Straciłam wszystko w wieku sześciu lat.

polregion.pl 2 dni temu

Sierotą zostałam w wieku sześciu lat. Mama miała już nas dwie dziewczynki, gdy rodziła trzecią. Pamiętam wszystko: jej krzyki, płaczące sąsiadki, jak milknął jej głos…
Dlaczego nie wezwano lekarza? Dlaczego nie zabrano mamę do szpitala w miasteczku?
Do dziś tego nie rozumiem. Dlaczego? Za daleko? Zamieć zasypała drogi? Nigdy nie poznam przyczyny.
Mama umarła w połogu, zostawiając nas dwie i malutką, nowo narodzoną Olgę.
Ojciec po jej śmierci całkiem się zagubił. Krewnych tu, na Kresach Wschodnich, nie mieliśmy, wszyscy byli na Zachodzie. Pomóc nikt nie mógł. Sąsiadki doradziły mu szybki ożenek. Nie minął tydzień po pogrzebie, a ojciec stał się narzeczonym.
Namówili go, by oświadczył się nauczycielce. Dobra kobieta, mówili. Poszedł. Oświadczył się i otrzymał zgodę. Widocznie mu się spodobał? Młody, przystojny był, to pewne. Wysoki, smukły, oczy miał prawie czarne jak u Cygana. Za nim się oglądały kobiety.
Tak czy inaczej, pod wieczór ojciec przywiózł narzeczoną na oględziny.
A przywiozłem wam nową mamę!
Ogarnęła mnie dławiąca gorycz. Dziecięcym sercem wyczuwałam coś niedobrego. W domu wciąż unosił się zapach mamy. Chodziłyśmy w sukienkach przez nią uszytych i upranych, a on już znalazł nam nową matkę. Teraz, po latach, rozumiem. Wtedy nienawidziłam go i jej. Co ta kobieta sobie o nas myślała? Weszła do domu pod rękę z ojcem. Oboje podpici. Rzekła do nas:
Będziecie mnie mama nazywać? Zostanę.
Szepnęłam do siostry:
To nie nasza mama. Nasza mama nie żyje. Nie nazywaj!
Siostrzyczka zaszlochała. Ja jako starsza wystąpiłam naprzód.
Nie będziemy! Tyś nam nie mama. Obca jesteś!
A jaka rozgadana! No to nie zostanę z wami.
Nauczycielka wyszła. Ojciec chciał za nią podążyć, ale zatrzymał się znienacka w progu. Zastygł. Postał ze zwieszoną głową, zawrócił, przysiadł obok nas, objął mocno i wybuchnął głośnym płaczem. My też zawodziłyśmy razem z nim. choćby maleńka Ola w łóżeczku zaczęła kwilić. Opłakiwałyśmy matkę, on ukochaną żonę. ale w naszych łzach było więcej sieroctwa niż w jego żalu. Sieroce łzy na całym świecie jednakowe. Sieroca tęsknota za matką na wszystkich językach ta sama. Tylko raz w życiu widziałam płaczącego ojca.
Ojciec został z nami jeszcze dwa tygodnie. Pracował w leśnictwie; jego brygada odchodziła w puszczę. Co robić? Innej pracy we wsi nie było. Umówił się z sąsiadką, zostawił pieniądze na żywność, Olę oddał drugiej i ruszył.
Zostałyśmy same. Sąsiadka przychodziła, ugotowała, napaliła w piecu i odchodziła. Swojego miała dużo. My, same w domu całymi dniami: zimno, głodno i strach.
Wieś zaczęła myśleć, jak nam pomóc. Potrzebna była kobieta, cudem go to ocali. Ale nie byle jaka! Taka, co przygarnie obce dzieci jak swoje. Gdzie znaleźć taką?
Pogłoski dotarły, iż u dalekiej krewniaczej z naszej wsi mieszka młoda kobieta, opuszczona przez męża, bo okazała się bezdzietna. Albo dziecko miała, ale zmarło. Bóg więcej nie dał. Nikt dokładnie nie wiedział. Zdobyli adres, list napisali i przez tę ciocię Martę sprowadzili do nas Zuzannę.
Ojciec był jeszcze na wyrębie, gdy Zuzanna przyszła do nas wczesnym rankiem. Wsunęła się do domu tak cicho, żeśmy nie słyszały.
Obudziłam się ktoś chodzi. Ktoś, zupełnie jak mama. Na kuchni brzęk talerzy, a zapach… Naleśniki!
Z Wisią cichutko wyj
podglądałyśmy przez dziurkę od klucza. Zuzanna bezszelestnie krzątała się po chacie, aż wreszcie wyczuła, iż nie śpimy. „Chodźcie już, moje jasne kwiatuszki, do stołu!” zawołała łagodnie, nazywając nas tak, jakże prawdziwie, bo włosy miałyśmy płowe jak len i błękitne po mamie oczy. Zdecydowanym krokiem stawiłyśmy się w progu. „Siadajcie!” nie trzeba było powtarzać. Po naleśnikach uczułyśmy ku niej pierwsze zaufanie. „Zowcie mnie ciocią Zuzanną” oznajmiła, a potem, umywszy nas wraz z Wandą, wyprała wszystko co było do prania i odeszła. Nazajutrz czekałyśmy znów: przyszła! Dom odżył pod jej dłońmi. Było czysto i schludnie, niczym dawniej. Minęło ze trzy tygodnie, ojca ciągle nie było. Ciocia Zuzanna opiekowała się nami wzorowo, sama jednak zdawała się stronić od naszego przywiązania, choć Wandzia szczególnie do niej lgnęła miała ledwie trzy latka. Ja byłam ostrożna. Surowa wydawała się ta ciocia Zuzanna. Nieuśmiechnięta. Nasza mama była radosna: śpiewała, tańczyła, nazywała ojca „Jasiem”. „Wróci w końcu ojciec z chojaka, a mnie pewnie nie przyjmie” westchnęła ciocia Zuzanna pewnego wieczora. „Jaki on w ogóle jest?” Wybuchnęłam niezręcznym peanem na jego cześć, o mało wszystkiego nie psując: „Dobry jest! Cichy taki! Jak się napije, to zaraz spać idzie!” Ciocia Zuzanna spięła się natychmiast: „Często pije?” „Często!” odparła Wandzia, a ja kopnęłam ją pod stołem i dodałam: „Nie, tylko od święta!” Ciocia Zuzanna odeszła owego wieczoru spokojniejsza, a ojciec wrócił z puszczy już po zmroku. Wszedł do chaty, rozejrzał się ze zdziwieniem: „Myślałem, iż tu nędza, a wy jak księżniczki żyjecie”. Opowiedziałyśmy, jak umiałyśmy. Ojciec usiadł, zamyślił się głęboko, wreszcie rzekł: „Cóż, pójdę też spojrzeć na tę nową gospodynię. Jakaż ona w ogóle jest?” „Piękna!” wyrwała się pośpiesznie Wandzia „i naleśniki piecze, i bajki opowiada!” Gdy dziś wspominam te słowa, zawsze się uśmiecham. Zuzanny żadną miarą piękną nazwać się nie dało: drobna, szczupła, jakby przybladła piękną nie była. Ale co dzieci wiedzą o pięknie? A może tylko dzieci rozumieją piękno prawdziwe? Ojciec się roześmiał, wdział kożuch i ruszył do cioci Marty, która mieszkała nieopodal. Następnego dnia sam przyprowadził Zuzannę. Wstał skoro świt, poszedł po nią, a ona znów weszła tak nieśmiało, jakby się bała. Szepnęłam do Wandzi: „Wołajmy ją mamą, ta jest dobra!” I wraz z Wandrą zawołałyśmy jednym głosem: „Mamo! Mamo przyszłaś!” Ojciec wraz z Zuzanną poszli po Olę. Dla niej właśnie stała się najprawdziwszą matką pyłek z niej zdmuchiwała. Ola matki nie pamiętała. Wanda zapomniała. Ja jedna pamiętam ją zawsze, i ojciec pamiętał. Podsłuchałam raz, jak patrząc na fotografię pierwszej żony, wyszeptał: „Czemuś tak wcześnie odeszła? Zabierając całą radość…” Niedługo mieszkałam z ojcem i macochą. Od czwartej klasy w internatach w naszej miejscowości szkoły wyższej nie było. Po siódmym trafiłam do technikum. Tęskniłam, by jak najprędzej wydostać się z domu. Dlaczego? Zuzanna Nigdy mnie, ani słówkiem, ani czynem nie skrzywdziła. Czuła nade mną jak nad rodzoną. A ja wciąż się trzymałam na dystans. Niewdzięczna byłam? Zawód położnej sobie pewnie obrałam nie bez powodu.

Nie mogłam cofnąć czasu i uratować własnej matki, więc poświęciłam się, by ocalić inne, choć mojej własnej ocalić już nie mogłam.

Idź do oryginalnego materiału