Staruszka z zawiniątkiem w dłoniach szykowała się na osamotnienie… jednak los szykował dla niej nie zdradę, ale szczęście.
W każdym wieku życie potrafi zranić. Zwłaszcza na starość, gdy wydaje się, iż wszystko zostało już przeżyte, najpiękniejsze ofiarowane, a ty zostajesz sam. Bezradny. Zależny od innych. Niepotrzebny. Nic jednak nie boli bardziej niż poczucie, iż ci, dla których żyłaś, odwrócili się od ciebie. I Jadwiga Kowalska była pewna – jej czas nadszedł.
Tego dnia siedziała w swoim pokoju, nasłuchując, jak za ścianą w kuchni krząta się synowa Barbara, i wspominała przeszłość. O swoim synu Jacku, którego od trzech lat już nie było. O wnuku wyjechawszym do pracy do Gdańska, który rzadko dzwonił. O sobie – starej, niezgrabnej, zawsze nie w porę. Czula się ciężarem. Nic więc dziwnego, iż gdy Barbara weszła z kamienną twarzą i ostrym tonem, Jadwiga nie była zaskoczona:
— Jadwigo, proszę się spakować. Zabiorę panią w pewne miejsce. Myślę, iż będzie się pani tam dobrze czuć.
Staruszkę jakby prąd przeszył. Serce ścisnęło się, a palce wpiły w poręcze fotela.
— Gdzie? — ochrypłym głosem wydusiła.
— Przekona się pani niedługo — uniknęła odpowiedzi Barbara, unikając wzroku teściowej.
Te słowa potwierdziły najgorsze obawy. Jadwiga wiedziała, jak to bywa. Najpierw się toleruje, potem zaczyna drażnić, aż w końcu — bez hałasu, dyskretnie — wywozi się staruszkę tam, skąd rzadko się wraca. Gdzie czuć lekami i rozpaczą. Gdzie nikt nie trzyma za rękę i nie mówi „mamo”.
Po śmierci syna Jadwiga sprzedała mieszkanie – pieniądze pochłonęły leczenie, szpitale, nieprzespane noce. Gdy Jacek odszedł, została zupełnie sama. Nie miała dokąd pójść, a Barbara zgodziła się ją przygarnąć. Ich relacje zawsze były napięte. Ale wnuczka Kinga — jej promyk słońca — kochała babcię szczerze, a ta miłość choć trochę rozjaśniała samotną starość.
— Mogę pożegnać się z Kingą? — spytała cicho Jadwiga, gniotąc rękaw szlafroka.
— Oczywiście — zdziwiła się Barbara. — Ale proszę się pospieszyć.
Spakowała się szybko. Rzeczy miała niewiele. Jedno stare zawiniątko, do którego starannie złożyła wszystko, co jej zostało. W drzwiach zatrzymała się na chwilę, powiodła dłonią po framudze, dotknęła ścian – jakby żegnała się z domem. Potem ruszyła za synową. Drobniutkimi, powolnymi kroczkami, prawie bezszelestnie.
Przez całą drogę Jadwiga patrzyła w podłogę. Nie chciała widzieć mijanych domów, samochodów, ludzi. Było jej wszystko jedno. Jechała jak na wyrok. Myślała tylko, dlaczego Basia znosiła ją tak długo. Dlaczego nie wyrzuciła jej wcześniej.
— Jesteśmy — powiedziała Barbara.
Staruszka podniosła oczy. I nic nie zrozumiała. Dookoła było pięknie jak z obrazka: las, rzeczka, w oddali góry. Pachniało sosną i świeżością. Żadnych siermiężnych płotów, strażników, pielęgniarek. Tylko domek, niewielki i przytulny, jakby zeskoczony ze starej pocztówki.
— Co to jest? — spytała Jadwiga, niepewnie.
Barbara wzięła głęboki oddech i powiedziała:
— Jacek wspominał mi, jak marzyła pani o domku w górach nad rzeką. Długo myślałam, jak spełnić jego marzenie. Sprzedałam mieszkanie i kupiliśmy ten dom. Będziemy tu mieszkać razem. Kinga – już dorosła, kupimy jej mieszkanie w mieście, by zaczęła swoje życie. A pani… tutaj będzie pani naprawdę szczęśliwa. Przepraszam, iż nie powiedziałam od razu – chciałam zrobić niespodziankę.
Jadwiga zastygła. Nie wierzyła. Nie rozumiała. Stała tylko z zawiniątkiem, które ściskała jak koło ratunkowe, i patrzyła na synową. A potem po prostu zapłakała. Nie z bólu. Nie ze strachu. ale z tego, iż ktoś jej wysłuchał. Że jednak jest komuś potrzebna. Że nie została zdradzona.
— Wybacz mi, Basiu… Za wszystko. Za kłótnie, za chłód. Nie miałam racji — wyszeptała, obejmując synową.
— Nie trzeba, Jadwigo. Wszystko będzie dobrze. Teraz jesteśmy rodziną. Zawsze będę przy pani.
Stały pośrodku nowego podwórza, w objęciach, które stały się cieplejsze niż najbliższe więzy krwi. A za ich plecami szemrała rzeczka, szeleściły drzewa i zaczynało się zupełnie nowe życie — takie, w którym starość nie będzie przerażać, a miłość nigdy nie okaże się fałszywa.
I tak oto Jadwiga zrozumiała, iż czasem to, co bierzemy za koniec, jest dopiero początkiem – wystarczy dać losowi szansę, by nas zaskoczył.