Nigdy bym nie pomyślała, iż człowiek, z którym dzielisz dach i chleb, może nagle stać się obcym. Że ten, który przysięgał być opoką, pewnego dnia zepchnie cię w kąt tak, iż choćby oddech stanie się strachem. A jednak to właśnie dzieje się w moim życiu. Nazywam się Zofia, mam trzydzieści osiem lat, i stoję przed bezlitosnym ultimatum od męża, który niegdyś wydawał się najpewniejszym człowiekiem na ziemi.
Z Markiem wzięliśmy ślub sześć lat temu. Był już wtedy po rozwodzie, miał dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Od początku wiedziałam, iż wchodzę w niełatwą historię. Ale mnie to nie przerażało. Serdecznie przyjęłam jego dzieci, starałam się być dla nich dobrą i troskliwą. On wspierał je finansowo, i nigdy nie miałam nic przeciwko. Rozumiałam, iż ma zobowiązania, i nie chciałam stawać między nim a nimi.
Mieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu w Poznaniu, oboje pracowaliśmy, ale z pieniędzmi zawsze było krucho. Ja byłam księgową, on pracował w warsztacie samochodowym. W pewnym momencie sytuacja stała się krytyczna: kredyty, zaległości w ratach, niekończące się oszczędzanie na wszystkim. Marzyłam o własnych dzieciach, ale upragniona ciąża nie nadchodziła. Po trzydziestce zaczęliśmy badania. Lekarska diagnoza była brutalna: bezpłodność. Czułam się złamana, ale starałam się trzymać.
Wtedy Marek zaproponował, byśmy przeprowadzili się do jego rodziców na wieś pod Gnieznem. Mówił, iż i oni potrzebują pomocy w gospodarstwie, a my choć trochę zaoszczędzimy. Wahałam się, ale się zgodziłam. Lepiej to niż liczyć każdy grosz do wypłaty. Zamieszkaliśmy w starym, ale przestronnym domu jego rodziców. Było tam cicho, świeże powietrze, swoje warzywa i kury – ale od pierwszego dnia czułam się tam obco. Teściowa nie akceptowała mnie, jakbym była intruzem. Każdy mój krok był komentowany, każdy gest krytykowany.
Wszystko się zmieniło, gdy rok temu zmarł mój ojciec. Razem z mamą straciłyśmy najbliższego mężczyznę. Zostawił mi w spadku swoje mieszkanie w Bydgoszczy. Przestronne „dwa pokoje” w dobrej dzielnicy. Gdy dokumenty zostały sfinalizowane, po raz pierwszy od dawna poczułam, iż mam pod stopami solidny grunt. Zaproponowałam Markowi przeprowadzkę. Powiedziałam: „To szansa, by zacząć wszystko od nowa. Żyć osobno, budować swoje.” Ale on odparł stanowczo:
— Nie zostawię rodziców. Liczą na mnie.
Początkowo przyjęłam to spokojnie. Ale miesiąc później rzucił słowa, od których ziemia zawirowała mi pod nogami:
— Trzeba sprzedać mieszkanie. Pieniądze przeznaczymy na remont kapitalny domu rodziców. Od razu naprawimy dach, łazienkę, ocieplimy ściany. I tak tu mieszkamy.
Nie wierzyłam własnym uszom.
— Marek, to przecież mieszkanie mojego ojca! To jego trud, jego pamięć. Jak ty to sobie wyobrażasz?
— A jak inaczej? Chcesz dzieci, a my nie mamy choćby normalnych warunków. Co, będziesz trzymać to mieszkanie puste, podczas gdy my żyjemy w wilgotnym domu z pękniętym sufitem?
Tłumaczyłam, iż nie mogę tak po prostu pozbyć się tego, co zostawił mi ojciec. Że to nie tylko metry kwadratowe – to jego miłość, jego troska. Marek początkowo milczał, potem zaczął naciskać. Z każdym dniem stawał się twardszy. Już nie proponował – żądał. A w końcu powiedział:
— Albo sprzedajesz to mieszkanie, albo odchodzę.
Oniemiałam. Postawił mi ultimatum. Szantażował. Niszczył moje wspomnienia, moje przywiązanie, moją przeszłość. Wszystko po to, by włożyć pieniądze w dom jego rodziców – nie nasz. Nie w naszą przyszłość. Ale w to życie, w którym i tak nikt na mnie specjalnie nie czekał.
Teraz chodzę po pokoju i nie wiem, jak oddychać. Moja mama jest we łzach. Mówi, iż ojciec nigdy by na to nie pozwolił. Że żyliśmy z nim w zgodzie, a mieszkanie to jego ostatnie „jestem przy tobie”. A ja? Rozdzieram się. W głowie mam zamęt. Serce pęka, bo wciąż kocham Marka. Ale on patrzy na mnie jak na lokatę bankową, którą czas wypłacić.
Nie wiem, co zrobić. Sprzedać – to zdrada. Nie sprzedać – zostać samą? Ale przecież człowiek, który stawia ultimatum, sam już jest zdradą. Czy można żyć, gdy miłość mierzy się metrami kwadratowymi i kosztorysem na remont?
Jestem w ślepej uliczce. Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co robić. Ale wiem jedno na pewno – nie jestem już gotowa poświęcać siebie dla czyjejś wygody. choćby jeżeli tym „czyimś” jest mój mąż.