Śniło mi się, iż leżałam z moim chłopakiem w małym mieszkaniu na Pradze, nie wiedząc, iż dwa dni wcześniej zmarł w wypadku samochodowym przy Szczecińskim Wiatraku. Teraz nosiłam w brzuchu dziecko jego ducha.
Jestem pewna, iż go widziałam. Dotykałam go. Całowałam. Czułam jego oddech, ciepły i miętowy jak zawsze. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, za dużą, którą zawsze narzekał, iż wygląda w niej jak miękki zbir. Był prawdziwy. Przez całą noc przytulał mnie, szepcząc mi do ucha: Kocham cię. Mówił, iż za rok weźmiemy ślub. Pamiętam każdy ruch jego palców po moim ramieniu, jak łza spływała po mojej skórze, gdy ja płakałam. Kochał tak namiętnie, iż miałem wrażenie, iż moja dusza pęka na pół. I nagle zniknął.
Obudziłam się sama. Nie bałam się. Pomyślałam, iż po prostu wyszłam pobiegać, tak jak czasem robiłam. Jego zapach wciąż unosił się na pościeli. Miejsce, w którym mnie dotknął, wciąż paliło. Coś jednakże nie pasowało.
Dzwoniłam.
Znowu.
Jeszcze raz.
W końcu do mojego pokoju weszła moja najbliższa przyjaciółka, Bogna, z bladą twarzą. Nie rozumiała, dlaczego płacze.
Jadwiga wyszeptała Czy wiesz?
Roześmiałam się. Co mam wiedzieć?
Tomasz nie żyje.
Mrugnęła. Jak nie żyje?
Płakała coraz głośniej. Zginął dwa dni temu w wypadku samochodowym, podczas burzy.
Nie, nie, nie.
Krzyczałam. Odepchnęłam ją. Zobaczyłam w niej okrucieństwo i brak wyczucia. Pokazałam jej wiadomość SMS od Tomasza sprzed wczorajszego wieczoru, nagranie głosowe: Idę do ciebie. Tęsknię za twoim ciałem przy moim. Bogna trzęsła się, patrząc na telefon.
Jadwiga on nie mógł tego napisać. Był już w kostnicy.
Świat się przechylił.
Kolana mnie ustąpiły.
Pobiegłam do łazienki, wzięłam ręcznik, w którym leżała wilgotna koszulka Tomasza, jego bluzę porzuconą na podłodze, ślad ugryzienia na moim karku.
On był tutaj. Musiał być.
Ale prawda była taka, iż Tomasz został pochowany dopiero wczoraj.
I jakoś wczoraj nocą uprawiłam z nim miłość.
Dni mijały, noce stały się nie do zniesienia. Nie mogłam zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam go stojącego przy moim łóżku, szepczącego w moje ucho. Pewnej nocy usłyszałam: Nie płacz, kochanie. Jestem z tobą. Próbowałam nagrać, ale zarejestrowałem tylko szum i własny przerażony oddech.
Wtedy przestała.
Miałam dwa brakujące okresy.
Myślałam, iż to stres, żałoba, uraz.
Aż w piątym w tym dniu zwymiotowałam. Zrobiłam test ciążowy.
Dwie kreski.
Pozytywny.
Upadłam na podłogę.
Jedyną osobą, z którą byłam, był Tomasz.
A on był martwy. Rozkładający się w ziemi, znikający.
Jednak coś rosło we mnie. Coś kopnęło w nocy. Coś świeciło pod skórą, gdy gasły światła. A gdy płakałam i krzyczałam, iż nie dam rady słyszałam szept z cieni:
Nie jesteś sama. Nasze dziecko przychodzi.
Epicka część 2
Nie pamiętam, jak zasnęłam. Pamiętam jedynie, iż obudziłam się w wannie, trzymając w dłoni test ciążowy, dwie różowe kreski drwiące z mojego umysłu. Nie rozmawiałam z nikim od kilku dni choćby z Bogną. Telefon zadzwonił dziesiątki razy, imię na ekranie rozświetlało się w czerwieni. Ignorowałam wszystkie połączenia.
Jak wytłumaczyć, iż spodziewam się dziecka od człowieka, który leży w grobie od tygodni? Kto by mi uwierzył? choćby ja sama nie wierzyłam, aż tej nocy.
Ledwo zamknęłam oczy, coś uderzyło w mój brzuch od środka. To nie była zwykła kopniak. Było świadome, celowe, jakby chciało przyciągnąć moją uwagę. Wstałam gwałtownie, zaciągając powietrze, ręce przy brzuchu. I znów usłyszałam głos Tomasza w swojej głowie.
Nie bój się, kochanie. Wybrałem cię.
Krzyknęłam i wybiegłam z łóżka, przyglądając się swojemu brzuszkowi w lustrze, podnosząc koszulkę. Zobaczyłam delikatny błysk niebieskiego światła pod skórą. Mrugało a potem znikło. Kolana mnie poddały, upadłam, łamiąc się w płaczu.
Następnego dnia wymusiłam wyjście do szpitala. Powiedziałam lekarki, iż zaszłam w ciążę po wizycie mojego chłopaka. Kłamałam o terminach, o wszystkim oprócz objawów.
Dziwne sny. Skóra świecąca. Słyszenie głosów nieobecnych.
Lekarka zmieniła wyraz twarzy z troski na spokojną podejrzliwość.
Zrobimy badania rzekła ostrożnie. Stres może mocno wpływać na umysł, zwłaszcza przy hormonach ciąży.
Położyła stetoskop na brzuchu. Jej twarz zamarła.
Nie słyszę bicia ale coś się rusza.
Zleciła USG. Leżąc na zimnej metalowej łyżce, technikka przytuliła się do ekranu, jej wyraz stał się blade. Nie powiedziała nic, aż zapytałam:
Co się dzieje?
To płód wyszeptała ale świeci.
Wyszłam ze szpitalu, nie czekając na wyniki. Tej nocy miałam kolejny sen. Tomasz stał przy naszym starym miejscu nad jeziorem, wiatr rozwiewał mu kaptur.
Nasze dziecko nie jest jak inne powiedział, głosem cichszym niż szum wody. Jestem ja i coś więcej.
Co masz na myśli? zapytałam.
Uśmiechnął się smutno.
Zrozumiesz wkrótce. Musisz je chronić.
Obudziłam się i zobaczyłam otwarte rolety, choć zamknęłam wszystkie okna na klucz. Bluza, którą Tomasz nosił w śnie, leżała starannie na skraju łóżka. Dotknęłam jej wciąż ciepła.
Wtedy zrozumiałam to, co niebo wypełniło we mnie, było prawdziwe. Było jego. Zmieniało mnie.
Następnego dnia zadzwoniłam w końcu do Bogny. Potrzebowałam pomocy. Przybiegła, objęła mnie mocno i wsłuchała się w mój opowieść. Pokazałam jej błysk w brzuchu, opowiedziałam o snach, o głosie, o dziecku.
Nie zaśmiała się. Nie krzyknęła. Szeptem powiedziała:
Muszę cię zabrać w miejsce.
Poszła ze mną do starego domu ukrytego za kościołem babci Bogny. Wewnątrz siedziała staruszka z długimi siwymi warkoczami, oczami jak popiół. Spojrzała na mnie raz i powiedziała:
Nie jesteś pierwsza. Ale będziesz ostatnia.
Zapytałam, co ma na myśli, a jej odpowiedź przeszyła mnie do kości.
Nosisz w sobie dziecko związanej duszy. To zarówno błogosławieństwo, jak i przestroga. Ojciec nie miał wrócić. Drzwi otworzyły się, a inni przechodzą przez nie.
Czy przyjdą po nie? dopytałam.
Przyjdą po ciebie.
Nagle światła zaczęły migotać. Przez okna przefrunęła lodowata bryza. Z cieni ponownie usłyszałam głos Tomasza:
Biegnij.
Epicka część 3
Pokój stał się lodowaty. Oczy staruszki rozszerzyły się ze strachu, gdy cienie rozciągały się po ścianach niczym pazury.
On jest tu szepnęła, trzymając różaniec z kauri i kości.
Bogna popchnęła mnie za siebie. Lęk już nie był skierowany do Tomasza. Bałam się tego, co staruszka nazwała innymi, przychodzącymi, bo on złamał zasady.
Staruszka rozrzuciła popiół, tworząc krąg, i kazała stanąć w środku.
Nie wychodź, co by się stało. Słyszysz? ostrzegła. Jesteś mostem między życiem a śmiercią. Mosty łączą obie strony.
Wszedłam w krąg. Brzuch rozbłysnął znanym, niepokojącym światłem. Dziecko kopnęło mocniej niż kiedykolwiek.
Nagle usłyszałam setki głosów: krzyki, jęki, prośby, śmiechy, wszystkie płynące z ciemności.
Tomaszu, proszę wyszeptałam co się dzieje?
Wtedy go zobaczyłam. Nie był już takim jak przedtem. Jego oczy były puste, wypełnione smutkiem i strachem.
Przepraszam powiedział nie chciałem cię wciągać w to. Po prostu tak bardzo tęskniłem. Chciałem jeszcze jedną noc, jeszcze jedną chwilę. Nie zdawałem sobie sprawy, iż otwieram drzwi.
Podszedłem, łzy spływały po policzkach.
Dlaczego ja? Dlaczego dziecko?
Spojrzał na mój brzuch, potem na mnie.
Bo nasza miłość była silniejsza niż śmierć. Taka miłość łamie prawa.
Nagle z cieni wyłoniła się potworna, skrzywiona postać, z półtwarzą i płonącymi oczami, sycząc w moją stronę. Tomasz stanął między nami.
Nie możesz jej zabrać! ryknął. Nie możesz zabrać naszego dziecka!
Potwór zaśmiał się złowieszczo.
Złamałeś regułę, duchu. Dotknąłeś żywych. Teraz my ucztujemy.
Pokój zadrżał. Staruszka zaśpiewała w obcym języku. Bogna trzymała mnie za rękę, płacząc.
Jadwigo! Nie wychodź z kręgu!
Kriknęłam, gdy potwór rzucił się na mnie. Tomasz uderzył go w powietrzu. Staruszka krzyknęła:
TERAZ! Wybierz, dziewczyno! Życie czy miłość?
Tomasz, krwawiący, rozpływał się w powietrzu.
Musisz mnie puścić, kochanie. Dla naszego dziecka. Dla ciebie.
Płakałam, odrzucając to.
Nie mogę stracić cię znów!
Nigdy mnie nie straciłaś. Żyję w nim, w tobie. Ale jeżeli się trzymasz, oni zabiorą wszystko.
Światła wybuchły. Podłoga popękała. Cienie wyciały. Z całego serca wykrzyknęłam jego imię i pożegnałam się.
W tym momencie uśmiechnął się. I zniknął.
Ciemność się cofnęła. Potwór krzyknął i rozpłynął się w dymie. Zapanowała cisza.
Ciało opadło. Krąg zgasł. Dziecko w środku kopnęło raz, potem drugi raz i zasnęło.
Dziewięć miesięcy później urodziłam chłopca. Nie płakał jak inne dzieci. Spojrzał mi w oczy, milcząco i spokojnie, jakby już wszystko rozumiał. Jego skóra lekko błyszczyła w mroku. A kiedy nocą nucę mu kołysankę, przysięgam, iż słyszę drugą głos, harmonizujący z moim głos Tomasza.
Nazwaliśmy go Tymoteusz, co znaczy człowiek Boga. Bo nigdy naprawdę nie był mój.
Zanim przeszedłem na drugą stronę, zostawił mi ostatni dar fragment siebie, którego żadna cień nie zabierze.













