Strażniczka nieumarłych / 28 / Shadow

publixo.com 1 miesiąc temu

Durmi przystanęła przed mętnym bagnem. Szła pieszo. Nie chciała ryzykować. Ałtul patrzył na nią takim wzrokiem… To, co zrobił z jej przyjaciółką, wystarczyło.
Most prowadzący do jaskini zamieszkałej przez watahę nie istniał, więc zaczęła przeistaczać ciało w gorszą wersję siebie. Wzrost poszedł go góry, sylwetka wyszczuplała, a ręce się wydłużyły i spoczęły obok koślawych, owłosionych kolan. Umięśnione uda, żebra powypychane i osłonięte cienkim, ciemnym materiałem współgrały z cienką szyją i twarzą z płaskim, szerokim nosem. Czarną, kudłatą sierść oraz gęstwinę jasnych włosów sięgających pasa, rozwiewał wiatr. Na wierzchołku owalnej czaszki sterczała para sztyletowych rogów.
Zacisnęła pięść – długie, ostre paznokcie rozcięły skórę. Wygięła plecy. Czarne skrzydła wyskoczyły jak z procy i przecinały gorące powietrze. Rozciągnęła wąskie usta w szerokim uśmiechu, nabrała powietrza i wzleciała, owijając ogon wokół pasa. Wyłupiaste, czarne oczy omiatały teren, a spiczaste sterczące uszy wyłapywały odgłosy.
Leciała tuż nad wodą. Zanurzała wierzchołki skrzydeł w ciepłej cieczy, rozpraszając gładką taflę. Przechyliła głowę, zawisła. Wyłapała znajomy zapach i zanurkowała. Tuż pod powierzchnią otworzyła oczy i obserwowała, jak ludzie Ałtula mkną po niebie w stronę zachodnich krańców, gdzie koczował lud Swermi i leżakowało wszystko, co bóg zdołał zgromadzić.
Kiedy zagrożenie odleciało, wypłynęła na powierzchnię, postawiła stopy na piasku i nasłuchiwała. Cisza jak makiem zasiał. Nie wyglądało na to, aby jaskinia kryła jakieś życie. Westchnęła i opuściła skrzydła. Ostrożnie ruszyła w stronę postrzępionego wejścia. Po zrobieniu paru kroków usłyszała warknięcie, a następnie wypatrzyła świecące oczy i wilczą mordę, uzbrojoną w ociekające śliną zębiska, gotowe do uśmiercania.
– Przywołaj Smirta – nakazała i usiadła na pobliskim kamieniu, zatapiając spojrzenie w wodzie.
Nie lubiła swojego odbicia, ale nie zamierzała zmieniać formy. Nie teraz. Nie wiedziała, jak zostanie przywitana. Basior miał jej za złe, iż powróciła do Demofa. Fakt, iż syn pozostał przy nim, przywoływał wspomnienia i rozczarowanie, z którym go pozostawiła.
Zatonęła w rozmyślaniach. Popełniła błąd, odchodząc. Nie podejrzewała, iż demon będzie taki uparty i zamknie ją w lochu. Gdyby posłuchała błagań Smirta, jej życie może i byłoby naszpikowane strachem, ale na pewno szczęśliwsze. Była jeszcze jedna niewiadoma. Syn. Czy żyje, jak tak, to, jak zareaguje, kiedy będzie im dane skrzyżować spojrzenia?
Wilk podszedł bezszelestnie i przycupnął na zadzie. Obserwował Durmi przez dłuższą chwilę, zanim rozchylił szczęki i przemówił oschłym tonem:
– Czego tutaj szukasz?
Przechyliła głowę i napotkała zimny wzrok. Tak jak podejrzewała – nie ucieszył go jej widok.
– Wiesz coś o naszym synu? Słyszałam, iż Demof go okaleczył i pozostawił na śmierć.
– Mnie pytasz?! – warknął. – Męża spytaj. Nie wstyd ci tutaj przychodzić? Nie chcę na ciebie patrzeć. Rozwijaj skrzydła i znikaj.
– Gdzie? Smirt… zaczekaj. – Wstała.
– Głucha jesteś?! Przy okazji przekaż mężowi, iż zapłaci za wszystko. Niebawem portal stanie otworem. Odzyskam siły i wzmocnię ciało.
– Demofa nie ma w Merlogni. Wypuścił mnie i zniknął. Szłam do ciebie z Kirlu, ale wpadła w ręce Ałtula. Spalił ją żywcem. To było okropne.
– Ciebie puścił, dziwne. Przyszłaś szpiegować, czy mnie dobić?
– Nic z tych rzeczy. – Położyła dłoń na wyliniałej sierści wilka; pokiwał głową na znak niezadowolenia. Wystawił zęby; cofnęła rękę.
– Wracaj do tego potwora – charknął.
– Nigdy – wydukała i wprawiła skrzydła w ruch.
– Stój.
Był zły, jednak nie potrafił ot tak pozwolić jej w pojedynkę krążyć ponad drzewami. Sytuacja była napięta, a Demof przed tym, zanim go wypuścił, wspomniał coś o wojnie, która niebawem rozegra się pomiędzy najstarszym i jego przyszywanym bratem.
– Nasz syn żyje i jest we władaniu Werkmuna. Ocalił go. Jakiś czas temu nawiązał ze mną kontakt i poprosił, abym stanął po stronie Wuterna. Wszyscy, którzy coś znaczą na tej planecie, są w tej chwili w Pustelni i opracowują plan działania. Demof prawdopodobnie również. Kieł Stimba jest na świeczniku. Siedzę tutaj i głoduję. Strach wyruszyć na łowy, kiedy białe postacie patrolują niebo. Ałtul rozpętał burzę i tylko patrzeć, kiedy zaszczyci mnie swoją obecnością. jeżeli odmówię współpracy, wytłucze całe stado. Nie wiem, co robić. Werkmun naciska i zaprasza do Pustelni. Powiedz mi, skoro już tutaj jesteś, którą ścieżkę obrać? Który wygra to starcie?
– Kirlu mówiła, iż większe szanse ma Wutern. Ponoć jego dziecko żyje. To nowa strażniczka. Ałtul jest przewidywalny, a jego przeciwnik tajemniczy i nieodgadniony w mocy.
Słyszał o niej i choćby miał zaszczyt być przez nią schwytanym. Przypominała ojca z wyglądu, jednak charakterem bliżej jej było do matki. Niepewna w tym, co robi i okazuje zbyt dużo strachu.
– Zejdźmy lepiej z tej otwartej przestrzeni. – Ruszył przodem.
Zniknął w zaciemnionym przejściu. Durmi ze spuszczoną głową poszła jego śladem. Tuż przed wyłomem, usłyszała warknięcia i wycie. Zaprzestała dalszej przechadzki. Coś było nie tak. Bunt? Skowyt przybierał na sile, kłęby kurzu dotarły do nozdrzy. Zrobiła krok w tył, następnie kolejny. Jednakże zbyt wolno. Dwa dorodne osobniki przekształcone w wilkołaki wyskoczyły i powaliły ją na rozgrzany piach.
– Nie masz czego tutaj szukać! – ryknął rudawy i zatopił kły w przedramieniu. Drugi – czarny – zainteresował się nogami; szarpał i kaleczył.
Demonica uniosła skrzydła i wcisnęła końce we włochate cielska – choćby nie pisnęli. Dalej okazywali niezadowolenie z gościa. W czasie, kiedy odpierała ostre zęby i pazury, Smirt stał skulony pod ścianą i warczał na stado, które miało dość jego lekkomyślnych decyzji i postanowiło to ukrócić. Obstąpili go z każdej strony, nie bacząc, iż występują przeciwko najstarszemu. Dla nich nie był już królem. Wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali, kiedy Ahtyl stanie w progu i przejmie stery. Był mądrzejszy i nie ufał byle komu.
Durmi syczała, krzyczała i chwytała za sierść, wyrywając kłaki wraz ze skórą. Raniła skrzydłami i kopała nogami. Nie była w stanie odkleić pleców od podłoża. Agresorzy coraz łapczywiej pozbawiali ją sporych kawałków ciała.
Szamotanina, zęby ociekające krwią i atakujące kolejne owłosione rewiry. Niemoc w oczach ofiary i coraz słabszy nacisk na siłę, która na nią napierała. W tej pozycji była bezsilna. Nie miała pola, aby wziąć zamach i przeciąć wychudzone cielska. Obrywała coraz mocniej. Była już jedną nogą na innym świecie. Zaprzestała bezowocnej walki i czekała na ostateczny cios. Oprawcy doskonale zdawali sobie sprawę, gdzie ugryźć, aby unieruchomić skrzydła i pracujące jeszcze mięśnie kończyn.
– Zostawić! – donośny głos wdarł się pomiędzy odgłosy bólu i ekscytacji.
Wilkołaki odskoczyły od ofiary i po dostrzeżeniu źródła dźwięku, spuściły głowy, rozdmuchując gwałtownie pracującymi nozdrzami piaszczyste podłoże. Ahtyl stał na brzegu, a ściekająca obficie woda, wsiąkała w spieczoną ziemię. Zarzucił ciałem i strącił jej nadmiar, nie odwracając wzroku od demonicznej postaci, która przekręciła się na bok i zadarła głowę tak, aby móc go zobaczyć. Miała problemy z zaczerpnięciem tchu. Rozwścieczone bestie zdążyły sięgnąć gardła i nieznacznie je pokiereszować.
– Dlaczego urządzacie sobie zabawę na tej dziwnej postaci? Nie wyciągnęliście żadnych wniosków z ostatnich wydarzeń? Chcecie ściągnąć tutaj Demofa i jego potwory? Co uczyniła, iż tak ją potraktowaliście? Gdzie ojciec? Skoro wy tutaj jesteście, to on również. To jego pomysł?
– Nie – oświadczył rudawy. – Zapobiegamy jedynie jego złym decyzjom. Chciał wprowadzić do stada…
– Zamilcz! – ryknął drugi i zaczął marszczyć nos.
– Kim ona jest?! Mów, bo skończysz podobnie! Ojcze!
Dwa ciemne wilki wyszły z jaskini i podkuliły uszy.
– Ojcze!
Osobniki, które torowały drogę przejścia, odstąpiły, a Smirt gwałtownie czmychnął na zewnątrz. Nie zwracał uwagi na nikogo, tylko zeskoczył ze skały i stanął obok okaleczonej. Oczy mu zwilgotniały, kiedy zobaczył, w jakim jest stanie.
– Postradałeś zmysły, czy to, co o tobie słyszałem, jednak jest prawdą? Jak mogłeś do tego dopuścić? Nie zależy ci na stadzie? Naprawdę o nas nie myślisz? Z kim się ugadałeś?! Gadaj!
Ahtyl najeżył grzbiet. Merdał ogonem i patrzył na ojca z nienawiścią. Ten milczał i skupiał uwagę na zupełnie czymś innym.
– Nasz syn? – wycharczała Durmi i uniosła ociekającą krwią rękę. Ubytki były olbrzymie, a płaty czerwonego mięcha latały przy spazmach, które nią trzepały.
***

– Ludzie Ałtula! – Smirt wszczął alarm.
Zwierzęta gwałtownie czmychnęły do jaskini. Ahtyl postawił ślepia w słup, patrząc na ojca ciągnącego ciało nieznajomej. Pośpieszył z pomocą i zahaczył zęby o materiał, merdając ogonem. Nie zdążyli jednak wtaszczyć jęczącej do groty. Trójka białych, skrzydlatych postaci spadła z nieba i zagrodziła przesmyk. Kolejnych mieli za plecami.
– Kim ona dla ciebie jest?!
Cisza.
– Ojcze! – Ahtyl tracił cierpliwość, zwłaszcza iż przybysze dobyli mieczy.
Nigdy nie widział, aby basior tak o kogoś zabiegał. Była ledwie żywa, a on pomimo ryzyka, nie wypuszczał zakrwawionego ciała z zacisku szczęk. Zauważył wilgotne kropelki na sierści wokół oczu. Nie wiedział, co o tym myśleć. Ojciec tylko raz uronił łzy. Było to dawno temu, kiedy opowiadał mu o matce. Czyżby? Nie, przecież spoczywa na dnie Merlogni.
– Zostaw! – ryknął jeden zza ich plecami; Smirt niechętnie usłuchał i uniósł głowę. – Ona należy do najstarszego. Dzięki niej wyszliście z ukrycia. Ałtul zaraz tutaj będzie, więc bądźcie grzeczni.
Niestety prowodyr, który doprowadził do buntu, nie miał zamiaru kulić ogona. Zawył i wyskoczył z groty, wprost na jednego z tarasujących przejście. Kiedy dopadł gardła i wyrwał tchawicę, proces przemiany dobiegł końca. Zrobił zwrot i pochwycił kolejnego za uzbrojoną dłoń – odgryzł, oręż upadła. Pozostali bracia mieli opory. Patrzyli to na siebie, to na to, co widnieje na dworze i rozgarniali piach przednimi łapami. Nagle jeden ze starszych ruszył z odsieczą. Wystarczyło; pozostali nie stali biernie i za jego przykładem zaczęli dopadać do białych postaci, zmieniając oblicze.
Ahtyl odnalazł wzrok ojca. Skinieniem głowy dostał pozwolenie na dowodzenie. Nie zwlekając, wydarł powietrze z płuc, jak najmocniej potrafił:
– Wystarczy tej jatki! Jak mogliście bez naszej zgody?! Wracać do pieczary, już!
Kłęby kurzu zaczęły opadać. Zakrwawieni wojownicy sapali ze zmęczenia. Paru leżało przyprószonych piachem. Jad w zmutowanej ślinie paraliżował takich jak oni. Wokół pełno krwi i cztery wilcze głowy z rozdziawionymi paszczami. U dwóch kończyny jeszcze drygały, pozostali byli sztywni.
– Piękne przedstawienie – doleciało nie wiadomo skąd. – Wiedziałem, iż jesteś rozsądniejszy od ojca i nie pozwolisz watasze upaść. Wy gdzie? Zostać na miejscach i odmieńcie ciała! – Wilkołaki powracające do pieczary stanęły jak wryte.
Oczy zgromadzonych zaczęły poszukiwać rozmówcy – nic. Dźwięk był tępy, odbijany i zmieszany z echem. Ałtul w końcu ujawnił swoje oblicze. Był w grocie, którą właśnie opuścił z szerokim uśmiechem na ustach.
– Tyle dobra zmarnowane – prychnął. – Staruszku, nie radzisz sobie, dlatego zdejmuję cię z funkcji basiora, a na twoje miejsce mianuję tego oto zaradnego młodzieńca. – Zawiesił oczy na Ahtylu.
Z nieboskłonu sfrunęło jeszcze paru jego ludzi. Okrążyli najeżone, czujne i wzburzone stado, łącząc miecze pomiędzy sobą.
– Jak któryś przypuści atak, odrąbać głowę! Zbyt długo wam pobłażałem! – Najstarszy był wściekły, a kiedy dostrzegł ociekającą krwią ciemną postać, utoczył piany.
Smirt zaczął kulić ciało. Lodowaty wzrok boga trawił go od środka. Wilk wykrzywił wargi, zaczął przeraźliwie skomleć i upadł na plecy. Podkulił łapy, a włochata głowa latała na boki. W miejscach, gdzie widniała skóra, rozchodził się czarny barwnik. Widniał również na bielmach, które zmętniały. Wilk cierpiał i tarzał grzbietem po podłożu.
– Zdychaj!
Ahtyl ruszył z miejsca, jednak gwałtownie został pohamowany przez miecze obrońców. Pozostało mu jedynie patrzeć. Pragnął tego, co właśnie miało miejsce od dawna, jednak nie podejrzewał, iż będzie mu tego zdrajcy szkoda. Miał za miękkie serce. Będzie musiał nad tym popracować.
Bóg uniósł dłoń i wystrzelił w charczącą ofiarę białe pasmo światła. Promień trafił w rozchylone szczęki i wpełzł do środka, rozrywając cielsko na drobne kawałki.
– Którzy z was jej to zrobi?! Wystąpcie sami, bo jak ja zacznę do tego dochodzić, uśmiercanie potrwa dłużej i nie będzie takie przyjemne, jak w jego wypadku. – Splunął na kupę ochłapów i spojrzał na Durmi – umierała.
Nie mógł na to pozwolić. Zbyt długo selekcjonował odpowiednie osobniki, aby zapełnić tę przestrzeń, żeby teraz je tracić przez głupie zatargi.
– Nie ma chętnych?
Ahtyl odrzucił strach i zagrodził mu drogę prowadzącą do zastrachanego stada. Wyszczerzył kły, nastroszył sierść na grzbiecie i przemówił:
– Bronili swoich. Nie zrobili niczego, co zakrawa na taki koniec, jaki spotkał ojca. On sobie zadłużył. Ta postać widocznie była zagrożeniem, dlatego przypuścili atak.
– Nie wiesz, kim ona jest, nieprawdaż?
Wilk spojrzał na boga spode łba – nie zmienił pozycji obronnej, jednak kącik oka zerkał na gasnącą w oczach maszkarę… nie. Wybałuszył ślepia, nie dowierzając widokowi. Na piachu leżała kobieta i łapczywie łapała oddech.
– Smirt i jego tajemnice. Już dawno mu mówiłem, aby wyjawił prawdę. Ta tam, to twoja matka i wcale nie umarła. Była więźniem swojej głupoty.
– Co? – Ahtyl zastygł.
Nie spuszczał z niej oczu. Nie wierzył. Ojciec zawiódł go po raz kolejny. Współczucie po jego śmierci opuściło ciało. Nie chciał go pamiętać. Był potworem i kłamcą. Ile razy widział, jak płacze i choćby w takich sytuacjach trwał w zakłamaniu. Nowy basior oddałby wszystko, aby ją uwolnić. Demof był przekupny. Na pewno by coś wymyślił.
Ałtul wzniósł kąciki ust. Wpadł na genialny pomysł. Wiedział, w jaki sposób pozyska kolejnych sprzymierzeńców. Kiedy patrzył na zatroskaną mordę wilka, był tego pewien.
– Nic nie zrobisz? – zagadnął i przysiadł na pieńku.
Ahtyl jedynie westchnął i ze spuszczoną głową podszedł do niewiasty. Jej oczy świeciły, chociaż życie ulatywało. Rozchyliła usta – cisza. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Próbowała unieść prawą rękę; była mniej poszarpana – nic; zbyt ciężka, a siły wątłe.
– Mama – wydukał i położył głowę na kobiecej piersi.
Wypluła skrzepy krwi, ciało zaczęło dygotać.
– Uratuj ją, a zrobię wszystko, o co poprosisz – przemówił miękkim głosem.
Pragnął, aby przeżyła. Przed chwilą wyzywał ojca od zdrajców, a w tej chwili był identyczny. Narażał braci. Jednak nie mógł postąpić inaczej. Zawsze odczuwał brak matczynej miłości. Ojciec był katem i tylko wymagał. Dużo czasu spędzał w zaroślach i obserwował plemiona. Zazdrościł dzieciom idealnych rodziców i więzi, jakie pomiędzy nimi były.
– Prosisz i masz – oświadczył bóg i wstał. – Odejdź. Nieraz zachodziłem w głowę, dlaczego mnie o nic nie prosicie. Przecież od tego jestem. Żaden z tutaj przebywających, pomimo cierpień, nigdy nie pomyślał, aby wznieść do mnie modły. Jesteście nieśmiertelni, ale nie doskonali. Wtłoczyłem wam wartości na podobieństwo tych wszystkich, których pożeracie żywcem. Pragnąłem zrobić z was lepsze istoty, jednak plan przyniósł odwrotny skutek. Cząsteczki dobroci przepadły w przepychu dumy i ogólnej nienawiści. Chociaż nie… u ciebie realizowane są i walczą. Przez gardła by wam nie przeszło, aby głupim „Proszę” zacząć zmieniać otoczenie i siebie. Na początku byłem rozczarowany, jednak z czasem zaczęło mnie to bawić i dolewałem oliwy do ognia. Łatwo wami manipulować, chociaż… jest tutaj dwoje, którzy wymagali większego wysiłku i pomimo zaangażowania, nie zdołałem ich złamać.
W stadzie przez cały czas nikt nie wystąpił przed szereg. Ałtul to widział, ale na sam przód postanowił spełnić życzenie wyznawcy.
Przykucnął przed ledwo żywą i pogładził po spoconym czole. Zanurzył drugą dłoń w szatę i wyszarpnął kiść czerwono-zielonych kuleczek, oszronionych meszkiem. Oderwał jeden owoc i umieścił w ustach kobiety. Wstał, wypiął pierś i mijając wyciszonego wilka, podszedł do kręgu. Zmierzył wszystkie włochate zwierzęta spod wysoko uniesionych brwi i wskazywał palcem na chybił trafił.
– Ci dwaj. – Wyrzucił oschle. – Odłączyć i przywiązać do drzew.
Zwrócił ciało w stronę niewiasty, której ciało przechodziło regenerację. Zaschnięta krew rzedła i ściekała na piach. Porozrywane mięśnie i mięso zasklepiało ubytki, a skóra jak mgiełka, otulała brzydkie widoki. Durmi oderwała plecy od piachu, wzięła głęboki wdech i z pozycji siedzącej obserwowała swoje ręce, które bielały i młodniały. Uniosła głowę, napotkała wlepiony w nią wzrok syna i wyciągnęła dłoń. Ahtyl podszedł i dał się pogłaskać. Objęła go za szyję, a on pomógł jej dźwignąć naprawione ciało. Kiedy pewnie stanęła na nogach, przywarła do niego i gładziła lśniącą sierść. Tak długo na to czekała. Oczy zaszły wilgocią. Pociągała nosem, nie przestając go dotykać. Łzy ciekły po polikach. Wilk podwinął łapę i złapał perełki w sierść.
– Piękny widok – prychnął bóg przez zaciśnięte zęby, po czym skupił uwagę na dwóch osobnikach, których obrońcy kończyli wiązać. Nie stawiali oporu – po co; nie mieli szans. Postanowili odejść z godnością i uniesionymi głowami.
Czy żałowali występku?
– Widok za plecami mnie wyciszył, więc zrobię to szybko.
Wyrwał miecz z dłoni jednego ze stojących obok ludzi i za jednym zamachem pozbawił uwięzionych głów. Wytarł pozostałości krwi w pelerynę i oddał broń właścicielowi.
– Kiedy zażyjecie księżycowej kąpieli, przybądźcie pod Pustelnię. Pomożecie moim ludziom uprowadzić córkę Wuterna. Jak wpadnie w moje ręce, zagrożenie zażegnane. Nikt z tam obecnych nie śmie uderzyć, kiedy potencjalna kandydatka na objęcie władzy, zniknie.
Rozpostarł skrzydła, skrzyknął ludzi i odlecieli. Ahtyl zaprosił matkę do jaskini, a wilcze stado wysłał na łowy. Paru osobników zostało, aby posprzątać i spalić ciała braci. Ludzie boga wyparowali.
Idź do oryginalnego materiału