Spóźniony telefon

twojacena.pl 1 tydzień temu

Późne wezwanie

Marek wyszedł z biura. Niskie, bure niebo wisiało nad miastem, przygniatając je do ziemi. Tylko krzyże na złotych kopułach kościoła św. Stanisława spokojnie sięgały w górę, przebijając szarą mgłę.

Drobny deszcz mżył, kłując go w twarz, gdy szedł do samochodu. W środku „Skody” ledwo wyczuwalny zapach odświeżacza unosił się w powietrzu. Marek położył dłonie na kierownicy i przez chwilę siedział w ciszy, ciesząc się, iż zdążył odebrać auto z warsztatu w porze lunchu. Nie będzie musiał stać przemoczony na przystanku, tłocząc się później w zatłoczonym autobusie.

Przekręcił kluczyk i wnętrze wypełniło się natrętną popową melodią. Ściszył radio. „Do domu!” – rozkazał sobie i wyjechał na aleję. Palce wystukiwały rytm na kierownicy.

Piątek. W piątki zwykle wychodził z kumplami do klubu, odreagowywał tydzień pracy. Co innego mieli robić młodzi, wolni ludzie, bez żony, dzieci i tych wszystkich obowiązków?

Mieszkanie powitało go ciszą. Już z progu zauważył otwartą szafę. W sercu zawirowało niepokojące przeczucie. Zzuł buty i w skarpetkach wszedł do pokoju, zaglądając do środka, choć wiedział, co zobaczy. Pomiędzy jego koszulami i marynarkami zwisały puste wieszaki, na których wcześniej wisiały sukienki i bluzki Agaty.

Odeszła. Ostatnio często się kłócili, ale gwałtownie godzili. Zadzwoniła do niego do pracy, mówiąc, iż nie pójdzie dziś do klubu. Potem go coś rozproszyło, pojechał po auto… „Zła, iż nie oddzwoniłem? Czy ktoś odchodzi przez coś takiego?” – pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy. „Nie. To wszystko zaplanowała. Zostawiła otwarte drzwiczki, żebym od razu poczuł tę atmosferę samotności i tej przeklętej pustki, żebym się poczuł winny. Według scenariusza powinna tu leżeć kartka z pretensjami i pożegnaniem.” Rozejrzał się po pokoju.

Mieszkali razem pół roku. Agata była idealna – ładna, zabawna, w sam raz zadziorna. Więc to on jej nie pasował. Ostatnio coraz częściej mówiła o ślubie, o miesiącu miodowym… Odpierał żartami. Jasne. Nie doczekała się decyzji i postanowiła przyspieszyć bieg wydarzeń. Myśli, iż rzuci się do telefonu, będzie błagał…

Marek zrozumiał, iż właśnie to chce zrobić. Wybrał jej numer, ale telefon był wyłączony. Cisnął komórkę na kanapę.

Przypomniał sobie Agatę, jak pochylona nad zlewem, stojąc na jednej nodze jak bocian, obiera ziemniaki… Zapragnął, żeby wróciła, natychmiast. Powlókł się do kuchni. W zlewie stały brudne talerze po śniadaniu. Obok – pusta butelka po winie. Została po jakiejś imprezie. „Więc dopiła, wahając się, przeżywając.” To go nieco ucieszyło. Umył naczynia. Pustą butelkę wepchnął do przepełnionego śmietnika.

Agata nie znosiła brudnych naczyń. Zostawiła je specjalnie dla niego, jako lekcję. Żeby zrozumiał, jak ciężko będzie samemu: mycie, wynoszenie śmieci… Aktorka! Za to ją kochał. Choć o miłości mówił tylko na początku.

Zauważył kartkę na drzwiach lodówki, przyciśniętą magnesem. „Odchodzę. Nie jestem pewna, czy powinniśmy dalej być razem.” Tak, bez wyjaśnień, oskarżeń, choćby bez podpisu.

A on już wypatrzył pierścionek. Czekał tylko na wypłatę, żeby go kupić, i na dobry moment, by pięknie, na jednym kolanie, wręczyć go Agacie przed wszystkimi znajomymi.

„Jak ci dziewczyna odchodzi, to i dobrze” – zanucił, parafrazując słowa starej piosenki.

W ciszy kuchni brzmiało to fałszywie i smutno. „Wróci. Ja też mam dumę. Nie będę dzwonił. Niech się pomęczy.” Marek wziął śmietnik i wyszedł.

Gdy wrócił, jeszcze w drzwiach usłyszał dźwięk telefonu. Nie zdejmując butów, rzucił się w stronę kanapy. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer. Nie odbierać? A jeżeli to Agata?

– Tak – odpowiedział.

– Krzysiu, cześć. – Marek się ucieszył, myśląc, iż to Agata. – To ja, Kinga. Długo się zbierałam, żeby zadzwonić… Nic mi nie obiecywałeś… Ale nie wiem, co robić… – powiedział dziewczęcy głos.

– Kto? Jaka Kinga? – Ze zdziwienia Marek choćby nie zauważył, iż nazwała go Krzysiem.

– Nie pamiętasz mnie? Więc nie mamy o czym rozmawiać. – I połączenie się urwało.

– Co za diabli… – zaklął głośno.

Spojrzał na mokre, brudne ślady butów na dywanie i zaklął ponownie. Wtedy telefon znów zadzwonił.

– Krzysiu, chciałam powiedzieć…

– Nie jestem Krzysiem. Nazywam się Marek. Pani się pomyliła – wyjaśnił.

– Kłamałeś? Po co? Sam mi dałeś ten numer – powtórzyła jego numer.

– Nie kłamałem. Marek to moje imię od dwudziestu sześciu lat. I nigdy nikomu go nie podałem – odparł zirytowany.

– Dzwoniłam na próżno…

– Nie, nie rozłączaj się. Skoro zadzwoniłaś, mów, o co chodzi. – Ale znów się rozłączyła.

„Nie odbiorę więcej.” Wyłączył dźwięk, ale nie telefon. Tliła się nadzieja, iż Agata jednak zadzwoni, wytłumaczy się, postawi warunki… Nie zdążył dokończyć myśli, gdy telefon zawirował, drażniąc nerwy.

– Kinga! Po co pani dzwoni, jeżeli nie mówi, o co chodzi?

– Przepraszam… – W tle westchnięcie, łkanie lub plusk wody. – Nie wiem, co robić. Myślałam, iż między nami… Chciałam powiedzieć, iż to ja… Ty nie jesteś winny…

– Czego nie jestem winny? – krzyknął w pustkę, bo Kinga znów się rozłączyła.

Marek się zamyślił. Wydawało mu się, czy głos Kingi ostatnim razem brzmiał słabo, jakby przez sen. I co tam pluskało w tle? PłakałaWziął głęboki oddech i powiedział: „Kinga, spotkajmy się – jestem już w drodze,” po czym szybkim krokiem wyszedł z mieszkania, wiedząc, iż czasem choćby obcy ludzie potrzebują drugiej osoby, by przestać czuć się samotnym.

Idź do oryginalnego materiału