Jadwiga obudziła się późno. Nie miała się gdzie śpieszyć – na emeryturze była od siedmiu lat, nie miała nikogo, o kogo musiałaby się troszczyć. Mogła więc poleżeć sobie w łóżku dłużej. A jednak czuła niepokój, który wciskał się pod skórę jak zimny wiatr przez nieszczelne okno. Dlaczego? Przecież wszystko było w porządku, nie było powodu do zmartwień. A jednak.
Wstała, doprowadziła się do porządku, postawiła czajnik na kuchence i wyjrzała przez okno. Nad kamienicą naprzeciwko niebo zabarwiło się na malinowo – lada chwila miało wyjrzeć niskie zimowe słońce. Więc po dwutygodniowej odwilży wreszcie przyszły mrozy. „Dobrze. Wypiję herbatę i pójdę do sklepu” – pomyślała Jadwiga i zdjęła z ognia wrzący czajnik.
Nalała herbaty do filiżanki i piła małymi łykami. Ciepło rozlało się po ciele. Niska, drobna, choćby po urodzeniu jedynego syna nie przytyła. A mąż był postawny. Nazywał ją czule „Jadwiś”, „Jadwiniusiu”. Ale nie było go z nią już od dziesięciu lat.
Podniosła filiżnę do ust, gdy nagle rozległ się ostry dzwonek do drzwi. Przestraszyła się, ręka drgnęła, herbata rozlała się, parząc wychudzoną skórę dłoni w brązowych plamach starczych. Ledwie nie upuściła filiżanki z bólu. „A więc to było to przeczucie. Ale co dalej?” Ledwie pomyślała, gdy dzwonek rozległ się ponownie – natarczywy i długi.
Jadwiga zdmuchnęła sparzoną rękę i poszła otworzyć, mamrocząc pod nosem: „Kogo też tak wcześnie niesie?”. Dopiero po chwili zrozumiała, iż ten wysoki mężczyzna w pogniecionym ubraniu to jej syn. „Jak on się zmienił” – westchnęła. Krzysztof też chyba nie poznał od razu postarzałej matki.
— Witaj gościa, mamo — uśmiechnął się, jakby ocknąwszy się z zamyślenia.
— Krzysiu? To ty? Dlaczego nie dałeś znać? Nie spodziewałam się ciebie. — Przytuliła się do jego piersi.
On jedną ręką niezdarnie objął ją w pół.
Jadwiga wyczuła zapach drogi, nieświeżej odzieży syna i jeszcze coś, co wzbudziło w jej sercu lęk. Odsunęła się i przyjrzała mu uważnie. Dostrzegła zaniedbaną szczecinę na opuchniętej twarzy, podkrążone, zaczerwienione oczy.
— Jesteś sam? A gdzie Bożenka, córeczka? — zapytała.
— A samemu to mnie nie ucieszysz? — odparł, patrząc gdzieś ponad jej głową.
— Zaskoczyłeś mnie, to wszystko. — Jadwiga cofnęła się, dając mu przejść. — Wchodź, rozbierz się, synku.
Krzysztof przekroczył próg, postawił na podłodze dużą sportową torbę i rozejrzał się po przedpokoju.
— W domu. Nic się nie zmieniło.
— Przyjechałeś na urlop? W środku zimy? — Jadwiga nie spuszczała wzroku z torby.
— Pogadamy później, mamo. Jestem zmęczony. — Zdjął kurtkę i powiesił na wieszaku.
— Tak, tak, oczywiście. Herbata jeszcze gorąca. — Zasemleniła do kuchni, wyjęła z szafki starą filiżankę syna.
Krzysztof wszedł za nią, usiadł bokiem do stołu, rozkraczył się szeroko, zajmując niemal całą przestrzeń małej, ale schludnej kuchenki. Jadwiga postawiła przed nim filiżankę.
— Może coś zjesz po podróży? Mam barszcz. Wczoraj ugotowałam, jakbym przeczuwała — zatrzymała się, czekając na jego reakcję.
— Dawaj — rzucił niedbale. — Stęskniłem się za twoim barszczem. — Jego usta drgnęły w półuśmiechu.
Jadwiga gorączkowo wyjęła garnek z lodówki, podgrzała barszcz, postawiła przed synem dymiącą miskę, położyła obok ciężką łyżkę, którą lubił jeść ojciec, grubą kromkę chleba. Usiadła naprzeciw, podpierając głowę ręką.
— A coś mocniejszego do barszczu jest? — Krzysztof rzucił jej szybkie spojrzenie, mieszając łyżką.
— Nie trzymam — odparła twardo.
Patrzyła, jak syn je łapczywie, mlaskając z zadowolenia, jak kot wygrzewający się na słońcu.
— Jak Bożenka? A córeczka, do której klasy chodzi? Dlaczego nie przyjechały z tobą?
Krzysztof jadł dalej, nie patrząc na nią, jakby nie słyszał.
Jadwiga i tak wiedziała po jego wyglądzie – syn pił. Żona nie wytrzymała i go wyrzuciła. A gdzie miał się podziać, jeżeli nie do matki? Więcej nie miał dokąd iść. Oczywiście, cieszyła się, iż wrócił. Ale niepokój nie ustępował, tylko rósł w środku.
Syn odsunął pustą miskę. Jadwiga natychmiast zerwała się z krzesła, nalała gorącej herbaty, podsunęła mu cukierniczkę.
— Z Bożenką się rozwiodłem. Wróciłem na stałe — powiedział, nie podnosząc wzroku.
— No trudno. Odpoczniesz, znajdziesz pracę. Jakoś to będzie — mówiła, myjąc naczynia. Potem znów usiadła naprzeciw syna.
Krzysztof hałaśliwie sączył herbatę, patrząc gdzieś poza nią. W końcu odsunął filiżankę i wstał.
— Dobrze, mamo. Jestem zmęczony. Położę się, dobrze? Pogadamy później — powiedział i poszedł do pokoju.
Jadwiga zmywała naczynia i myślała, iż serce jej nie okłamało – przeczuwało powrót syna. Zrozumiała, iż z nim będzie ciężko. Gdy weszła do pokoju, Krzysztof leżał rozwalony na kanapie przed telewizorem. Usiadła obok.
— Opowiedziałbyś, co się stało? Mieszkanie im zostawiłeś? Słusznie, po męsku. Tu jest twój dom.
— A co tu opowiadać? Rozwiedliśmy się i koniec — odparł, nie odwracając głowy.
Jadwiga wpatrywała się w syna i nie poznawała go. Postarzał się, w oczach miał ból i pustkę, na czole głębokie bruzdy. Wyglądał na zgubionego, zniszczonego. Może po prostu był zmęczony? Droga z Podlasia długa i męcząca. Sama też nie mogła się zebrać, żeby go odwiedzić – to brak pieniędzy, to strachKiedy po latach otrzymała wiadomość, iż syn zmarł samotnie w przytułku na drugim końcu kraju, Jadwiga w końcu przestała płakać, bo zrozumiała, iż śmierć była dla niego wybawieniem, a dla niej cichym końcem koszmaru.