Suknia na ślubie, jaką anulowała teściowa

polregion.pl 1 godzina temu

Co tak podkarmiasz mojego męża? Nie masz sumienia! wykrzyknęła Aniela Kowalska, wpatrując się w mnie surowym wzrokiem. Najpierw wzięła od serca mojego jedynego synka, a teraz chce jeszcze i męża wytrącić z domu!

Po co mi on? Ja i tak muszę wyżywić swojego męża i dzieci! odpowiedziałem, starając się zachować spokój.

A od kiedy przestałaś lubić moje gotowanie? zapytała Aniela, podnosząc brwi.

Lubię, ale czterdzieści lat to już za dużo na to samo danie! mruknął Marek Kowalczyk. Chciałbym przynajmniej jedną książkę kucharską zobaczyć!

Zaraz ci taką otworzę, iż będziesz się w niej śmigał jak w podręczniku! odparła, a w jej tonie widać było kłopot, iż nie podoba jej mój zapach przy jedzeniu.

No więc spróbowałem! rozpromieniał się Marek. Muszę wiedzieć, czym karmisz mojego syna i wnuki!

Znalazłeś coś? Czy to ci się podoba? A teraz mam się kłócić z synową? rzuciła Aniela, przytulając się do mojego ramienia. Żyliśmy spokojnie, a ty nie umyłeś jej garnków!

Musiałbym spróbować innego gotowania! wtrącił Marek, udając mądrego. Może kiedyś znajdę coś słodszego niż twoje potrawy, może jakąś ambrozję z nektarem?

Kto to? zmarszczyła brwi Aniela.

Ty! Nie wiesz nic o kuchni! Dlatego nie zabierasz mnie na rodzinne przyjęcia, bo nie chcę, żebyś mnie na nich najadła! I nie wpuszczasz mnie do przyjaciół, bo nie chcę, żeby mnie nakarmić! Nie pójdę do stołówki, bo to wrogi dla mojego żołądka! A jej jedzenie jest jedynym oknem na wyższą kuchnię!

Zrobię ci taką wysoką kuchnię, iż będziesz siedział na strychu, jedząc chleb i wodę! zagroziła Aniela. Będziesz szczęśliwy, jedząc owsiankę bez soli i cukru!

Kogo to obrażasz? Samego siebie? oburzył się Marek. Gdybym się rozstał, opowiem w całej wiosce, iż odszedłem, bo mnie źle karmisz!

Odejdziesz, więc tak i zostaniesz! westchnęła Aniela. Galina już cię czeka, nie wytrzyma! Ona przyszła po to, byś nie mógł dotrzeć do jej lodówki! Nie mają pieniędzy, by cię jeszcze wyżywić! Siądź i nie gaworzyć!

Będę gaworzyć! odparł Marek pewnie. Ona przyszła, bo przyniosłem jej stratę materialną! A jak przejdę na stronę syna, będę płacił Galinie, a nie tobie!

Aniela znała charakter męża doskonale, więc gdy zagroził, wiedziała, co zrobić. Po chwili podjęła decyzję:

Dobra! Weź kartę i jedź do miasta! Kup tam książkę kucharską, po której będę ci gotowała! Ale pamiętaj, będziesz mi pomagał!

Wreszcie! ucieszył się Marek.

W ciągu trzech minut przekazano mu kartę, pakowano się w pociąg do Warszawy. Na dworcu wpadł do małej knajpki na szybki posiłek.

Galina! zawołała Aniela, wchodząc na podwórko syna. Idziemy się kłócić, a potem pogodzić!

Nie możemy od razu się pogodzić? zapytała Grażyna, wychodząc na wspólną kuchnię.

Zasady gatunku tego wymagają odrzekła Aniela, machając ręką.

Grażyna wzruszyła ramionami i przystąpiła do negocjacji.

Co tak podkarmiasz mojego męża? Nie masz sumienia! Najpierw wzięłaś mojego jedynego synka, a teraz chcesz jeszcze i męża wytrącić! zawołała Anelia, a w domu panował pusty spokój, bo nie było nikogo, kto by im przeszkadzał.

Grażyna włączyła się, jakby przygotowała się wcześniej:

Po co mi on? Muszę wyżywić własnego męża i dzieci! A tu nagle gość nieproszony w lodówce trzepocze, a ja muszę do sklepu biegać! Nie drukuję pieniędzy!

Kiedy Anelia uśmiechnęła się, uwielbiała się kłócić z synową, ale tylko w żartobliwym tonie, nie ze złością.

Grażyno, szepnęła Anelia, dotykając sąsiedniego krzesła, muszę mojego działa nauczyć!

Twój mąż, to twoja sprawa odparła Grażyna. On jest mój teść! A jeżeli Staszek dowie się, iż go obrażam, to w domu będą kłopoty.

W naszej wiosce cała medycyna! Wiesz, jak z małym człowiekiem obejść się tak, by nie zagniewał się na światło! A ja odwdzięczę ci się wielką wdzięcznością!

Mogę, skinęła głową Grażyna. Nie tylko to, co potrafię! Przecież wysłałaś go po książkę kucharską!

I co? Będę mu jeszcze podskakiwała! Tylko niech od twojego gotowania odstąpi! Przyszłaś się pożalić!

Liczę na to, iż nie skrzywdzisz mojego dziadka! On pozostało żartownisiem, ale wciąż mój!

Dobrze, zgodziła się Grażyna. Nasz kontrwywiad działa! Gdyby się złościł, wesprzesz mnie!

Wspieram i wynagrodzę! obiecała Anelia.

Młode małżeństwo, Staszek i Grażyna, żyło w małej wiosce pod Dębnem. On był mechanikiem w kolegialnym gospodarstwie, ona pielęgniarką w przychodni. Po powrocie Staszek został przydzielony tam, gdzie nie było bydła do wypasu, więc poznali się przy polu. Gdy Staszek zobaczył Grażynę w białym kitlu, od razu postanowił ożenić się z nią.

Będę przychodził codziennie, dopóki się nie zgodzisz! obiecywał, aż w końcu Grażyna poddała się i zakochała. Był szczery, pracowity, uczciwy, choć nie miał dużych pieniędzy. Ich wesele było głośne i huczne; krewni przyjechali choćby na kolejowych wagonach, bo nie mieli innego środka transportu. Młodzi zamieszkali w domu rodziców Staszka.

Jak będziemy żyć? zapytała Anelia, nowa teściowa. Razem pod jednym dachem czy osobno?

Nie ma co się zastanawiać wtrącił się teść. Niech mieszkają osobno!

Gdzie mamy iść? dopytał Staszek do ojca.

Nie ma potrzeby chodzić zaśmiał się Marek, rodzic Grażyny. Ten dom został zbudowany na dwie rodziny!

Kiedy jedna rodzina wyjechała, druga zburzyła przegrodę i wróciło się do jednego dachu, jednego kuchennego stołu i jednego łazienkowego przyłącza. Tak się ułożyło i żyli.

Gdy Grażyna przeprowadziła się z kamienicy rolniczej, nie miała zbyt wiele. Teściowa nie chciała rozdawać swoich oszczędności, więc wzięli kredyt na lodówkę, mikrofalówkę i zestaw garnków. Z czasem dokupowali, co było potrzebne. Życie w jednej kuchni nie obyło się bez drobnych spięć, ale od czasu do czasu trzeba było wyrzucić parę emocji, żeby nie doprowadzić do poważnego konfliktu.

Kiedy dzieciom Grażyny i Staszka skończyły się cztery i dziewięć lat, Grażyna przygotowała obiad, ale musiała gwałtownie wyjechać do sąsiedniej wsi po pilny telefon. Zostawiła notatkę, zapakowała kaszę gryczaną i wyruszyła. Po powrocie Staszek przywitał ją z pretensją:

Masz sumienie? Praca jest, a rodzina nie może zostać zapomniana! Przyszedłem z przedszkola, a nie mamy co zjeść!

Co nie ma? zdziwiła się Grażyna. Gotowałam!

Nie wiem, co ty tam gotowałaś, a my otworzyliśmy lodówkę i zobaczyliśmy, iż nie ma ani wędlin, ani sera, ani masła! Grażyno, poświęć więcej uwagi gospodarstwu!

Staszek poczuł się oskarżony, choć w rzeczywistości w lodówce znajdowało się jeszcze trochę suchej kiełbasy i sera na trzy dni. Grażyna w końcu przyznała się, iż nie zawsze ma czas na zakupy, bo musi jeździć do centrum, by napełnić lodówkę.

Na zarzuty te Marek odpowiedział donośnie, iż to prowokacja, iż nie ma dowodów.

Gdzie są wasze dowody? pytał. Nie macie ich! A więc co, przyznać się do winy?

Gdybyście chociaż coś włożyli do lodówki, żebyśmy nie kradli w tajemnicy! ripostowała Grażyna.

Nie złapany, nie winny! odparł Marek. Chciwość to zło!

Grażyna nie miała wyboru, musiała udać się do teściowej.

Nie kąpiemy się w pieniądzach! tłumaczyła. Kiedy staram się kupić coś smacznego dla męża i dzieci, to nie dla waszego męża!

Anelia przyznała, iż nie ma litości dla krewnego!

jeżeli ci jest przykro, powiedz to!

Tak, przykro mi! wyznała szczerze Grażyna. Pracuję, Staszek pracuje! Mamy dwoje dzieci, wnuki wasze! A wasz mąż po prostu ich pożera! Czy to jest w porządku?

Rozeszli się z żalem.

Potem teść postanowił, iż Anelia musi nauczyć się lepiej gotować, bo nie może już wyżywić synowej. Anelia postanowiła podjąć drastyczne kroki, by zapanować nad mężem.

Gdyby Grażyna nie została pielęgniarką, mogłaby iść w szeregi żołnierzy. Była bystra, strategiczna, a jako lekarz mogłaby wymyślić coś, co nie spodobałoby się żadnemu organizmowi. Nie zamierzała jednak organizować publicznego spektaklu.

Na lodówce narysowała pięcioramienną gwiazdę i ogłosiła na wszystkie uszy:

Rzucam zaklęcie! Kto wejdzie do lodówki i weźmie jedzenie bez mojej zgody, spotka go straszny los! Tylko mój mąż i dzieci mogą się tamgaść!

Zapalając dwie świece, położyła pęczek piołunu i pięć minut bębniła miedzianą miskę łopatką. Marek przejrzał krzyżyk, splunął w lewą stronę, przyczepił szpilkę pod koszulkę i odwrócił spodnie na drugą stronę. W takiej postawie podszedł do lodówki synowej i syna, wziął kiełbasy, pożarł pomidorki cherry i kulkę mozzarelli, zamknął oczy z rozkoszą i rzekł:

Nic mi nie grozi!

Aha, oczywiście! odparła Grażyna, patrząc na niego surowym wzrokiem.

Usunęła naładowane jedzenie i wypowiedziała:

Niech cię ukara bogini Farmakologia!

Marek wykrzyknął, iż ma w ręku jackpot wymiotną pigułkę, lek przeczyszczający i kolejny środek podnoszący tętno.

Kiedy Marek zaczął się kręcić, podszedł na brzeg, by się wyciszyć przed snem. Grażyna, widząc, iż nie zagraża mu już nic, rzekła:

Czy dusza nie przyjmuje zaczarowanych produktów? A tak przy okazji, ostrzegałam!

Marek w saunie się parował, sam wyprany, wspominał matkę, babcię i prababcię, i gadał, iż jego synowa pochodzi z tej samej linii!

Anelia dotrzymała słowa. Nie wiadomo skąd, ale wyciągnęła dwa miliony złotych i przekazała Grażynie, by mogła z mężem i dziećmi zbudować własny dom.

Najlepiej w innej wiosce! podpowiedziała teściowa. A pieniądze dam, kiedy mój lokat wygaśnie!

I tak wszystko skończyło się dobrze. Teściowa odwiedzała rodzinę syna, a teść przysiągł, iż już nigdy nie będzie się wtrącał.

Lepiej będę jadł ziemię, niż przyjąć coś z jej ręki! mruknął, bo ona była jak czarownica!

Idź do oryginalnego materiału