„Sprzedaj mieszkanie rodziców, bo inaczej odejdę” – jak mąż postawił mnie przed wyborem między przeszłością a małżeństwem
Nigdy bym nie pomyślał, iż człowiek, z którym dzielisz dach i chleb, może stać się nagle obcym. Że ten, który przysięłam być twoim oparciem, pewnego dnia przyciśnie cię do muru tak, iż zabraknie tchu. A jednak to właśnie dzieje się w moim życiu. Nazywam się Weronika, mam trzydzieści osiem lat i stoję przed bezlitosnym ultimatum od męża, który jeszcze niedawno wydawał mi się najpewniejszą osobą na świecie.
Z Tomaszem wzięliśmy ślub sześć lat temu. Był już wcześniej rozwiedziony, miał dwoje dzieci z poprzedniego małżeństwa. Od początku wiedziałem, iż wchodzę w niełatwą historię. Ale mnie to nie przerażało. Szczerze zaakceptowałam jego dzieci, starałam się być dla nich dobra i wyrozumiała. Pomagał im finansowo i nigdy nie miałam nic przeciwko. Rozumiałam, iż ma obowiązki i nie chciałam stać między nim a nimi.
Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w Łodzi, oboje pracowaliśmy, ale z pieniędzmi zawsze było krucho. Ja pracowałam jako księgowa, on w warsztacie samochodowym. W pewnym momencie sytuacja stała się krytyczna: kredyty, zaległości w opłatach, nieustanne oszczędzanie na wszystkim. Marzyłam o własnych dzieciach, ale wymarzona ciąża nie nadchodziła. Po trzydziestce zaczęliśmy badania. Diagnoza lekarzy była brutalna: niepłodność. Było mi ciężko, ale starałem się trzymać.
Wtedy Tomasz zaproponował, żebyśmy przeprowadzili się do jego rodziców na wieś pod Kielcami. Mówił, iż pomoc byłaby im potrzebna, a my przynajmniej oszczędzilibyśmy. Wahałam się, ale w końcu się zgodziłam. Wszystko lepsze niż liczenie groszy do wypłaty. Zamieszkaliśmy w starym, ale przestronnym domu jego rodziców. Było tam spokojnie, świeże powietrze, własne warzywa i kury – ale od pierwszego dnia czułam się obco. Teściowa nie akceptowała mnie, jakbym się narzucała. Każdy mój krok był komentowany, każdy gest krytykowany.
Wszystko się zmieniło, gdy rok temu zmarł mój ojciec. Razem z mamą straciłyśmy najbliższego mężczyznę. Zostawił mi w spadku swoje mieszkanie w Radomiu. Przestronne dwa pokoje w dobrej dzielnicy. Gdy dopełniłyśmy formalności, po raz pierwszy od dawna poczułem, iż znów mam pod nogami stabilny grunt. Zaproponowałam Tomaszowi, żebyśmy się tam przeprowadzili. Powiedziałam: „To szansa, żeby zacząć wszystko od nowa. Żyć samodzielnie, budować swoje”. Ale on odparł stanowczo:
— Nie zostawię rodziców. Liczą na mnie.
Na początku przyjęłam to spokojnie. Ale miesiąc później rzucił coś, od czego ziemia się pode mną zatrzęsła:
— Trzeba sprzedać mieszkanie. Pieniądze przeznaczymy na remont domu rodziców. Od razu wymienimy dach, łazienkę, ocieplimy ściany. I tak tu mieszkamy.
Nie wierzyłam własnym uszom.
— Tomaszu, to przecież mieszkanie mojego ojca! To jego praca, jego pamięć. Jak ty to sobie wyobrażasz?
— A jak inaczej? Chcesz dzieci, a nie mamy choćby warunków. Co, będziesz trzymać to mieszkanie puste, podczas gdy my siedzimy w wilgotnym domu z pękniętym sufitem?
Tłumaczyłem, iż nie mogę tak po prostu pozbyć się tego, co zostawił mi ojciec. Że to nie tylko metry kwadratowe – to jego miłość, troska. Tomasz najpierw milczał, potem zaczął naciskać. Z każdym dniem robił się coraz twardszy. Już nie proponował – żądał. A w końcu powiedział:
— Albo sprzedajesz to mieszkanie, albo odchodzę.
Oniemiałam. Postawił mi ultimatum. Szantażował. Rozbijał moją pamięć, moje przywiązanie, moją przeszłość. Wszystko po to, żeby wpompować pieniądze w dom jego rodziców – nie nasz. Nie w naszą przyszłość. Tylko w tę rzeczywistość, w której i tak nigdy nie byłam mile widziana.
Teraz krążę po pokoju i nie wiem, jak złapać oddech. Moja mama jest w rozpaczy. Mówi, iż ojciec nigdy by na to nie pozwolił. Że żyliśmy z nim w zgodzie, a mieszkanie to jego ostatnie „jestem przy tobie”. A ja? Rozrywam się na strzępy. W głowie mam chaos, serce pęka, bo wciąż kocham Tomasza. Ale on patrzy na mnie jak na lokatę, którą czas wypłacić.
Nie wiem, co zrobić. Sprzedać – zdradzić? Nie sprzedać – zostać samą? Ale przecież człowiek, który stawia ultimatum, już jest zdradą. Czy można żyć, gdy miłość mierzy się w metrach kwadratowych i kosztorysie na remont?
Jestem w ślepym zaułku. Po raz pierwszy w życiu nie mam pojęcia, co robić. Ale wiem jedno na pewno – nie jestem już gotowa poświęcać siebie dla czyjegoś komfortu. choćby jeżeli ten „ktoś” to mój mąż.