Sprawiedliwość dla Kingi: historia, która zaczęła się od zdrady
— Dlaczego pozwalasz mu tak się z tobą obchodzić, Kinga? Nie jesteś jego własnością! Jesteś silna, możesz się uwolnić — szeptała Zosia, zwinięta w kłębek na kanapie.
Kinga ciężko westchnęła i cicho odpowiedziała:
— To mój ojciec. Ma dokument z podpisem i pieczęcią, gdzie czarno na białym stoi: „niepoczytalna”. Dlatego tu jestem. To nie jest zwykły człowiek z pieniędzmi — to człowiek z władzą. Nie ważne, jak uciekam, i tak mnie znajdzie. To błędne koło…
— Skoro już tu jesteś — pomóż mi. Zapłacę ci, wszystko uczciwie. Po sprawiedliwości — Zosia porozumiewawczo mrugnęła.
— Pomogłabym ci i tak — uśmiechnęła się Kinga. — Ale nie odmówię. Pieniądze przydadzą mi się, gdy znów będę wolna. Nie potrzebuję magii, by wiedzieć, co się dzieje. Ale żeby potwierdzić sen — potrzebuję twojego włosa.
Zosia gwałtownie wyciągnęła mały nożyk i zręcznie ucięła pukiel.
— Dziś w nocy wszystko się wyjaśni. Jaką miksturę ci podsunięto, dlaczego zamiast ochrony dostałaś zieloną melancholię — dowiemy się.
Następnego ranka Kinga nie mogła znaleźć Zosi. Ta unikała jej, chowała się po kątach, znikała na zabiegach.
— Czemu przede mną uciekasz? — przyparła ją Kinga w ogrodzie. — Umówiłyśmy się!
— Nie uwierzysz mi — mruknęła Zosia. — Pomyślisz, iż opowiadam bajki dla pieniędzy.
— Dość gadania. Mów, co widziałaś.
Zosia zaprowadziła Kingę w najdalszą alejkę i usiadła obok.
— Słuchaj uważnie. Śniło mi się…
Konrad przeciągnął się leniwie w łóżku.
— Wstawaj, śpiochu! Znalazłam nową ofiarę.
— Daj mi się wyspać… — jęknął.
— Wyśpisz się później. Teraz słuchaj. Oto gazeta. Widzisz tę kobietę? To nasza przyszła zdobycz. Nazywa się Kinga. Współwłaścicielka korporacji, bez rodziny, poza… przyszłym mężem. jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem — będziesz nim ty.
— Ożenić się? — Konradowi zaschło w gardle.
— Tak. Najpierw — zakochaj ją. Bądź troskliwy, skromny, niby biedny, ale pracowity. Ona się do ciebie przyzwyczai, zacznie pomagać, zainwestuje w twój „biznes”.
— A potem wszystko przepuścisz? I wtedy ty się pojawisz?
— Tak, kochanie — Agata pogłaskała go po głowie. — A gdy zgodzi się na rytuał, myśląc, iż pomaga tobie — wsunę jej klątwę. Demon pożre jej rozum. Potem — „nieszczęśliwy wypadek”. Cały spadek twój.
— jeżeli się uda…
— Damy radę. Mamy magię. Ty i ja.
Gdy Zosia skończyła, Kinga milczała, zaciskając usta.
— I co na to powiesz? — nie wytrzymała Zosia.
— Powiem, iż działam. Najpierw pozbędziemy się demona. Potem — zemsta.
— Uprzedzam: jeżeli zwlekniesz, uciekną. Tacy nie czekają.
— Jestem gotowa. Pomóż mi go wypędzić.
Zosia znów ucięła pukiel.
— Bądź gotowa. Gdy odejdzie, Agata to poczuje. Będziesz miała mało czasu.
Nocą Kinga ledwo zmrużyła oczy. Trzęsło nią, budziło, szeptało prosto do ucha. Ale rano — wszystko zniknęło. Świat stał się jaśniejszy. Ludzie — zwyczajni.
— Milena! Odszedł! — wpadła do pokoju przyjaciółki. Ale Zosię przeniesiono do innej sali. Coś się stało tej nocy.
— Gdy tylko poczuje się lepiej, wróci — obiecała pielęgniarka.
Kinga nie mogła się dodzwonić ani do Agaty, ani do Konrada. Telefony milczały. Uciekli. Ale ważniejsze było teraz — stąd wyjść. I podziękować Zosi.
— Żyjesz! — krzyknęła Kinga radośnie, gdy Zosia wróciła.
— Zdążyłam. Odesłałam demona, ale prawie została— Ale teraz jestem tu i gotowa na więcej — uśmiechnęła się Zosia, wyciągając dłoń ku puklowi włosów leżącemu na stole.