Sprzedajemy dom, zapraszamy mamę

newsempire24.com 2 tygodni temu

**Dziennik**

Dziś rano siedziałam w kuchni, kiedy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Moja córka, Zosia, właśnie krzątała się przy kuchence, gotując obiad i gadając bez przerwy. Ja zaś, przygotowując się do pracy, piłam herbatę i patrzyłam przez okno na wschodzące słońce, próbując zrozumieć, o czym adekwatnie mówi.

— Mamo, słuchasz mnie w ogóle? — nagle poczułam, jak jej paznokcie wbijają mi się w ramię.
— Oczywiście, kochanie! — odparłam szybko, odsuwając jej dłoń. Miała zawsze tak zadbane dłonie, perfekcyjny manicure.
— To powtórz, co właśnie powiedziałam! — w jej głosie zabrzmiało zimne wyzwanie.
Westchnęłam.
— Znowu mówisz o sprzedaży domu.
— Tak. A dlaczego?
— Jak przeprowadzimy babcię do nas, będzie łatwiej. Nie będziemy musieli aż tak oszczędzać.
— Rozumiesz, iż tam nic nie ma? To martwe miejsce. Nie ma tam nic dla nas pożytecznego.
Po co ona tam mieszka? Emerytury ledwo starcza na rachunki. Dlaczego my mamy za to płacić? Za co? — w głosie Zosi słychać było pogardę i irytację.

Miała już prawie czterdzieści lat, a w jej spojrzeniu było coś niepokojącego. Ten niski, lekko zachrypnięty głos czasem mnie hipnotyzował… Już nie ten słowiczy śpiew, subtelny i leciutki, jak dawniej… Ale jednak.

Ja też nie byłam już młoda, ale przywykłam słuchać Zosi. Zwykle nie prowadziło to do niczego złego, wręcz przeciwnie.
— Babcia musi gdzieś mieszkać — powiedziałam bez przekonania.
— No właśnie. U nas. Dom trzeba sprzedać. Zyskamy gotówkę, spłacimy kredyty. Poprawimy sytuację finansową.
A wspólne życie będzie przyjemniejsze, prawda? — drążyła dalej.

Skinęłam głową. Choć moja praca jako inżynier budowlany dawała dobre zarobki, dodatkowe pieniądze nigdy nie zaszkodzą. W końcu dom był kiedyś na mnie zapisany… A płacić za miejsce, w którym nikt nie mieszka, nie miałam ochoty.
— No to dobrze, jutro wstaw ogłoszenie. Zadzwoń też do babci, niech się pakuje. Jak przyjedzie, wtedy znajdziemy kupca — Zosia nagle się uśmiechnęła, pokazując zęby niczym drapieżnik, który już upatrzył ofiarę.

***

Krystyna zaczęła dzień jak zwykle. Słońce już dawno wstało, a starsza kobieta dopiero się obudziła. Wyszła do ogrodu, by sprawdzić drzewka. Nagle w kieszeni spodni odezwała się stara „Nokia”.

Nowych technologii Krystyna nie lubiła. choćby najprostsze rzeczy, jak obsługa pralki, musiałam jej tłumaczyć po kilka razy. Na wsi było inaczej. Tam czas jakby się zatrzymał. Bez komplikacji, bez pośpiechu. Tylko ulubione czasopisma, sąsiedzi, spokój. Emerytura w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Wydawało się, iż życie układa się dobrze.

Lecz gdy w słuchawce usłyszała mój głos, serce ścisnęło jej się boleśnie.
— Cześć mamo. Słuchaj, rozmawiałam z Zosią i zdecydowałyśmy, iż czas sprzedać twój dom.
— Co?! — Krystyna wyszła na ganek i ciężko oddychając, usiadła na ławeczce.
— No co cię martwi? Uznaliśmy, iż nie ma sensu, żebyś tam wegetowała. Lepiej zamieszkasz z nami. Te pieniądze pozwolą nam się trochę odbić.
— Proponujesz mieszkanie z wami? Nie będę wam przeszkadzać? — zapytała ostrożnie.
— Mamo! No jak możesz! Oczywiście iż nie! Zrobimy ci osobny pokój, dasz radę. Będziemy żyć jak prawdziwa rodzina. Będzie ci łatwiej, nie będziesz musiała ciągle oszczędzać. Same korzyści.

Krystyna zaczęła nerwowo przygryzać zębami. Ja jednak nie odpuszczałam.
— Już dałam ogłoszenie. Więc proszę, pakuj się. W sobotę przyjadę po ciebie i twoje rzeczy. Nie bierz za dużo, nie ma sensu się męczyć.

I tak zupełnie nowe życie stanęło przed Krystyną. Rozłączyłam się gwałtownie — w końcu byłam zabiegana. Ona zaś została sama na ganku, rozmyślając o wszystkim. Od dawna umawiałyśmy się ze mną co do rachunków.

Tak, jej emerytura była skromna… Ale czy mogła przypuszczać, iż użyję tego jako pretekstu i po prostu postawię ją przed faktem? Nie dałam jej wyboru.

Wzdychając, pogłaskała obolałe plecy i wróciła do domu. Myślała o ogrodzie, o drzewach owocowych, w które włożyła tyle pracy… I o tym, iż może już nigdy go nie zobaczy…

***

Zosia skrzywiła się z obrzydzeniem.
— Krystyno Marianno, no naprawdę. Mówiłam przecież, żebyś nie gotowała takich zup. Cała kuchnia śmierieje.

Nie tracąc czasu, ostrym ruchem otworzyła okno. Krystyna przez chwilę stała w osłupieniu.
— To co mam jeść? Nie jestem przyzwyczajona do waszych potraw — odpowiedziała cicho. — Potrzebuję czegoś konkretnego.
— Gotuj normalne rzeczy. Makaron, sos, coś takiego. Żeby i nam smakowało, i żeby goście nie wyszli zgorszeni. — Zosia odwróciła się z tym swoim drapieżnym uśmiechem.
— Czy ty prosisz mnie, żebym gotowała na całe przyjęcie?
— Nie! Gotuj sobie, co chcesz! Tylko żeby to ładnie pachniało i wyglądało. A nie te twoje zupy, gdzie same skwarki! — demonstracyjnie wciągnęła powietrze nosem.

Krystyna odwróciła się i smutna wyszła do swojego pokoju. Wiedziała, iż to dopiero początek konfliktów. W myślach pomyślała tylko: „Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała coś zrobić”.

Sprzedaż domu wciąż wydawała się jej szaleństwem.

Tego samego wieczora, gdy wszyscy siedzieli w kuchni, a Krystyna przygotowała pyszną zapiekankę, mój telefon nagle zadzwonił.
— Tak, słucham? Chcecie obejrzeć dom? W weekend? Świetnie. Najpierw jednak musicie zobaczyć.
— Już się znaleźli?! — Krystyna aż otworzyła usta ze zdumienia.
— No jasne, cena była przystępna. Nie chcieliśmy zarabiać, przecież tam remont trzeba zrobić. Od lat nikt się tym nie zajmował — wzruszyłam ramionami.
— A ty, córeczko? — mam spojrzała na mnie surowo.
— A co ty? SamKrystyna westchnęła ciężko, spakowała ostatnie rzeczy i wyszła na dwór, gdzie czekała już taksówka, gotowa zabrać ją do córki, która w końcu zrozumiała swój błąd i postanowiła naprawić relację z matką.

Idź do oryginalnego materiału