W małym miasteczku nad Wisłą, gdzie stare lipy szeptały z wiatrem, Jadwiga przygotowywała galaretę. Zapach przypraw wypełniał kuchnię, za oknem dogasał zachód. Nagle ciszę przerwał dzwonek telefonu. To był jej wnuk Bartek.
— Babciu, cześć! Ty i dziadek nie macie nic przeciwko, żebym jutro wpadł? Tylko nie będę sam… — w jego głosie było coś tajemniczego, jakby ukrywał sekret, od którego Jadwidze ścisnęło się serce.
— Oczywiście, przychodź! A z kim? — w jej tonie było lekkie podekscytowanie.
— To niespodzianka! — odparł chytrze Bartek i się rozłączył.
Następnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Jadwiga, wycierając ręce w fartuch, pośpieszyła otworzyć. Na progu stał Bartek, a obok niego nieznajoma dziewczyna z nieśmiałym uśmiechem.
— Babciu, to jest Ola — przedstawił wnuk, a w jego oczach błysnęło rozbawienie. Jadwiga, usłyszawszy imię, zastygła, jakby czas się zatrzymał.
Zwykle po szkole do Jadwigi i jej męża Kazimierza wpadały wnuki. Starsza Kasia, ledwo przekraczając próg, rzucała się do dziadka:
— Dziadku, katastrofa z matematyki! Pomocna dłoń?
Kazimierz, odkładając gazetę, uśmiechał się:
— No, jaka katastrofa? Bierz zeszyt, zaraz rozgryziemy. Przecież to proste, patrz: tu równanie, tu przenosimy… No i? Jak rozwiążesz? — Spojrzał na wnuczkę z dumą. — Świetnie, Kasia, sama ogarnęłaś! A mówiłaś, iż trudne. Moja mądralińska, i do tego ślicznotka!
Kazimierz patrzył na Kasię — ach, jak bardzo przypominała Jadwigę w młodości! Te same uparte błyski w oczach, ten sam upór, choćby gdy sił brak. Policzki rozgrzane, a uśmiech — jak u Jadwigi w czasach, gdy dopiero się poznawali.
— No to może w warcaby? — mrugnął Kazimierz.
— Dziadku, przecież ostatnio przegrałam — wahała się Kasia.
— I co? Raz przegrałaś i już nigdy? No dobra, nie gramy — zażartował.
— Nie, gramy! Gdzie pionki? — Kasia już rozkładała planszę. — Wybieraj, dziadku! Moje czarne! Dzisiaj cię ogram, a potem na gitarze zagramy, deal?
Młodszy wnuk, Bartek, zawsze biegł do Jadwigi. Kazimierza się trochę bał — dziadek był surowy, ale sprawiedliwy.
— Babciu, pomóż z polskim, znowu mi bazgroły dali, czwórkę wlepili — szepnął Bartek, spuszczając oczy. — Dziadkowi nie mów, poprawię, okej? Co na obiad? Barszcz? Uwielbiam! Babciu, patrz, jak piszę, na pewno teraz wyjdzie porządnie.
Jadwiga, siadając obok, obserwowała, jak Bartek starannie kreśli litery. Wnuk był żywym obrazem Kazimierza — ten sam bystry wzrok, ta sama zaciętość. Już w pięć lat liczył do stu, dodawał i odejmował jak dorosły.
— Babciu, patrz, wyszło! — Bartek podniósł zeszyt. — Czysto, ładnie! To przez ciebie! — Przytulił ją. — A wiesz, dlaczego sam przyszedłem? Chciałem zrobić niespodziankę — kupiłem drożdżówki z jagodami dla wszystkich! Tata dał na obiad, a ja zaoszczędziłem.
— Och, ty mój złotko! Wołaj dziadka z Kasią, jemy, a potem herbata z twoimi drożdżówkami.
— Czekaj, babciu, jeszcze sekret — Bartek przysunął się bliżej i szepnął: — Podoba mi się jedna dziewczyna z klasy, Ola. Chcę jej kupić perfumy, o których marzy. Już odkładam po trochu.
— Naprawdę, kochanie? A Ola się z tobą przyjaźni?
— Nie, babciu, przecież jestem jeszcze mały — westchnął.
— Starsza od ciebie? Przecież jesteście w jednej klasie.
— Nie, ja jestem starszy, mam jedenaście, a ona dziesięć i pół. Ale jest ode mnie wyższa, babciu, o głowę! Jak dam perfumy, może się we mnie zakocha?
Jadwiga uśmiechnęła się:
— No pewnie, iż się zakocha! Przecież z ciebie chłopak jak marzenie! A wzrost to rzecz nabyta, ćwiczysz przecież koszykówkę. My z dziadkiem dołożymy do perfum, nie martw się. A teraz zwołuj wszystkich do stołu!
Czas leci nieubłaganie. Kasia skończyła liceum i wyjechała na studia do Krakowa. Bartek właśnie w maturalnej klasie, cały w pracy — egzaminy tuż-tuż, treningi koszykówki. Ale raz w tygodniu wpada do babci i dziadka. Wyrosły, samodzielny, krzepki jak Kazimierz za młodu.
Wczoraj wieczorem zadzwonił, głos mu drżał:
— Babciu, wy nie macie nic przeciwko, żebym jutro wpadł? Tylko nie sam. Niespodzianka! Jutro wszystko wytłumaczę.
— Z dziewczyną przyjdzie, czuję — szepnęła Jadwiga do Kazimierza, odkładając słuchawkę.
— No to, Jaga, załóż swoją niebieską sukienkę, w niej wyglądasz jak dziewczyna. A dla mnie znajdź koszulę, ja włożę dżinsy. Trzeba wyglądać porządnie, przecież wciąż mamy formę! — mrugnął Kazimierz.
Następnego dnia dzwonek rozległ się koło obiadu. Jadwiga podbiegła do drzwi.
— Bartek! — wykrzyknęła.
— Babciu, dziadku, poznajcie, to Ola — Bartek lekko się zaczerwienił, ale uśmiechał się od ucha do ucha. Obok stała wysoka, szczupła dziewczyna z ciepłym spojrzeniem.
— Jest wyższa od Bartka — pomyślała Jadwiga.
— To dla was — Ola podała małe pudełeczko. — Bartek powiedział, iż niedawno mieliście rocznicę.
Jadwiga otworzyła prezent — jej ulubione perfumy, te same, które Kazimierz podarował jej dawno temu, gdy się dopiero poznawali. Zaszklily jej się oczy.
— A to drożdżówki z jagodami, pamiętasz, babciu? — Bartek podał woreczek z jeszcze ciepłym ciastem.
— Wchodźcie, jemy obiad, a potem herbata. Dziękuję za perfumy, to takie wzruszające! — Jadwiga spojrzała na Kazimierza. — Widziałeś, Kaziu?
Dziadek tylko chytrze się uśmiechnął, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Bartkiem. Widać było, iż się zmówili, i to Kazimierz podpowiedział wnukowi, jakie perfumy wybraI nagle Jadwiga zrozumiała, iż czas, choć tak gwałtownie płynie, ma w sobie coś z tych drożdżówek Bartka — słodkie, ciepłe i zawsze warto na nie czekać.