Zosia krzątała się po kuchni, szykując kolację dla siebie i męża. Wieczór zapowiadał się spokojny, przytulny, gdy nagle ciszę przerwało gwałtowne dzwonienie do drzwi. Gości nie spodziewali się, a ten dźwięk zawisł w powietrzu jak zapowiedzenie czegoś nieoczekiwanego.
— Krzysiu, sprawdź, proszę, kto tam? — zawołała Zosia z kuchni, wycierając ręce w fartuch.
Krzysztof oderwał wzrok od telewizora i niechętnie wstał, kierując się do drzwi. Gdy je otworzył, stanął jak wryty.
— Ciociu Halinko?! Skąd się tu wzięliście? — W jego głosie było autentyczne zdumienie. Przed nim stała starsza siostra jego zmarłej matki, kobieta, której nie widział od lat.
— Dobry wieczór, Krzysiu. Postanowiłam was odwiedzić. Mogę wejść? — Halina uśmiechnęła się, ale w jej oczach mignął cień zmęczenia.
— Oczywiście, proszę! — Krzysztof zrobił miejsce, przepuszczając gościa. — Ale dlaczego nas nie uprzedziliście? Spotkałbym was na dworcu.
— Tak jakoś spontanicznie wyszło — odparła, ostrożnie stawiając ciężką torbę. — Byłam u twojej siostry w Poznaniu, a teraz do was, do Krakowa, przyjechałam.
Zosia, usłyszawszy głosy, wyszła z kuchni, poprawiając fartuch. Na widok gościa lekko się zmarszczyła.
— Dzień dobry, Halino Kazimierzowo! Co za niespodzianka… Zjecie z nami kolację?
— Nie odmówię, dziękuję — odpowiedziała kobieta, kierując się do łazienki, by umyć ręce.
Zosia spojrzała na męża pytająco, ledwo hamując irytację.
— Nie miałem pojęcia, iż przyjedzie — szepnął Krzysztof w swojej obronie.
— I na długo zostaje? — Zosia założyła ręce na piersi. — Mamy ją teraz oprowadzać po mieście, karmić? Po co w ogóle się zjawiła?
— Uspokój się, zaraz wszystko wyjaśnimy — wzruszył ramionami Krzysztof, starając się nie dramatyzować.
Gdy Halina wróciła, postawiła na stole torbę z prowiantem.
— Przyniosłam wam ze wsi: świeży miód od sąsiada, czosnek, różne zioła. W mieście pewnie biorą za to fortunę. No to opowiadajcie, jak wam się żyje? Jak wasz synek?
— Żyjemy, jak wszyscy — zaczął Krzysztof. — Mieszkanie na kredyt, pracujemy, kręcimy się. Dominik w pierwszej liceum, wciągnął się w programowanie. Zaraz wróci z treningu. A u was jak sprawy?
— Dobrze, iż mieszkanie wzięliście — skinęła głową Halina. — A ja postanowiłam rodzinę odwiedzić. Po śmierci twojej matki, Krzysiu, prawie straciliśmy kontakt. Do miasta nie przyjeżdżacie, spraw mnóstwo, rozumiem. A mi na wsi samotnie smutno. Starość, jak to mówią, nie radość…
— Kotleciki masz, Zosiu, po prostu palce lizać — dodała, odgryzając kęs. — I mieszkanie macie przytulne, brawo.
— A na długo do nas? — ostrożnie zapytała Zosia, starając się ukryć niecierpliwość. Krzysztof rzucił na nią karcące spojrzenie.
— Na trzy dni — odpowiedziała Halina. — Chcę trochę po mieście pochodzić, dawno nie byłam. Potem pojadę dalej. Spotkam się z wami, z Dominikiem. Ty, Zosiu, taka piękna i gospodyni pierwsza klasa.
Zosia wymusiła uśmiech. Komplementy były miłe, ale sytuacja wciąż ją męczyła.
— Do spania będziecie musieli na kuchni, na rozkładance — powiedziała. — Mamy tylko dwa pokoje: w jednym my z Krzysiem, w drugim syn.
— Ja nie wymagająca, gdzie położysz, tam się położę — machnęła ręką gość. — Dziękuję za kolację, było przepysznie.
W tej chwili do mieszkania wpadł Dominik, zasapany, z plecakiem na ramieniu.
— Synu, to ciocia Halina, siostra twojej babci Marii — przedstawił Krzysztof. — Pewnie nie pamiętasz, byłeś mały, jak jeździliśmy.
— Dzień dobry — Dominik uważnie spojrzał na gościa. — Naprawdę jesteście podobni do babci Marii…
— Miło cię poznać, Dominik — uśmiechnęła się Halina. — Słyszałam, iż programowanie cię kręci?
— No, tak — ożywił się chłopak. — Tylko komputer mam stary, ciągle się zawiesza. Piszę programy, ale wszystko ślamazarnie działa.
— Brawo, nie poddawaj się. Programiści teraz na wagę złota — poklepała go po ramieniu.
— A wy kim byliście? — zainteresował się Dominik.
— Lekarzem, potem wykładałam na medycynie. A później wyszłam za mąż, przeprowadziłam się na wieś. I tam zostałam. Pomagać ludziom — to wielka sprawa, Dominik.
— Fajnie — kiwnął głową chłopak, pod wrażeniem.
— No to może pościelimy wam, odpocznijcie — zaproponował Krzysztof. — Jutro mam wolne, mogę wam pokazać miasto.
— Dziękuję, Krzysiu, bardzo chętnie — odpowiedziała Halina, a jej głos zadrżał ze wzruszenia.
Gdy wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, Zosia, leżąc w łóżku, zaczęła szeptać do męża:
— Co to za pomysły? Zjawia się przed nocą, z miodem i czosnkiem, i myśli, iż mamy skakać z radości? Teraz ją zabawiać, karmić! Co to za ludzie…?
— Zosia, uspokój się — cicho odpowiedział Krzysztof. — To moja jedyna ciocia. Wychowała moją matkę, ich rodzice wcześnie odeszli. Miała ciężkie życie: męża, syna — wszystkich straciła. Potem znów wyszła za mąż, przeniosła się na wieś. Ale i drugi mąż zmarł. Wyobrażasz sobie, jak jest jej samotnie? A ona trzyma się, jeździ do rodziny. To tylko parę dni, wytrzymaj.
— Znam jej historię, twoja mama mi opowiadała — burknęła Zosia. — Ale tak się nie robi. Jutro pojadę do mojej mamy, a ty się nią zajmij.
— Dobrze — westchnął Krzysztof. — Już ja to ogarnę.
Następnego dnia Krzysztof z Haliną i Dominikiem wyruszyli zwiedzać Kraków. Zosia pojechała do swojej matki. Gdy wróciła wieczorem, usłyszała głośny śmiech syna i cioci Haliny. KuKuchnia wyglądała jak po rajdzie zakupowym – stół uginał się od toreb z jedzeniem i prezentów, a Zosia tylko otworzyła usta ze zdumienia.