Sploty losów w miasteczku

newskey24.com 1 dzień temu

Sploty losów w małym miasteczku

W niewielkim miasteczku nad rzeką, gdzie stare lipy szeptały z wiatrem, Wanda przygotowywała galaretę mięsną. Aromat przypraw wypełniał kuchnię, a za oknem gasł zmierzch. Nagle ciszę rozerwał dzwonek telefonu. To był jej wnuk Kacper.

– Babciu, cześć! Ty i dziadek nie macie nic przeciwko, żebym jutro wpadł? Tylko iż nie będę sam – w jego głosie czaiła się tajemnica, która ścisnęła serce Wandy.
– Oczywiście, przychodź! A z kim? – w jej tonie dało się wyczuć ciekawość i lekkie poddenerwowanie.
– To niespodzianka – odparł Kacper z przebiegłym uśmiechem i rozłączył się.

Następnego dnia rozległo się pukanie do drzwi. Wanda, wycierając ręce w fartuch, pośpieszyła otworzyć. Na progu stał Kacper, a obok niego nieznana dziewczyna z nieśmiałym uśmiechem.
– Babciu, to Ola – przedstawił ją wnuk, a w jego oczach błysnęła iskra. Wanda, usłyszawszy to imię, zastygła, jakby czas się zatrzymał.

Zazwyczaj po szkole do Wandy i jej męża Tadeusza wpadały wnuki. Najstarsza Kasia, ledwo przestępując próg, rzucała się do dziadka:
– Dziadku, totalny zakręt z matematyką! Pomóżesz?

Tadeusz, odkładając gazetę, odpowiadał z uśmiechem:
– No, co tam za zakręt? Bierz zeszyt, ogarniemy. To proste, patrz: tu równanie, tu przenosimy… No i? Jak to rozwiązać? – Patrzył na wnuczkę z dumą. – Brawo, Kasia, sama to rozgryzła! A mówiłaś, iż trudne. Moja mądrala, i do tego piękna!

Tadeusz zachwycał się Kasią – ależ była podobna do Wandy z młodości! Te same uparte błyski w oczach, ten sam zapał, choćby gdy sił brakowało. Policzki płoną, a uśmiech – jak u Wandy w czasach, gdy dopiero się poznawali.

– No to może w warcaby? – mrugnął Tadeusz.
– Dziadku, ostatnio przegrałam – wahała się Kasia.
– I co? Raz przegrałaś i już koniec? No to nie gramy – z przekornym uśmiechem odparował.
– Nie, gramy! Gdzie pionki? – Kasia już rozkładała planszę. – Wybieraj, dziadku! Aha, moje czarne! Dzisiaj cię ogram, a potem na gitarze zagramy, zgoda?

Młodszy wnuk, Kacper, zawsze biegł do Wandy. Tadeusza się trochę bał – dziadek był surowy, ale sprawiedliwy.
– Babciu, pomóż z polskim, znów nabazgrałem, dostałem czwórkę – szeptał Kacper, spuszczając wzrok. – Dziadkowi nie mów, poprawię, dobrze? A co na kolację? Barszcz? Uwielbiam! Babciu, patrz, jak piszę, to wyjdzie równiutko.

Wanda, siadając obok, obserwowała, jak Kacper starannie kreśli litery. Wnuk był żywym obrazem Tadeusza – ten sam bystry wzrok, ta sama zaradność. Już jako pięciolatek liczył do stu, dodawał i odejmował jak dorosły.

– Babciu, patrz, wyszło! – Kacper uniósł zeszyt. – Równo, ładnie! To dzięki tobie! – Przytulił ją. – Wiesz, dlaczego sam przyszedłem? Chciałem zrobić niespodziankę – kupiłem dla wszystkich drożdżówki z wiśniami! Tata dał mi pieniądze na obiad, a ja zaoszczędziłem.

– Ach, ty mój złotko! Wołaj dziadka i Kasię, siadamy do kolacji, a potem herbata z twoimi drożdżówkami.

– Czekaj, babciu, pozostało sekret – Kacper przysunął się bliżej i szepnął: – Podoba mi się jedna dziewczyna z klasy, Ola. Chcę jej kupić perfumy, o których marzy. Już trochę oszczędzam.

– Naprawdę, kochanie? A Ola się z tobą przyjaźni?
– Nie, babciu, ja jestem jeszcze za mały – westchnął.
– Ona starsza? Przecież jesteście w jednej klasie.
– Nie, ja jestem starszy, mam dziesięć, a ona dziewięć i pół. Ale jest ode mnie wyższa, babciu, dużo wyższa. Jak dostanie perfumy, może się we mnie zakocha?

Wanda uśmiechnęła się:
– Oczywiście, iż się zakocha! Przecież z ciebie taki chwat! A wzrost to rzecz nabyta, przecież trenujesz koszykówkę. My z dziadkiem dołożymy się do perfum dla Oli, nie martw się. A teraz wołaj wszystkich do stołu!

Czas płynął nieubłaganie. Kasia skończyła szkołę i wyjechała na studia do innego miasta. Kacper był już w klasie maturalnej, pochłonięty przygotowaniami do egzaminów i treningami koszykówki. Ale raz w tygodniu wpadał do babci i dziadka. Dorósł, stał się samodzielny, krzepki jak Tadeusz za młodu.

Wczoraj wieczorem zadzwonił, a w jego głosie drżało podekscytowanie:
– Babciu, ty i dziadek nie macie nic przeciwko, żebym jutro wpadł? Tylko nie będę sam. Niespodzianka! Jutro wszystko wyjaśnię.

– Z dziewczyną przyjdzie, czuję – szepnęła Wanda do Tadeusza, odkładając słuchawkę.
– To ty, Wando, załóż tę niebieską sukienkę, w której wyglądasz jak młoda dziewczyna. A dla mnie znajdź koszulę, włożę dżinsy. Musimy wypaść jak należy, przecież my jeszcze damy radę! – mrugnął Tadeusz.

Następnego dnia pukanie do drzwi rozległo się koło południa. Wanda ruszyła otworzyć.
– Kacper! – zawołała.

– Babciu, dziadku, poznajcie, to Ola – Kacper lekko się zaróżowił, ale uśmiechał się od ucha do ucha. Obok stała wysoka, delikatna dziewczyna z ciepłym spojrzeniem.

– Jest wyższa od Kacpra – zauważyła w duchu Wanda.

– To dla was – Ola podała niewielkie pudełeczko. – Kacper mówił, iż niedawno mieliście urodziny.

Wanda otworzyła prezent – jej ulubione perfumy, te same, które Tadeusz podarował jej lata temu, gdy zaczynali się spotykać. W oczach Wandy pojawiły się łzy.

– A to drożdżówki z wiśniami, pamiętasz, babciu? – Kacper podał woreczek z jeszcze ciepłym ciastem.

– Wchodźcie, siadamy do obiadu, potem będzie herbata. Dziękuję za perfumy, to takie wzruszające! – Wanda odwróciła się do Tadeusza. – Widziałeś, Tadziu?

Dziadek uśmiechnął się przebiegle, wymieniając z KacpremWanda spojrzała na Tadeusza, potem na Kacpra i Olę, i w tej chwili zrozumiała, iż ich historia, jak gałęzie starej lipy, rozgałęzia się dalej, splatając kolejne pokolenia w jedną, nie kończącą się opowieść.

Idź do oryginalnego materiału