Ta mieszkanie od razu przypadło mi do gustu. Małe, schludne, wszędzie meble z PRL, choćby ścianka z kryształami, która kiedyś była marzeniem każdego. Dywan na ścianie, dymiący czajnik na kuchence i stara lodówka „Polar” w kącie. A na dodatek radio w pokoju – to stare, od którego leciało Polskie Radio. Ciepło tak grało. Z lekkim szumem, trzaskami i starymi piosenkami. Telewizora nie było, ale mi to nie przeszkadzało.
Wracam z pracy, przykręcam radio głośniej, stawiam czajnik na gazie. Potem nalewam wrzątku do kubka, wdycham aromatyczną parę i stoję przy oknie, patrząc na ulicę. Radio gada, a ja wpatruję się w ciemnoniebieskie niebo, w rozmyte punkty gwiazd i w kawałek księżyca. I milczę. Z kim mam gadać? Mieszkałem tu sam. Aż do dnia, gdy poznałem nowego sąsiada. Nazywał się Tomek. Dobre chłopisko.
Pewnego dnia wróciłem z roboty późno. Cały dzień przy maszynie, aż plecy bolały, a nogi były jak z waty. Wchodzę do kuchni, a tu on siedzi. Tomek. Patrzy na mnie. Najpierw chciałem wkurzyć się i choćby po pasek sięgnąć, ale jak spojrzał tymi błyszczącymi oczami, to ręka mi opadła. Postawiłem czajnik i usiadłem obok. Ja na niego, on na mnie. I nie ucieka. Po prostu siedzi w milczeniu.
Nalałem sobie herbaty, wyjąłem z paczki herbatniki i położyłem na stole. Tomek aż szyję wyciągnął, gdy zobaczył słodkości. Podsunąłem mu jednego, powąchał, grzecznie odwrócił głowę i słucha radia. Posłuchaliśmy wiadomości, dowiedzieliśmy się, co się w świecie dzieje, a potem poszedłem spać. Tomek został w kuchni, pilnując radia. Rano zniknął. Pewnie po swoje sprawy. Mnie czekała praca i wierna maszyna, a czym on się zajmował – nie wiedziałem. Wrócił dopiero wieczorem, gdy przyniosłem z sklepu torbę z zakupami. W środku suszona ryba, kufel zimnego piwa i owsiane ciasteczka. I tak zaczęliśmy żyć razem. Ja i Tomek.
Przychodziłem do domu, nalewałem piwo, czyściłem rybę i gadałem z Tomkiem. On sam nie pił, to nie dla niego. Tylko słuchał i milczał. Czasem, gdy za bardzo się rozpalę, zaczynał chodzić po kuchni. Tam i z powrotem. Potem się uspokajał i wracał do stołu. Siadał i patrzył tymi błyszczącymi oczami. Słuchał. A mi było dobrze. Wygadałem się, wyrzuciłem z siebie wszystko, co złe, i od razu lżej na sercu. Tomek to wiedział, dlatego milczał.
Lubił też słuchać radia. Zwłaszcza starych piosenek. Czasem wracam z pracy, a Tomka w kuchni nie ma. Włączam radio, stawiam czajnik, odwracam się, a on już tu jest. Siedzi, słucha i patrzy tymi oczami. I jemu dobrze, i mnie.
Ale pewnego razu przepadł. Przez tydzień go nie było. Smutno mi się zrobiło, samotnie bez niego. Przywykłem już do naszych nocnych rozmów. Włączałem radio, grzmiałem butelkami, ale Tomek się nie pokazał. Poszedłem wtedy do sklepu. Po butelkę. Było mi smutno. Ale Zosia, ekspedientka, ręce w boki i głową kręci. Nie sprzedała mi wódki, ale dała pierogi. Z ziemniakami. Trzy dni później przyszła do mnie. Różowa, uśmiechnięta, dobra. Ugotowała żurek, upiekła jeszcze pierogów, pogadała chwilę i uciekła. Mieli w sklepie inwentaryzację. Powiedziała, iż jutro wpadnie.
Gdy wyszła, zrozumiałem, jak brakowało mi tej dobroci. Wcześniej Tomek mnie podnosił na duchu, nie pozwalał pić, umilał wieczory, a teraz zostałem sam. Ale Zosia chyba coś zobaczyła w moich oczach, gdy wtedy wszedłem do sklepa. Dlatego dała pierogów, a potem sama przyszła. Dobra kobieta. Lubi czytać. Często mnie odwiedzała. Przychodziła, gotowała kolację, gawędziła. Ja o wojsku, ona o Dzikim Zachodzie. Ja o przeszłości, ona o przyszłości. Dawno w domu nie słyszało się śmiechu. Tego dobrego, szczerego.
Po miesiącu zaprosiłem Zosię do kina. Denerwowałem się tak, iż przypaliłem koszulę żelazkiem. Na szczęście była jeszcze jedna w szafie. Dawno nie wychodziłem między ludzi.
Kino, spacer po parku, lody w kubeczku i słodka oranżada. Było fajnie. Przywykłem do Zosi, jak kiedyś do Tomka. Wiedziałem, iż gdy wrócę z pracy, ona będzie stać przy kuchni. A w pokoju cicho gra radio.
Bałem się, iż ucieknie jak Tomek. Pewnego dnia zebrałem się w sobie i oświadczyłem jej. Upuściła chochlę, rozpłakała się i zgodziła.
Wzięliśmy ślub. Cichy, skromny, tylko z najbliższymi. Ale moich bliskich nie było. Tomek zniknął, a Zosia i tak nie zrozumiałaby takiego przyjaciela.
Po roku zostałem majstrem w fabryce, a dwa miesiące później urodziła się Małgosia. Nasza córeczka. W mieszkaniu zrobiło się głośno i wesoło. I zrozumiałem, czego mi brakowało. Życia, bliskich, przyjaciół.
Dwa lata później, gdy siedziałem przed telewizorem i oglądałem wiadomości, w kuchni rozległ się krzyk. Wbiegłem, a moja Zosia stoi na krześle z chochlą w ręku, a na stole siedzi zmierzony wróbel. Stary, wytarty. Spojrzał na mnie tymi błyszczącymi oczami, a mnie serce zamarło. Zosia pyta, czemu płaczę, a ja nie potrafię odpowiedzieć. Tylko patrzę na ptaka. Mówię – to Tomek. Wrócił. Stary przyjaciel.
Mój Tomek.
Dziś wiem – czasem ktoś odchodzi, by zrobić miejsce komuś nowemu. Ale prawdziwi przyjaciele zawsze wracają. Choćby pod zupełnie inną postacią.