Nazywam się Kinga i jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, iż wiem wszystko o życiu, małżeństwie i zdradzie. Ale jedna wizyta przewróciła mój świat do góry nogami i zmusiła, bym spojrzała na wszystko inaczej. Teraz, gdy ból nieco przycichł, chcę opowiedzieć, jak pojechałam do kochanki mojego męża, żeby ją obsypać wyzwiskami… a skończyło się na tym, iż zaprzyjaźniłyśmy się.
Dwa miesiące temu mój mąż Tomek odszedł. Po prostu spakował torbę i powiedział, iż nie da rady dalej żyć w atmosferze wiecznych pretensji. Byłam w szoku. Byliśmy razem dziesięć lat i choć między nami już dawno nie było ani namiętności, ani bliskości, nie przypuszczałam, iż zdecyduje się odejść. A przede wszystkim – nie sądziłam, iż nie odchodzi w pustkę, tylko do innej kobiety.
Gdy dotarłam do adresu tej Oli – tak miała na imię – coś we mnie pękło. Byłam jak napięta struna. Serce waliło w piersi, dłonie drżały. Pojechałam do jej domku na obrzeżach Żyrardowa, wściekła, upokorzona, gotowa rzucić się na nią jak ostatnia przekupka. Chciałam wyrzucić z siebie wszystko, co się we mnie nagromadziło. Chciałam odzyskać męża. Albo przynajmniej zrozumieć – dlaczego ona?
Drzwi otworzyła niska, drobna kobieta około czterdziestu pięciu lat. Nie uśmiechała się. W oczach miała tylko zmęczenie i jakąś stłumioną melancholię.
— Więc to ty… – wyrzuciłam od progu. – To ty zabrałaś mi męża?
— Jestem Ola – odpowiedziała cicho. – A Tomek pojechał pomóc mojemu bratu przy wymianie dachu. Wróci jutro. Wejdź. Napijesz się herbaty? Może mleka? Właśnie wydoiłam krowę.
Zamglił mi się wzrok. Przyjechałam walczyć, a ona częstuje mnie mlekiem? Weszłam i rozejrzałam się. Wszystko w domu było proste, ale zadbane. Pachniało ziołami, na półkach stały książki, a w kącie leżał kosz z włóczką.
— Czym go kupiłaś? – rzuciłam ostro. – Rzucił miasto, mieszkanie, wygodne życie… dla tego?
— Zapytaj go. Przyszedł sam. Nie prosiłam go o to.
— Ach, tak? – niemal krzyczałam. – Pewnie rzuciłaś mu się w ramiona, gdy tylko zobaczyłaś faceta z pensją i samochodem…
Ola spojrzała na mnie ze smutkiem:
— Kinga, sama wychowałam dwójkę dzieci. Męża nie mam od lat. Potrafię ciężko pracować i nie żyję złudzeniami. Ale umiem szanować człowieka, którego kocham. Może to właśnie przyciągnęło Tomka.
— On ci tylko narzekał na mnie! A ty to wykorzystałaś, żeby wślizgnąć się do naszego życia!
— Nie narzekał – odparła łagodnie. – Opowiadał. O tym, jak wracał do domu, a ty każdego wieczoru przypominałaś mu, ile ci zawdzięcza. Jak zawstydzałaś go przy znajomych, jak urządzałaś sceny. A on chciał tylko spokoju. Chciał, żeby ktoś na niego czekał. Bez pretensji.
Zamilkłam. Zrobiło mi się dziwnie nieswojo. W Oli nie było ani gniewu, ani udawanego współczucia. Tylko szczerość.
— Ty też jesteś zmęczona, Kinga – ciągnęła. – Masz w sobie ból i żal. Ale nie kłóćmy się. jeżeli on zdecyduje odejść – nie będę go trzymać. Nie zmuszam go do niczego. U nas jest po prostu… cicho.
Po raz pierwszy od miesięcy nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Usiadłam przy stole, zaczęłyśmy pić herbatę. Postawiła przede mną placek, podała domowy miód i świeży twaróg.
A potem powiedziała:
— Zostań na noc. Już ciemno. Mamy jeszcze o czym porozmawiać. Pościelę ci w pokoju syna, on mieszka w akademiku.
Zostałam. Tej nocy prawie nie spałam. W głowie kołatały mi się słowa Oli, wspomnienia kłótni z Tomkiem, tego, jak obwiniałam go za swoje niezadowolenie, jak krzyczałam, obrażałam się, użalałam nad sobą… a nie widziałam, jak gasł przy mnie.
Rano wstałam cicho, zostawiłam jej kartkę:
„Ola, przyjechałam do ciebie jak do wroga. A odjeżdżam z szacunkiem. Dziękuję, iż nie upokorzyłaś mnie, nie nakrzyczałaś, nie wyprosiłaś. jeżeli los da ci szansę na szczęście – wykorzystaj ją. A kiedy będziesz w Żyrardowie – zajrzyj. Choćby na herbatę.”
Wyszłam. Bez płaczu. Bez awantur.
Tomek nie wrócił. Ale już nie chciałam, żeby wracał. Teraz wiedziałam jedno: kiedy ktoś odchodzi, to znaczy, iż naprawdę cierpiał. A jeżeli ktoś dał mu ciepło, którego ja nie potrafiłam – niech będzie szczęśliwy.
A ja? Mam jeszcze wszystko przed sobą…