Za chwilę mam mieć ślub, ale wciąż nie jestem pewna, czy podjęłam adekwatną decyzję. Ja mam 26 lat, mój narzeczony – 30. Mieszkam z mamą, ale odziedziczyłam po babci mieszkanie, które w tej chwili wynajmuję. Pracuję jako nauczycielka w szkole i dorabiam korepetycjami – zarabiam na tyle dobrze, iż stać mnie na podróże i własny samochód. Mój narzeczony jest spoza miasta, mieszka w wynajmowanym lokalu.
Po tym, jak złożyliśmy dokumenty w urzędzie stanu cywilnego, dowiedziałam się, iż Stas planuje, żebyśmy po ślubie zamieszkali w moim mieszkaniu! Ale to dla mnie zupełnie nieopłacalne – straciłabym znaczną część dochodu z wynajmu. On zarabia skromnie i nie byłby w stanie mi tego zrekompensować.
I teraz nie wiem, co robić. Po co mi małżeństwo, które zamiast poprawić jakość mojego życia, pogorszy ją? Co prawda koleżanki radzą mi, żebym wyszła za niego, bo „lepiej to niż zostać sama i potem żałować”.
Najbardziej boli mnie jednak to, iż Stas zachował się nie jak prawdziwy mężczyzna. choćby nie spróbował poważnie przemyśleć kwestii mieszkania, tylko od razu obrał dla siebie najłatwiejszą opcję. A przecież istnieje mnóstwo innych rozwiązań.
Mógłby zaprosić mnie do siebie na wynajmowane mieszkanie. Mogłabym choćby przeprowadzić się do jego rodzinnego miasta, jeżeli znalazłby tam lepszą pracę. Mógłby postarać się o mieszkanie służbowe, podejmując pracę w urzędzie, albo wspólnie moglibyśmy zaciągnąć kredyt i kupić własne mieszkanie.
Ale nie – on wybrał to, co dla niego najwygodniejsze, a dla mnie kłopotliwe. Czuję się upokorzona na myśl, iż miałabym przyjąć go do siebie albo dzielić koszty wynajmu tak, jakbym mieszkała z koleżanką. A on tego nie rozumie. Chcę być żoną, a nie współlokatorką i darmową gosposią.
I w ogóle – dlaczego to ja mam myśleć, gdzie będziemy mieszkać? To przecież obowiązek mężczyzny – nie tylko wymyślić, ale i zapewnić dach nad głową. A jeżeli mielibyśmy dzielić koszty wynajmu, to znowu wychodzi na to, iż ja tracę swoje pieniądze. A ja przecież mam gdzie mieszkać.
Trochę więcej o naszych relacjach: jesteśmy razem od roku, zaręczeni od pół roku. O moim mieszkaniu dowiedział się przypadkiem – kiedy zadzwonił do mnie pośrednik z agencji nieruchomości i wspomniałam o wynajmie. To było jakieś 3-4 miesiące po tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Oświadczył się po pół roku, więc już wtedy wiedział o moim mieszkaniu.
Czasem chodzimy razem do kina albo na kolację. Zawsze płaci on, ale przy każdej okazji rzuca komentarze w stylu: „Zostanę jutro bez obiadu, ale czego się nie robi dla ukochanej”, patrząc na mnie wymownie. choćby jeżeli to żarty, to i tak zostawiają nieprzyjemny posmak.
Teraz, kiedy ma perspektywę wprowadzenia się do mnie, rozmarzony opowiada, jak to będzie nas stać na zagraniczne wakacje, bo nie będzie trzeba płacić za wynajem. Ale co mnie to obchodzi? Ja i tak podróżuję za własne pieniądze. A on nagle snuje plany o wyjazdach za granicę, kupnie samochodu i restauracjach.
Chcę wierzyć, iż Stas jest ze mną, bo mnie kocha, bo mu się spodobałam – tak sam mówi. Że to nie chodzi o mieszkanie, tylko po prostu ucieszył się, iż będzie nam łatwiej.
A jednak w moim sercu zagościł niepokój: co, jeżeli naprawdę żeni się ze mną tylko dla mieszkania?
Za chwilę mam mieć ślub, ale wciąż nie jestem pewna, czy podjęłam adekwatną decyzję. Ja mam 26 lat, mój narzeczony – 30. Mieszkam z mamą, ale odziedziczyłam po babci mieszkanie, które w tej chwili wynajmuję. Pracuję jako nauczycielka w szkole i dorabiam korepetycjami – zarabiam na tyle dobrze, iż stać mnie na podróże i własny samochód. Mój narzeczony jest spoza miasta, mieszka w wynajmowanym lokalu.
Po tym, jak złożyliśmy dokumenty w urzędzie stanu cywilnego, dowiedziałam się, iż Stas planuje, żebyśmy po ślubie zamieszkali w moim mieszkaniu! Ale to dla mnie zupełnie nieopłacalne – straciłabym znaczną część dochodu z wynajmu. On zarabia skromnie i nie byłby w stanie mi tego zrekompensować.
I teraz nie wiem, co robić. Po co mi małżeństwo, które zamiast poprawić jakość mojego życia, pogorszy ją? Co prawda koleżanki radzą mi, żebym wyszła za niego, bo „lepiej to niż zostać sama i potem żałować”.
Najbardziej boli mnie jednak to, iż Stas zachował się nie jak prawdziwy mężczyzna. choćby nie spróbował poważnie przemyśleć kwestii mieszkania, tylko od razu obrał dla siebie najłatwiejszą opcję. A przecież istnieje mnóstwo innych rozwiązań.
Mógłby zaprosić mnie do siebie na wynajmowane mieszkanie. Mogłabym choćby przeprowadzić się do jego rodzinnego miasta, jeżeli znalazłby tam lepszą pracę. Mógłby postarać się o mieszkanie służbowe, podejmując pracę w urzędzie, albo wspólnie moglibyśmy zaciągnąć kredyt i kupić własne mieszkanie.
Ale nie – on wybrał to, co dla niego najwygodniejsze, a dla mnie kłopotliwe. Czuję się upokorzona na myśl, iż miałabym przyjąć go do siebie albo dzielić koszty wynajmu tak, jakbym mieszkała z koleżanką. A on tego nie rozumie. Chcę być żoną, a nie współlokatorką i darmową gosposią.
I w ogóle – dlaczego to ja mam myśleć, gdzie będziemy mieszkać? To przecież obowiązek mężczyzny – nie tylko wymyślić, ale i zapewnić dach nad głową. A jeżeli mielibyśmy dzielić koszty wynajmu, to znowu wychodzi na to, iż ja tracę swoje pieniądze. A ja przecież mam gdzie mieszkać.
Trochę więcej o naszych relacjach: jesteśmy razem od roku, zaręczeni od pół roku. O moim mieszkaniu dowiedział się przypadkiem – kiedy zadzwonił do mnie pośrednik z agencji nieruchomości i wspomniałam o wynajmie. To było jakieś 3-4 miesiące po tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Oświadczył się po pół roku, więc już wtedy wiedział o moim mieszkaniu.
Czasem chodzimy razem do kina albo na kolację. Zawsze płaci on, ale przy każdej okazji rzuca komentarze w stylu: „Zostanę jutro bez obiadu, ale czego się nie robi dla ukochanej”, patrząc na mnie wymownie. choćby jeżeli to żarty, to i tak zostawiają nieprzyjemny posmak.
Teraz, kiedy ma perspektywę wprowadzenia się do mnie, rozmarzony opowiada, jak to będzie nas stać na zagraniczne wakacje, bo nie będzie trzeba płacić za wynajem. Ale co mnie to obchodzi? Ja i tak podróżuję za własne pieniądze. A on nagle snuje plany o wyjazdach za granicę, kupnie samochodu i restauracjach.
Chcę wierzyć, iż Stas jest ze mną, bo mnie kocha, bo mu się spodobałam – tak sam mówi. Że to nie chodzi o mieszkanie, tylko po prostu ucieszył się, iż będzie nam łatwiej.
A jednak w moim sercu zagościł niepokój: co, jeżeli naprawdę żeni się ze mną tylko dla mieszkania?