Krzysztof. Mieszkam piętro niżej. Przypadkiem usłyszałem. Przepraszam…
— Klasyczną wolę. I operę.
— Świetnie. Ja nie siedzę wieczorami przy komputerze, i Agnieszki nie mam. Też jestem sam… Niedawno się rozwiódłem.
— Krzysztof… Bardzo mi miło. A wiesz co? Wchodź na górę. Posłuchamy muzyki.
— Już! Tylko wezmę słoik konfitur i butelkę szampana!
Nowy Rok powitali we dwoje. Tańczyli, rozmawiali, śmiali się, jedli mandarynki. Jadwiga nie pamiętała, kiedy ostatnio śmiała się tak szczerze. To była magiczna noc.
Potem były randki, lodowisko, kawiarnie, długie rozmowy. Krzysztof okazał się zwykłym, szczerym człowiekiem. Z każdym dniem kochała go coraz bardziej.
Na rozprawę rozwodową Jadwiga przyszła w białej bluzce i z uśmiechem. Marek był w szoku:
— Ty… Ty jesteś szczęśliwa?
— Tak. I jestem ci wdzięczna. Za wolność. Chyba wreszcie znalazłam swoją duszę.
I wyszła, nie oglądając się za siebie. Po raz pierwszy naprawdę szczęśliwa.
Czasem, by zacząć żyć, wystarczy spotkać Nowy Rok z otwartym sercem.