Sprzątaczka z osiedla

twojacena.pl 5 dni temu

*Dozorca naszego podwórka*

Alicja wracała do domu w jesiennych zmierzchach. Latarnie uliczne, jak zawsze, świeciły tylko niektóre, a na podwórkach w ogóle ich nie było. Przed klatką zwykle jesienią stała wielka kałuża, a zaparkowane samochody uniemożliwiały jej obejście. Ale dziś kałuży nie było, choć cały dzień mżyło. Zniknęła.

Alicja otworzyła drzwi wejściowe i spojrzała za siebie. Światło z klatki padało na mokry asfalt, który lśnił wilgocią. *„Nie wydawało mi się. Ciekawe, jak to się stało…”*

Winda czekała na parterze, co też było niezwykłe. Zwykle wieczorem stała na górze. Drzwi rozsunęły się, zapraszając ją do środka. *„Fantastyka. Nie, to na pewno jakiś cud”*, pomyślała Alicja i weszła do kabiny. Wcisnęła przycisk i rzuciła szybkie spojrzenie na swoje odbicie w poplamionym lustrze.

Patrzyła na nią blada, zmęczona twarz z smutnymi oczami. Alicja odwróciła wzrok i odruchowo poprawiła wymykający się spod beretu kosmyk włosów. W tym momencie kabina drgnęła i zatrzymała się, drzwi z brzękiem rozsunęły się, wypuszczając ją na półpiętro.

— Jestem w domu — powiedziała głośno i kliknęła włącznikiem, płosząc gromadzące się w mieszkaniu ciemności.

Pół roku temu odeszła jej mama. Od tego czasu w pustym mieszkaniu Alicję czekały samotność, pustka i wspomnienia. Nie spieszyła się do domu, często zostawała w redakcji. Wszyscy pracownicy wiali punktualnie o osiemnastej, a ona zostawała. Układała dokumenty, notowała plany na następny dzień. Koledzy nie lubili jej, uważali za pedantyczną i nieustępliwą. A ona po prostu przywykła do dokładnej i szybkiej pracy, tego samego wymagała od innych.

Wcześniej w domu czekała na nią chora matka – nie było czasu w rozluźnienie, na użalanie się nad sobą. Przed chorobą pracowała jako nauczycielka, wychowywała córkę w surowości. Alicja przyzwyczaiła się robić wszystko na „piątkę”, by nie zawieść mamy, choć nie bez wewnętrznego buntu. A teraz sama stała się równie wymagająca.

Miała tylko jeden związek w życiu. Ale relacje się rozpadły, nie doszło do ślubu. Mama już wtedy źle się czuła, i Alicja odmówiła przeprowadzki do narzeczonego – nie mogła jej zostawić samej. A on nie chciał mieszkać w małym mieszkaniu z chorą przyszłą teściową.

Tak oto w wieku trzydziestu dwóch lat Alicja została sama. Mężczyźni w redakcji byli albo żonaci, albo łapali każdą spódnicę. A poza pracą nigdzie nie bywała. Wcześniej przez mamę, teraz przez zmęczenie i obojętność na własne życie. Czekał ją samotny wieczór przed telewizorem lub z książką.

W sobotę Alicja wstała późno, przeciągnęła się i wyjrzała przez okno. Podwórko było przykryte cienką warstwą śniegu, na której wyraźnie rysowały się ślady. Znaczyło to, iż nie przymroziło, śnieg gwałtownie stopnieje. I nagle zapragnęła przejść po tym białym całunie, zostawić na nim własne tropy. Poszła gwałtownie do łazienki.

Czego trzeba do szczęścia? Śniegu za oknem i dwóch spokojnych dni wolnego. Alicja zjadła śniadanie, ubrała się i wyszła na dwór.

— Alu, idziesz do sklepu? Nie kupiłabyś mi chleba i batonika? — usłyszała za sobą.

To z uchylonego okna wychyliła się sąsiadka z parteru.

— Dobrze. Może coś jeszcze? — zapytała Alicja.

Starsza kobieta zastanowiła się przez chwilę.

— Nie, nic więcej, tylko chleb i batonik. — Okno zamknęło się.

No cóż, przynajmniej miała cel. I Alicja poszła do sklepu, starając się iść obok cudzych śladów.

Oddając zakupy sąsiadce, zapytała, gdzie podziała się kałuża przed klatką.

— Nowy dozorca ją usunął. Złota rączka, prawda?

— A co się stało ze starym? — Nie żeby ją to specjalnie obchodziło. Zapytała raczej z grzeczności.

— Zmarł tydzień temu. Wejdź, opowiem ci wszystko — zaprosiła ją sąsiadka.

Nie miała nic lepszego do roboty, więc Alicja weszła do przytulnego, zastawionego ciężkimi meblami mieszkania.

— Idę sobie kilka dni temu z poczty, a na podwórku siedzi na ławce jakiś mężczyzna. Posępny, ale nie pijany. Alkoholików rozpoznaję po wyglądzie, bo mój nieboszczyk mąż pił, niech mu ziemia lekką będzie. Ten nie wyglądał na darmozjada. Jak tylko wyjrzałam przez okno – ciągle siedział. A zimno już, listopad przecież. Myślę sobie: nie ma gdzie iść.

Wyszłam do niego, pytam, na co czeka. A oczy miał takie nieszczęśliwe. Chodź, mówię, ogrzej się w klatce. jeżeli szukasz pracy, mówię, u nas dozorca zmarł. Patrz, jak liście zasypały podwórko. Chodź, zgłoś się do zarządcy rano, może cię przyjmą.

A teraz patrz, jak podwórko wyczyścił. Pracowity, kulturalny, wita się. Mieszka w składziku. Pewnie naprawdę nie ma dokąd pójść. A o, proszę, jak na zawołanie — sąsiadka skinęła głową w stronę okna.

Po podwórku szedł wysoki mężczyzna, wyraźnie nie stary, ale zarośnięta twarz dodawała mu lat.

Następnego dnia Alicja zobaczyła przez okno, jak nowy dozorca zamiata asfalt. Szur-szur, szur-szur. DługAlicja uśmiechnęła się, patrząc, jak Darek – bo tak w końcu przedstawił się były dozorca – zamiata ostatnie liście z chodnika przed ich wspólnym mieszkaniem, i pomyślała, iż czasem szczęście przychodzi zupełnie niespodziewanie, właśnie tam, gdzie się go najmniej spodziewamy.

Idź do oryginalnego materiału