Spędziłam swoje urodziny w szpitalu — zupełnie inna rzeczywistość

newsempire24.com 4 dni temu

Obchodziłam urodziny w szpitalu — wszystko było zupełnie inaczej

Nazywam się Daria Kozłowska, mieszkam w miasteczku Toruń, gdzie kujawsko-pomorskie krajobrazy otulają złote wieże kościołów i ciche uliczki. Szkołę ukończyłam prawie ze wzorowymi ocenami, jakby na przekór ojcu, który uważał, iż ledwo co zdołam zdobyć świadectwo. Później zaś jeszcze bardziej zaskoczyłam rodziców — dostałam się na Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ale żeby nie pomyśleli, iż mnie podmieniono, po egzaminach wyjechałam do babci do małego miasteczka u podnóża Wzgórz Chełmskich i zatrudniłam się jako kelnerka w kawiarni mojego kuzyna. Rodzice byli w szoku: „Jak to? Studentka, a będzie nosić tace i znosić pijackie docinki miejscowych!”.

Z Arkiem spotykałam się już rok, ale on również nie ucieszył się z mojego wyjazdu. Był zazdrosny, czym doprowadził mnie do szału. To podsyciło moją dumę — wyjechałam trzy dni wcześniej, niż planowałam, i zerwałam z nim wszelki kontakt: nie odbierałam telefonu, nie otwierałam laptopa. Ale czwartego dnia serce zmiękło. Zamiast ukrywać się przed nim w dniu urodzin, jak to zaplanowałam, zadzwoniłam i powiedziałam: „Kocham Cię, chcę świętować razem”. Wiedziałam, iż nie jest rannym ptaszkiem i nie spodziewałam się go przed południem. Tym bardziej iż po północy obsypywał mnie już pocałunkami, życzeniami i swoim czułym „Kocham Cię, skarbie!”.

Jednak o dziewiątej rano telefon zawibrował — Artur dzwonił. „Jadę do Ciebie!” — wykrzyknął radośnie. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, puszczał w samochodzie nasze ulubione piosenki. Nagle połączenie się zerwało. Pomyślałam, iż jest już blisko — przed miastem jest odcinek, gdzie sygnał zanika. Jeszcze raz zadzwoniłam, usłyszałam krótkie „Halo”, a potem — jak w najgorszym koszmarze, pisk opon, zgrzyt metalu, krzyki… I cisza. Serce podeszło mi do gardła. Oszalałam.

W piżamie, z twarzą mokrą od łez, wciągnęłam na siebie cokolwiek i wybiegłam z domu. Błagałam sąsiada, Wojtka, żeby zawiózł mnie na trasę — chciałam dowiedzieć się, co się stało. Wyjechaliśmy z miasta, gdy nagle z syrenami przejechała karetka. Zamarłam, chciałam krzyknąć, żebyśmy zawrócili, ale zauważyłam samochód Artura — jechał za karetką. Okazało się, iż był świadkiem wypadku, zabrał dwóch poszkodowanych z lekkimi obrażeniami i wiózł ich do szpitala. Telefon? choćby nie pamiętał, gdzie go zostawił — nie znaleźliśmy go.

Odetchnięłam, ale urodziny już nie poszły zgodnie z planem. Zamiast wieczoru we dwoje — uzgodniłam z kolegą, żeby mnie zastąpił — spędziliśmy dwie godziny na szpitalnej sali z ludźmi, którym Artur pomógł. To nie było święto, o jakim marzyłam, nie przyjęcie z przyjaciółmi. Rano prawie umierałam z przerażenia, myśląc, iż go straciłam, a wieczorem, przytuleni, uspokajaliśmy obcych ludzi, przyznając, iż nic niezwykłego nie zrobiliśmy. Ich wdzięczne spojrzenia, drżące głosy — wszystko to odcisnęło się w mojej duszy.

Nigdy wcześniej nie obchodziłam tak urodzin. Nigdy nie myślałam, iż będę je świętować wśród nieznajomych, w szpitalnych murach, gdzie pachnie lekami i strachem. Rano serce rozrywało się od paniki, a wieczorem — od dziwnej, ciepłej radości. Z Arturem staliśmy się bliżsi, jakby ten dramat związał nas mocniej. Patrzyłam na niego — zmęczonego, ale żywego, z jego ciepłym uśmiechem — i czułam, iż to były najbardziej niezwykłe, najbardziej autentyczne urodziny w moim życiu. Nie takie jak inne, nie głośne, nie wesołe w zwykłym sensie, ale pełne znaczenia.

Teraz wspominam tamten dzień z drżeniem. Te minuty, gdy myślałam, iż go straciłam — jak nóż w sercu. A potem — ulga, jego ramiona, jego głos. Nie siedzieliśmy przy urodzinowym stole, nie piliśmy szampana, ale pomogliśmy ludziom, i to było ważniejsze. Może na tym polega miłość — nie tylko na romantyzmie, ale na gotowości do bycia razem w trudnych chwilach? Tamten dzień mnie zmienił. Już nie złoszczę się na los za jego niespodzianki. I za każdym razem, przytulając Artura, szepczę w myślach: „Dzięki, iż żyjesz”. To było święto nie świeczek i prezentów, ale życia — kruchego, nieprzewidywalnego, ale tak cennego.

Idź do oryginalnego materiału