**Okradzeni i porzuceni: jak moja teściowa i szwagierka odebrały moim dzieciom przyszłość**
Zawsze wierzyłam, iż rodzina to podpora. Że bliscy nie zdradzą, nie poniżą, nie zlekceważą. Ale rzeczywistość okazała się brutalniejsza niż najgorsze obawy. Moja teściowa i jej córka nie tylko zrujnowały nam życie – ukradły moim dzieciom szansę na szczęśliwą przyszłość. A wszystko za cichym przyzwoleniem mojego własnego męża.
Kiedy Krzysiek jeszcze miał dobrą pracę, regularnie zasilał portfele swojej „ukochanej” mamy i siostry:
– Mamo, mamy zaległe rachunki…
– Syneczku, brakuje nam na jedzenie…
– Krzysiu, nie stać mnie na paliwo…
– Musimy z Anią iść do teatru, kup bilety…
Biegał do nich jak posłuszny pies, zawsze z gotówką, troską i winowajczym uśmiechem. Z początku milczałam. Potem próbowałam rozmawiać. W końcu – straciłam cierpliwość. Zwłaszcza gdy po drugim urlopie macierzyńskim wylądowałam z powrotem w pracy, a jego… zwolniono.
Zamiast szukać nowej posady – choćby gorzej płatnej – Krzysiek całymi dniami wylegiwał się na kanapie, narzekał na „niesprawiedliwość” i odmawiał choćby pomyślenia o dorywczej pracy. Jego kwalifikacje były rzekomo „za wysokie” na oferty, które dostawał.
Musiałam wrócić do pracy wcześniej niż planowałam. Dzieci zostawiłam pod jego opieką. Minął tydzień. Ledwo weszłam w rytm, gdy zaczęły się telefony. Ale nie do niego – do mnie. Teściowa i jej córka znalazły „nowy przystanek finansowy”.
Nie wytrzymałam. Powiedziałam, iż jeżeli potrzebują pieniędzy, niech idą do pracy. Szyja, na której wygodnie siedziały, zaczęła boleć. Oczywiście, poskarżyły się Krzysiowi. A on… zamiast stanąć po mojej stronie, wpuścił je do naszego domu.
Tak, po prostu. Wracam z biura – a tam teściowa i Ania z walizkami. Swój lokal wynajęły – „dla dodatkowego dochodu”, jak ujęła to moja teściowa. A mieszkać miały u nas. W trójkę. Za moją pensję. Mój głos, rzecz jasna, nikogo nie interesował.
Wchodzę, choćby butów nie zdjęłam, a ta już:
– No, przyszłaś! Gdzie obiad?
Krzysiek zabiera moją kurtkę, mówi:
– Kochanie, tylko się nie denerwuj. Mama i Ania mają trudną sytuację, zostaną na chwilę. Nie możemy ich przecież zostawić, prawda?
Taak, na chwilę. Wchodzę do kuchni – koszmar. Dzieci obsmarowane czekoladą, wszędzie brud, puste garnki, sterta brudnych naczyń. Roczniak dostał całą tabliczkę, a nikt choćby nie otarł mu rączek. Zagotowało się we mnie.
Pod gorącą rękę wpadli wszyscy. Efekt? Teściowa obiera ziemniaki, a Ania zmywa. Skoro zdecydowały się zamieszkać ze mną – zapraszam do obowiązków. Nie jestem sprzątaczką ani kucharką. Niech odpracują dach nad głową.
Ale czas mijał, a te „goście” nie kwapiły się do wyjazdu. Pieniądze z wynajmu wydawały w tydzień, a potem żebrały u mnie. Gdy odmawiałam – zaczynały się wrzaski, awantury i wyrzuty. Spokój w domu zniknął.
Na moje urodziny Ania choćby nie raczyła życzyć, a teściowa mruknęła coś pod nosem, by zachować pozory. Wyjechaliśmy do moich rodziców. Tam czekały ciepłe słowa, troskliwość, sweter manualnie robiony przez mamę… i los na loterię.
Tak, zwykły kupon, jak za dzieciństwa. Uwielbiałam to. Usiadłam z córką na kolanach, włączyłam transmisję i zaczęłam skreślać liczby. Nagle – wygrana. Prawdziwa! Krzyczymy, cieszymy się. Krzysiek w szoku, a teściowa:
– No tak, jeszcze się nie cieszcie. Pewnie pomyłka!
Sprawdziłam wszystko – nie, wygraliśmy. Niewielką fortunę, ale starczy na prestiżową szkołę dla starszej i prywatne przedszkole dla młodszej. Nie spałam pół nocy, planując, jak zmieni się nasze życie. Jak dzieci dostaną to, czego ja nie mogłam im dać.
Ale rano… w mieszkaniu panowała dziwna cisza. Zbyt głucha. Przeszłam się po pokojach – ani teściowej, ani Ani. Część rzeczy zniknęła. Brakowało dokumentów męża. Brakowało… losu.
Zrozumiałam. Uciekły. Zabraly wygraną. Ukradły.
Minęło parę lat. Mieszkam z córkami. Bez męża. Słyszę, iż Krzysiek wszystko przepił, przegrał, przehulał na wakacjach. Teściowa leczy alkoholizm w klinice. Ania urodziła dziecko z ciężką chorobą. A Krzysiowi rozpadła się wątroba.
A ja? W swoim mieszkaniu. Z dziewczynkami. Z ciepłem w sercu. Bez zdrady.
Czasem myślę: może dobrze się stało. Ukradły pieniądze. Ale nie złamały mnie. Nie odebrały tego, co najważniejsze – godności, siły i miłości do moich dzieci.