Stary towarzysz

polregion.pl 18 godzin temu

**Stary Przyjaciel**

Od razu spodobało mi się to mieszkanie. Niewielkie, czyste, wszędzie meble z PRL-u, choćby ścianka jugosłowiańska z kryształami. Dywan na ścianie, zakopcony czajnik na kuchence, w kącie stary lodówka „Polar”. Radio wisiało w pokoju. Stare radio, z którego leciało „Polskie Radio”. Ciepło grało. Z trzaskami, lekkim szumem, starymi piosenkami. Telewizora nie było, ale nie martwiłem się.

Przychodziłem po pracy, podkręcałem radio, stawiałem czajnik na gazie. Potem nalewałem wrzątku do kubka, wdychałem aromatyczną parę i stałem przy oknie, patrząc na ulicę. Radio gadało, a ja wpatrywałem się w ciemnoniebieskie niebo, w rozmyte guziki gwiazd, w księżyc pokryty bliznami. I milczałem. Z kim miałem rozmawiać? Sam mieszkałem w tej kawalerce. Tak żyłem, aż poznałem nowego sąsiada. Nazywał się Aleksy. Alek. Dobry chłopak.

Tego dnia wróciłem z pracy późno. Cały dzień przy maszynie, aż plecy bolały, a nogi były jak z waty. Wchodzę do kuchni, a on tam siedzi. Alek. Patrzy na mnie. Chciałem się wściec, choćby pasek zdjąć, ale jak spojrzał tymi błyszczącymi oczami, opuściłem rękę. Postawiłem czajnik, usiadłem obok. Ja na niego, on na mnie. I nie odchodził. Po prostu milczał.

Nalałem sobie herbaty, wyjąłem ciastka z paczki, położyłem na stole. Alek aż wyciągnął szyję, gdy zobaczył słodycze. Podsunąłem mu jedno ciastko, a on powąchał, grzecznie odwrócił głowę i słuchał radia. Posłuchaliśmy wiadomości, dowiedzieliśmy się, co się dzieje na świecie, a potem poszedłem spać. Alek został w kuchni, słuchał radia. Dopiero rano gdzieś zniknął. Pewnie po swoje sprawy. Mnie czekała praca i wierna maszyna, a co on robił, nie wiedziałem. Wracał wieczorem, gdy ja już byłem w domu i rozkładałem zakupy na stole. Suszona ryba, bidon z zimnym piwem i owsiane ciasteczka. Tak zaczęliśmy żyć razem. Ja i Alek.

Wracałem, nalewałem piwo, czyściłem rybę i gadałem z Alkiem. On nie pił, gdzie jemu. Tylko słuchał i milczał. Czasem, gdy za bardzo się rozgadałem, zaczynał chodzić po kuchni. Tam i z powrotem. W końcu się uspokajał, wracał do stołu. Siadał i patrzył tymi błyszczącymi oczami. Słuchał. A ja czułem się lepiej. Wygadałem się, wyrzuciłem z siebie całą złość, i od razu lżej. Alek to rozumiał, dlatego milczał.

Uwielbiał też słuchać radia. Zwłaszcza starych piosenek. Czasem wracałem, a Alkiego nie było w kuchni. Włączałem radio, stawiałem czajnik, odwracałem się, a Alek już tu był. Siedział, słuchał i patrzył tymi oczami. I było mu dobrze, i mnie też. Jedliśmy, słuchaliśmy radia i gadaliśmy do późna. Mówiłem mu o wszystkim. O nowościach w fabryce, o dostawach stali, o tym, jak Stasio omal nie wpadł na pijanym. Opowiadałem też o przeszłości. Alek słuchał uważnie. Milczał, błyszczał oczami i słuchał. Dobry chłopak. Najbardziej lubił historie z mojej służby wojskowej.

Och, wszystko mu opowiedziałem. Jak młody trafiłem na front, jak o mało nie wpadłem w niewolę, jak paliły się czołgi. Mówiłem o gorącej grochówce, o kontuzji. A Alek słuchał. Był mądry. Nie każdy potrafi milcząc podtrzymać rozmowę, ale on potrafił. Gdy wspominałem przyjaciół, ocierałem łzę, a on patrzył ze współczuciem, dotykał mojej ręki, i od razu było lżej. Miałem szczęście do sąsiada. Kochałem go, a on mnie. Nie lubił tylko, gdy wracałem pijany. Patrzył z dezaprobatą i odwracał się. choćby radio przestawało go interesować.

Pewnego razu upiłem się z kumplami, a gdy wróciłem, Alek, zobaczywszy mnie, schował się w pokoju. Zrobiło mi się wstyd, iż zalewam przeszłość wódką, zamiast dzielić się nią z nim, jak dawniej. Schowałem butelkę do lodówki, włączyłem radio i zapaliłem papierosa. Zrobiło mi się smutno, a gdy było mi smutno, Alek zawsze przychodził. choćby jeżeli był urażony. Więc i wtedy przyszedł. Usiadł obok, dotknął mojej ręki i patrzył w milczeniu. Zacząłem narzekać na życie, zagryzając gorzkim dymem. A potem zdałem sobie sprawę: na co narzekać? Mam mieszkanie, jedzenie, choćby przyjaciela. Który wysłucha, uspokoi i będzie milczał. Ech! Wyrzuciłem wtedy wszystkie trucizny z domu. Zostawiłem tylko zimne piwo i suszoną rybę. Alek nie protestował. Siadał, wąchał rybę i słuchał, aż nie poszedłem spać. Wiedziałem, iż długo jeszcze siedział w kuchni, gdy ja śniłem.

Aż pewnego dnia zniknął. Przez tydzień go nie było. Zrobiło mi się smutno, samotnie bez Alka. Przyzwyczaiłem się do naszych nocnych rozmów. Włączałem radio, brząkałem butelkami, ale Alek się nie pojawiał. Pewnego dnia wkurzyłem się i poszedłem do sklepu. Po butelkę. Było mi smutno. Ale Zosia, sprzedawczyni, założyła ręce na biodra i pokręciła głową. Nie sprzedała mi wódki, ale dała pierogi. Z ziemniakami. Trzy dni później przyszła do mnie. Różowa, uśmiechnięta, dobra. Ugotowała barszcz, upiekła więcej pierogów, pogadała ze mną i uciekła. Mieli wtedy inwentaryzację. Powiedziała, iż wpadnie jutro.

Gdy wyszła, zrozumiałem, jak brakowało mi dobroci. Wcześniej Alek mnie pocieszał, słuchał, nie pozwalał pić, umilał wieczory, a teraz zostałem sam. Ale Zosia chyba coś zobaczyła w moich oczach, gdy tamtego wieczoru wszedłem do sklepu. Dała pierogi, a potem odwiedziła. Dobra kobieta. Lubiła czytać. Często zaczęła do mnie przychodzić. Ot tak. Gotowała kolację, prowadziła rozmowy. Ja jej o służbie, ona mi o Angelice i królach francuskich. Ja o przeszłości, ona o przyszłości. Dawno nie słychać było śmiechu w moim domu. Takiego ciepłego, szczerego.

Miesiąc później zaprosiłem Zosię do kina. Och, jak się denerwowałem. choćby spaliłem białą koszulę żelazkiem, gdy się stroiłem. Na szczęście miałem drugą wA gdy nasza mała Liza pierwszy raz wyciągnęła rączki w stronę wróbla, który pewnego ranka usiadł na parapecie, zrozumiałem, iż Alek wrócił – teraz już na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału